[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sobą uzdę. Pobiegłem na skraj polanki i tu... okropność! Ujrzałem olbrzymią kałużę krwi, wśród
niej rozciągniętego konia, a obok człowieka. Myślałem, że to ty, Janie! Ale skąd jeszcze jeden
koń? Dosłownie: skoczyłem między trawy. Spostrzegłem meksykański strój leżącego, kurtę
rozdartą na plecach i straszliwą ranę. Był martwy. Koń wyglądał jeszcze gorzej. Jakieś potężne
zwierzę ucztowało sobie na nim i zapewne odeszło, zaspokoiwszy głód. Chyba grizzli, ale...
grizzli ma zwyczaj ukrywania resztek swej uczty w krzakach. Czemu tego nie zrobił? Ruszyłem
przed siebie i wówczas dostrzegłem ten blokhauz. W pierwszym momencie nawet nie blokhauz,
ale potężny zad potwora, który usiłował wcisnąć się w otwór drzwi. Wiatr dął w moją stronę, a
grizzli tkwił głową wewnątrz, dlatego mnie nie zwietrzył. Strzeliłem mierząc w tylną nogę tej
masy kudłów. Szybko skoczyłem za najbliższy pień. Grizzli wycofał się, odwrócił i natychmiast
mnie spostrzegł. Postąpił kilka kroków, wspiął się na tylne łapy. Wówczas oddałem jeszcze dwa
strzały, a pózniej chwyciłem za nóż. Nie było potrzeby. Zwalił się jak podcięte drzewo.
 Uff  odetchnąłem.  Zjawiłeś się w samą porę. Myślę, że on w końcu przepchałby się
przez drzwi.
 Jednak spózniłem się. Gdybym przybył nieco wcześniej, ten nieszczęśnik byłby żył.
Musiał stracić głowę. Sądzę, że kiedy powalił cię tutaj, grizzli znajdował się w pobliżu. Twój
pogromca musiał to spostrzec i... nie zajął się tobą do końca.
 Z tego wynika, że zawdzięczam życie niedzwiedziowi.
 Coś w tym rodzaju. A co nastąpiło pózniej?  Meksykanin pognał do swego konia, a
grizzli dopadł go, gdy wsiadał?
 Nie zauważyłem konia.
 Pewnie stał za błokhauzem, a  Meksykanin wyprowadził go na polankę, gdy leżałeś
nieprzytomny. Grizzli zajął się koniem, a gdy zaspokoił pierwszy głód, począł krążyć dokoła i
znalazł się w pobliżu blokhauzu. Każdy inny niedzwiedz odszedłby spokojnie, ale taki
drapieżnik... nigdy. Podziękuj nieznanemu traperowi, że zbudował tak wąskie przejście. I to
chyba wszystko. A teraz spać! Już noc.
Istotnie, na dworze zapadła ciemność, nad polanką błyskały gwiazdy, bór tworzył
nieprzerwaną linię czerni.
 Ze spaniem nie będzie dobrze  zauważyłem.  Jedna padlina końska na łące, druga,
niedzwiedzia, tu obok. Chyba sobie nie wyobrażasz, że nie ściągną tu nocnych gości?
 Owszem, wyobrażam sobie. I dlatego nocujemy w chacie. Nie wierzę, aby się tu zjawił
drugi grizzli albo puma. Ona nie lubi padliny, a mniejszych drapieżników nie ma powodu się
lękać. Zresztą... można na nowo rozpalić ogień.
 Niedobry pomysł.
 Uważasz, że może tu ściągnąć drapieżnika dwunożnego?
 Właśnie.
 Nie sądzę. Ten drugi  Meksykanin , gdyby miał się zjawić, już by tu był. Kto by tam
wędrował po nocy? Ale... dobrze, zrezygnujemy z ognia.
Tak zadecydowawszy wszedł do chatki i począł sobie świecić znalezionym łuczywem.
Krzątał się długo, potem jeszcze pomaszerował w kierunku koni i przyprowadził je w pobliże.
 Kładz się, Janie  powiedział stając na progu.
Musiałem użyć zapałki, aby dojrzeć prymitywne legowisko: dwa koce rozłożone na warstwie
traw spoczywającej na deskach prymitywnej pryczy, pewnie tak starej, jak sam domek. Ostrożnie
rozciągnąłem się na tym improwizowanym łożu.
 Jak się czujesz?
 Ujdzie  odparłem zwięzle i zaraz dodałem:  Tylko bez kawałów, Karolu. Masz mnie
zbudzić, jak przyjdzie moja kolej.
 Oczywiście  odparł tonem tak naturalnym, że uwierzyłem i natychmiast zasnąłem.
Nie zbudził mnie. Kiedy otworzyłem oczy, szary świt wdzierał się przez otwór drzwi, a wraz
z nim wciskał się do wnętrza dokuczliwy, przedranny chłód. Nie powiem, że rączo zeskoczyłem
z legowiska. Zwlokłem się. Bolały mnie wszystkie mięśnie, a w głowie nadal coś niecoś
szumiało. Wyszedłem z chaty nadrabiając miną. Karol gotował kawę przy ognisku.
 Spałeś jak zabity  stwierdził.
 Obiecałeś mnie zbudzić.
 Obiecałem, ale... nie tej nocy. Jak twój guz?
 Jakby trochę zmalał  odparłem macając dłonią.  To już głupstwo. Obawiałem się
wstrząsu mózgu, jednak żadne objawy nie wystąpiły. Miałeś noc spokojną?
 Niezbyt. Odwiedzających było mnóstwo. Jak dziś stwierdziłem, z konia pozostał tylko
szkielet, a futro grizzli niewarte już złamanego centa. Przezornie odciąłem misiowi jedną łapę na
śniadanie.
Zostawiłem Karola przy kucharskich czynnościach, a sam powlokłem się nad strumień.
Zimna jak lód woda wygnała ze mnie resztki snu. Gdy wróciłem, pachniało dokoła kawą i
pieczonym mięsem. Natychmiast poczułem głód. I natychmiast zabrałem się do jego
zaspokojenia.
 Powiem ci nowinę  odezwał się Karol.  znalazłem paczkę Warrena, tę wetkniętą do
 dziury .
 W jukach?
 Nie, w blokhauzie. Pakunek został rozwinięty a część żelastwa rozsypana wszędzie po
trochu. Nasz  Meksykanin zdążył sprawdzić zawartość, zanim tu przybyłeś.
 To już nie ma znaczenia  odparłem.
 Dla niego, ale nie dla nas. Pytanie: czy zdążył przekazać swemu wspólnikowi
wiadomość? To bardzo ważne. Otóż rankiem zbadałem tropy. Nie było tu nikogo poza twoim
napastnikiem, Janie.
 Gdzież więc podział się ten wspólnik?
 Ba, może rozstali się właśnie w miejscu, do którego dotarłem? Stamtąd prowadziły dalej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • apsys.pev.pl