[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyszłam za mąż, wyprowadziłam się i nie widziałam go do czasu, aż stał się
starym, stojącym nad grobem człowiekiem. Matka nie żyła już wtedy od
piętnastu lat i on uważał, że ją zabił. Z pewnością właśnie tak było. Leżąc na
łożu śmierci mamrotał coś jeszcze o swoim notatniku. Ta sprawa drążyła go
przez wszystkie te lata. Wyznał, że papiery zostały mu skradzione prze
Akademię Królewską. Człowiek o nazwisku Piper, który był ważną
osobistością w Oxfordzie, chciał mieć formułę tylko dla siebie i wyłudził ją od
mego ojca za mocny napitek i obietnicę zapłaty. Ale nigdy nie było żadnych
pieniędzy. Ojciec kazał mi odnalezć ten notatnik i zniszczyć go, by on sam
mógł spoczywać w pokoju. Powiem bez ogródek: spokój jego duszy jest
ostatnią rzeczą, która by mnie interesowała. Im mniej spokoju zazna, tym
lepiej. Amen.
Więc nie robiłam nic. Miałam już wtedy syna i męża pijaka, równie
żałosnego jak mój ojciec. Kiedy zniknął na dwa tygodnie, miałam nadzieję, że
nie zobaczę go już więcej. Ale los nigdy nie był dla mnie łaskawy. Zresztą to
nie jest już teraz ważne. Ważne jest to, że gdzieś istnieją te papiery, o których
mówiłam - ten notatnik. I wiem, że to on, człowiek, który, jak twierdzicie,
zginął w Skandynawii, że to właśnie on chce teraz zdobyć te notatki. Nikt o
nich nie wie, zrozumcie, z wyjątkiem niego i kilku starych hipokrytów z
Akademii, ale oni nie musieliby mnie o nic pytać, bo przecież sami skradli te
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina 57
przeklęte papiery. Ten człowiek ma swoje sposoby - mam na myśli doktora - i
ten list nie jest dla mnie żadnym zaskoczeniem. Jeśli znacie go przynajmniej w
połowie tak dobrze, jak twierdzicie, to was również nie powinno to dziwić.
Nieważne, ile razy widzieliście go już umierającego.
I tak zakończyła się jej przemowa. Ten potok słów wypłynął z niej niby
spontanicznie, jakby nic nie było zaplanowane, ale ja i tak byłem całkowicie
pewien, że każde słowo było wyważone i że była to zaledwie, jak to mówią,
połowa prawdy. Ułożyła sobie i wygładziła całą tę historię, aż nie pozostało
nic oprócz ogólników i tylko udawaną egzaltacją próbowała pokryć brak
pewnych szczegółów.
Jednak St. Ives był wyraznie przejęty. Także Godall, jak mi się zdawało,
ważył po raz dziesiąty ten sam mieszek tytoniu. Obaj intensywnie głowili się
nad sprawą. Jeśli ta kobieta weszła tu, by obudzić ich uśpione dotąd obawy, to
nie mogła zrobić tego lepiej. Szykowała się kolosalna afera. Zanosiło się na nią
już od dnia wybuchu i całego tego zamieszania niedaleko nabrzeża. Nie była to
sprawka pierwszego lepszego kryminalisty, a fakt, że od tamtych wydarzeń
minęły tygodnie, świadczył tylko, że cała ta afera rozwija się powoli, że komuś
nie zależy na zbytnim pośpiechu, za to końcowy efekt może być tym bardziej
znaczÄ…cy.
- Czy możemy zatrzymać te listy? - zapytał St. Ives.
- Nie - padła krótka odpowiedz i niewiasta chwyciła je ze stołu, gdzie
wcześniej położył je Godall. Odwróciła się z uśmiechem i wyszła na chodnik,
po czym wspięła się do oczekującej dorożki i odjechała, nie mówiąc już ani
słowa. Zabiła nam ćwieka, to fakt. St. Ives prosząc o listy dał to po sobie
poznać.
Jej nagłe wyjście sprawiło, że przez chwilę tkwiliśmy w niemym
zdumieniu. Dopiero słowa Godalla wyrwały nas z odrętwienia.
- Myślę, że nie ma w Edynburgu żadnego profesora Frosta,
czymkolwiek miałby się tam zajmować.
- Na pewno nie chemią. Właściwie to chyba niczym. Ktoś chce nas
wyprowadzić w pole.
- Ale to jest pismo Narbonda, tam na końcu.
- Oczywiście, że to jego. - St. Ivesa przeszył dreszcz. Oto otwierają się
stare rany: Alicja, śmierć Narbonda w Skandynawii. Teraz znów musi
rozstrzygać trudne moralne kwestie, które jak dotąd nie poddawały się
jednoznacznej ocenie. Jedyny wniosek, jaki się nasuwał, to poczucie winy. W
końcu uporał się z tym przyjmując bierną postawę, biorąc to, co życie niesie,
by w ten sposób zapomnieć. Ale oto znów Narbondo powraca jak zgłodniały
wampir.
- A jednak to pismo było odrobinę chwiejne - zauważył Godall. - Tak
jakby był sparaliżowany albo bardzo słaby i usilnie starał się to ukryć, aby nie
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina 58
można było zauważyć zmiany charakteru pisma. Jestem przekonany, że nie był
w stanie sam napisać wszystkiego, zdołał skreślić tylko kilka zdań, resztę ktoś
za niego dokończył.
- Może jakiś wyjątkowo zdolny fałszerz... - zaczął St. Ives, ale Godall
się z nim nie zgodził.
- Po co podrabiać czyjeś pismo nie wykorzystując nazwiska tej osoby?
Tu leży pies pogrzebany. Takie fałszerstwo nie ma sensu, chyba że jest tu
jakieÅ› drugie dno.
- Może ktoś chciał, by list dotarł do nas, żebyśmy uwierzyli, że
Narbondo żyje...
- No to mamy prawdziwą łamigłówkę - powiedział Godall - do tego
dość niebezpieczną. Jeśli ta kobieta ma rację, to znaczy, że jesteśmy na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]