[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Drogę zagrodziła im tabliczka: Zakaz wjazdu wszelkich pojazdów . Po prawej stronie znajdowała się
budka z biletami, a za nią drewniany mostek, prowadzący ponad rowem z wodą na opadające w dół
stoku pole, na którym rósł olbrzymi, sękaty dąb i parkowało pół tuzina samochodów. Mimo swej
okazałości dom miał smutny, zaniedbany wygląd. Grunty również, jakby o ich utrzymanie toczono
walkę, pozbawioną widoków na zwycięstwo.
Jakaś potężnie zbudowana kobieta po sześćdziesiątce pospieszyła ku nim z ręką podniesioną w
powitalnym geście i Oliver zatrzymał samochód. Obok kobiety przemknął spaniel odmiany springer i
szczekając zawzięcie stanął pod drzwiami samochodu od strony Olivera. Kiedy ten je otworzył, pies
wgramolił mu się na kolana i zaczął go lizać po twarzy.
- Kapitan Kirk! Cześć, stary! Cześć! Cześć! Przywitaj się z Fran-nie.
Pies przeskoczył na kolana dziewczyny tłukąc dookoła ogonem, dał się jej pogłaskać, a potem śmignął
jak szalony przez kolana Olivera, wyskoczył z wozu i szczeknął na nich wyczekująco.
Kobieta dotarła do samochodu, ciężko sapiąc przystanęła, aby złapać oddech, i obrzuciła Frannie
szybkim, ale uważnym spojrzeniem. Miała miłą, dość przystojną twarz i była ubrana w przyciasną
błękitną koszulkę z wydrukowanym złotymi literami napisem Me-ston Hall, East Sussex . Jej głos
brzmiał dziarsko, dzwięczał w nim lekko gardłowy wiejski akcent.
- Dzień dobry, lordzie Sherfield.
- Dzień dobry, pani B. Jak nam idzie?
Frannie patrzyła na Olivera z rosnącym zdumieniem. Zaczynała tracić grunt pod nogami. Kobieta
ponownie omiotła ją wzrokiem, co sprawiło, że poczuła się jak eksponat w gablotce, i zakipiała
złością na Olivera o to, że nie starał się jej natychmiast przedstawić.
- Tydzień był nie najgorszy - powiedziała kobieta. - A dzisiaj też jak na razie dobrze. Przyjechało
już kilkanaście osób.
Oliver z aprobatą skinął głową. Pies nadal szczekał.
- Cicho! - wrzasnÄ…Å‚ Oliver.
Kobieta znów zaczęła sapać i przesunęła wierzchem dłoni po czole, jakby na znak, że nie lubi upału.
- Wczoraj mieliśmy dobry dzień w herbaciarni. Przyszła wycieczka. Dwadzieścia cztery osoby.
Wszyscy zamówili pełny podwieczorek.
- Wspaniale. Bardzo dobrze. Dobra robota.
Silnik pracowicie terkotał, a Frannie siedziała z uprzejmym uśmiechem na twarzy, świadoma, że
kobieta ją obserwuje. Najwyrazniej nie powiedziano jej wielu rzeczy i miała nadzieję, że zdoła
przetrwać najbliższe dwadzieścia cztery godziny, niczym się nie kompromitując. Uważnie słuchała,
gdy kobieta znów zwróciła się do Olivera. Mimo nerwowego podniecenia graniczącego z paniką
postanowiła trzymać rękę na pulsie.
- Możemy wyciągnąć z herbaciarni dużo więcej. Powinniśmy się zastanowić, czy nie zostawić jej
otwartej przez zimę. Myślę, że na wycieczkach moglibyśmy dobrze zarobić.
- Tak... tak, na pewno ma pani rację... - Oliver skinął w zamyśleniu głową, zerkając na Frannie. -
To... hmm... panna Monsanto -powiedział. - Pani Beakbane.
Pani Beakbane przygięła się i przechyliła głowę, żeby lepiej widzieć Frannie.
- Jak się pani ma? - zapytała miłym, lecz nieco ugrzecznionym tonem, co Frannie uznała za trochę
krępujące.
- Dzień dobry - odparła ostrożnie.
Oliver pchnął dzwignię zmiany biegów do przodu.
- Dobrze... hmm... zobaczymy się pózniej.
- Aha, jeszcze jedno. Młody Cliff Weber z wioski bardzo chciałby zamienić z panem parę słów.
Oliver zwolnił bieg.
- Cliff Weber? - powtórzył z niepewną miną.
- Chłopak Charleya Webera.
- Aha.
Oliver nadal wyglądał na trochę zakłopotanego. Pani Beakbane rozejrzała się dookoła, jakby chcąc się
upewnić, że nikt jej nie usłyszy.
- %7łeni się. Chce porozmawiać z panem o domu.
- Miałem zamiar pojechać dziś po południu do biura pełnomocnika.
- Powiem mu, żeby tam wpadł, dobrze?
- Tak, dobrze. Koło trzeciej.
Oliver wjechał powoli na żwirowy podjazd - Kapitan Kirk biegł obok samochodu - i ruszył wzdłuż
fasady domu.
- Pani B. - powiedział - ma w sobie coś z megiery, ale trzyma tu wszystko żelazną ręką.
Zahamował i czekał cierpliwie, aż młody Japończyk zrobi swojej dziewczynie zdjęcie przy
frontowych drzwiach.
Frannie odwróciła się do Olivera z kpiącą miną.
- Lord Sherfield?
Miał na tyle przyzwoitości, żeby się speszyć.
- Nie używam tego tytułu zbyt często. Moja żona zwykła... -urwał.
- Więc jesteś parem?
- Niestety niezbyt aktywnym. Kiedy nie jestem w banku, większość czasu poświęcam ratowaniu tego
miejsca.
Frannie wyjrzała przez okno. Z bliska zaniedbany stan domu jeszcze bardziej rzucał się w oczy.
Kamienne obramowania okien zostały kiedyś pomalowane i teraz schodziła z nich farba. Elementy
kamieniarki poodpadały. Murarka pilnie wymagała spojenia na nowo, a setki lat wiatrów i deszczów
wytarły cegły do surowej gliny. Zciany za rynnami pokrywał zielony szlam. Nie przycinane krzewy
pięły się do góry, nie dopuszczając światła do niektórych okien, a nawet wdarły się gdzieniegdzie do
środka.
Frannie skupiła uwagę na herbie, wyrzezbionym na kamiennej tarczy ponad drzwiami. Wśród innych
symboli zauważyła gryfa, a poniżej jakąś łacińską inskrypcję, zbyt wytartą, by można ją było
odczytać. Japończyk uśmiechnął się wesoło i Oliver pojechał dalej. Kiedy spróbowała objąć to
wszystko myślą, ogarnęło ją wrażenie nierealności. Nie mogła uwierzyć, że to naprawdę dom Olivera,
i że spędzi tu weekend. Wyobraziła sobie aprobatę ojca.
Podjazd kończył się niskim murkiem, za którym był dekoracyjny okrągły staw z kamienną, nieczynną
fontanną. Duża tablica głosiła: TEREN PRYWATNY. ZWIEDZAJCYM WSTP WZBRONIONY.
Oliver zaciągnął hamulec i wyłączył silnik. W ciszę wdarło się szczekanie Kapitana Kirka. Gdy
Frannie wyskoczyła z samochodu, pies nagle oszalał. Zlizgając się na żwirze zrobił kilka szerokich
pętli w pogoni za własnym ogonem, a potem przesadził murek, obiegł dookoła staw i popędził w
stronę rosnących w oddali buków. Frannie zatrzasnęła drzwiczki; brzęk wisiał przez chwilę w
powietrzu, po czym znów zapadła kompletna cisza. Po kilku sekundach przerwało ją dalekie beczenie
owcy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]