[ Pobierz całość w formacie PDF ]

plama.
Krzycząc, zatoczył się do tyłu. Krew trysnęła z kikuta strumieniem. Na próżno usiłował zata-
92
mować jej upływ za pomocą natłuszczonej szmaty, którą gwatłownym ruchem przytknął do otwartej rany. Szkarłatna ciecz
zalała mu twarz, oślepiła.
Aódz przechyliła się znowu i na rufie pojawiły się wielkie szczypce. Dwoje błyszczących oczu wpatrywało się w mężczyznę,
który był teraz łatwym łupem. Gigantyczny krab wyczuł krew. Ludzką krew. Niezdarnie zaczął się wdrapywać na pokład.
Sam Owen przez czerwoną mgiełkę dostrzegł zbliżającego się potwora. Zdjął go blady strach. Zatoczył się na dziób. Krew
nadal tętniła z odciętego nadgarstka. Wiedział już, że tak czy inaczej umrze. Albo wykrwawi się na śmierć, albo ta
apokaliptyczna bestia dopadnie go i pożre. Jego myśli zwróciły się w stronę morza. Zapragnął, aby słona woda oraz żyjące w
niej ryby, które zawsze były dla niego pokarmem teraz napełniły jego płuca. Zdecydował się na śmierć, o której od dawna
marzył.
Mimo ubywających szybko sił, przechylił się i wyskoczył za burtę. Kleszcz zacisnął się wokół jego kostki. Sam wiedział, że traci
stopę. Ale jakie to teraz miało znaczenie? Odniósł wrażenie, że zimna woda przywraca mu siły. Instynktownie próbował płynąć,
lecz okazało się to niemożliwe. Czuł, że opada coraz niżej. Dotknął dna. Znowu zobaczył przed sobą czerwoną mgłę
93
i wokół pełno jarzących się oczu. Coś uchwyciło go za szyję. Było ostre. Kiedyś czytał o rewolucji francuskiej. Podobno gilotyna
była bezboles-na. Zaraz się o tym przekona. Ciemność zamknęła się nad nim.
O godzinie 1.25 rozpoczęła się inwazja na Barmouth. Księżyc, choć już nie w pełni, nadal sprzyjał zamiarom krabów. Kilka
nocy temu zauważono by je z pewnością wcześniej, ale i tak nie wpłynęło by to na ostateczny rezultat.
Pierwsi zobaczyli kraby żołnierze w czołgu na nadbrzeżu. - Patrz! - kanonier potrząsnął swoim kolegą, budząc go ze snu. - Są
tutaj!
W ciągu kilku sekund działo zostało wycelowane w najbliższego kraba. Dokonano niezbędnych namiarów - z tej odległości
spudłować wydawało się niemożliwością.
Działo wypluło pocisk prosto w skorupę zwierzęcia.
Krab przewrócił się, fragmenty pancerza fruwały w powietrzu. - Dostałem go! - zatriumfował kanonier. - Niezwyciężony? Więcej
ołowiu! Damy im nauczkę!
Naładował działo ponownie i wycelował w pełzającą masę, lecz zatrzymał się, bo zobaczył niespodziewany ruch.
- Do diabła! - przeklną!. - Ten drań się podnosi!
94
Rzeczywiście, potwór wstawał z trudnością, jadowicie błyskając oczami. Wsparty przez inne kraby odzyskiwał równowagę.
Trudno było uwierzyć, że nie odniósł żadnych obrażeń, a pocisk drasnął tylko pancerz.
- Niemożliwe! - wymamrotał kapral. - Nic by tego nie wytrzymało - przynajmniej na tę odległość!
- A jednak wytrzymało - wtrącił kanonier, biorąc następny namiar. - Widzisz tamtego drania? Wielki jak dom jednorodzinny.
Zobaczymy, co na to powie!
Dzwięk eksplozji rozniósł się po nadbrzeżu.
Król krabów został siłą pocisku odrzucony do tyłu, lecz nie upadł. Przez kilka sekund jakby czekał oszołomiony, po czym ruszył
dalej. Jego armia, w liczbie przynajmniej stu krabów, szła za nim. Ogłuszający klekot wdzierał się w mózg.
Wielki kleszcz przeciął powietrze i zatrzymał się, wskazując na czołg. Nie mogło być mowy o pomyłce.
- Zamknąć właz! - wrzasnął kanonier. - Idą w naszym kierunku!
Ktoś zatrzasnął wieko włazu. %7łołnierze poczuli się bezpieczniej. Wróg był zbyt blisko, aby oddać jeszcze jeden strzał. Będą
musieli wytrzymać w tym pudle, dopóki nie nadejdą posiłki. Kapral zapalił papierosa. Ręce mu się trzęsły.
- Tutaj się do nas nie dobiorą - zaniósł się
95
nerwowym śmiechem, który rozbrzmiał głuchym echem w ograniczonej przestrzeni. - Pamięta pan, sierżancie, jak ostatnio to
żelastwo nam się zepsuło? Nie mogli nas przeholować i musieli reperować na miejscu. Dwa dni roboty.
- Zamknij się! - Nerwy sierżanta były napięte do granic wytrzymałości. Ani trochę nie podobały mu się te kraby.
Usłyszeli drapanie kleszczy o stal.
- Chodzcie, dranie! - wrzasnął histerycznie kapral. - Spróbujcie nas ruszyć!
- Na miłość boską, zamknij swoją jadaczkę! - Kanonier uderzył pięścią w twarz kaprala. Ten głową - w stalową ścianę. Osunął
siÄ™ w fotelu.
Kanonier poczuł, że czołg się rusza. To niemożliwe. Wyjrzał na zewnątrz. Dziesiątki krabów stłoczyły się wokół stalowej
fortecy. Po chwili znowu poczuł, jak żelastwo drgnęło. Do góry.
- One... one nas podniosły! - krzyknął do pozostałych. Kapral jeszcze nie odzyskał świadomości. %7łołnierz potrząsnął nim [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • apsys.pev.pl