[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dość siły, by dokonać inspekcji okrętu.
Yyrkoon, uśmiechając się nadal, podszedł bliżej. Wykonał gest, jakby chciał
ująć tę rękę, zawahał się jednak.
 Jestem odmiennego zdania, panie. Nim ten okręt skieruje się ponownie na
wschód, będziesz już martwy.
 Bzdury! Nawet bez leków mogę żyć przez pewien czas, choć trudno mi się
wtedy poruszać. Pomóż mi, Yyrkoonie! Rozkazuję ci!
 Nie możesz mi rozkazywać, Elryku. Jak widzisz, to ja jestem teraz cesa-
rzem.
 Ostrożnie, kuzynie! Ja mogę wybaczyć ci taką zdradę, ale inni tego nie
uczynią. Będę zmuszony do. . .
Yyrkoon przekroczył ciało Elryka i zbliżył się do burty. W miejscu, gdzie
przystawiano trap, poręcz umocowana była kilkoma śrubami. Yyrkoon odkręcił
je powoli. Kopnięta poręcz wpadła do wody.
Elryk rozpaczliwie próbował się uwolnić, choć poruszał się z ogromną trudno-
ścią. Tymczasem Yyrkoon mimo wyczerpującej walki zdawał się mieć niespożyte
siły. Pochylił się i z łatwością odrzucił przygniatające Elryka ciało.
 Yyrkoonie, to wielka nieostrożność. . .  zaczął Elryk.
 Dobrze wiesz, kuzynie, że nigdy nie byłem ostrożny. Yyrkoon postawił
nogÄ™ na piersi Elryka i pchnÄ…Å‚ go mocno. Elryk zsunÄ…Å‚ siÄ™ do wyrwy w burcie.
39
W dole widział falujące czarne morze.
 %7Å‚egnaj, Elryku! Na Rubinowym Tronie zasiÄ…dzie teraz prawdziwy Melni-
bonéanin. Kto wie, może nawet uczyni Cymoril królowÄ…. SÅ‚yszano już przecież. . .
Elryk czuł, jak toczy się po pokładzie. Spadł za burtę. Uderzył o wodę i poczuł,
jak ciężar zbroi wciąga go pod powierzchnię. Ostatnie słowa Yyrkoona dudniły
mu w uszach jak uparty łomot fal o burty złocistej barki wojennej.
CZZ II
Bardziej niepewny siebie i swego przeznaczenia niż kiedykolwiek, król al-
binos musi użyć swych czarnoksięskich mocy, świadom, że wplątał się w bieg
wypadków, niezgodnych z jego wyobrażeniami, jak chciałby przeżyć życie. Musi
teraz rozstrzygnąć pewne sprawy. Musi zacząć panować. Musi być okrutny. Jed-
nakże nawet tu jego plany zostaną pokrzyżowane.
Rozdział 1
GROTY WAADCY MORZA
Elryk tonął szybko. Rozpaczliwie usiłował zatrzymać w płucach resztki odde-
chu. Nie miał sił, by płynąć, a ciężar zbroi nie dawał mu najmniejszej nadziei, że
wynurzy się na powierzchnię, gdzie mógłby zauważyć go Magum Colim lub inny
wierny mu poddany.
Głośny szum w uszach stopniowo przechodził w szmer. Elrykowi wydawało
się, że słyszy w nim ciche głosy  głosy Wodnych %7ływiołów, z którymi w dzie-
ciństwie łączyła go przyjazń. Ból w płucach złagodniał, czerwona mgła zniknęła
sprzed oczu. Przez chwilę mignęła mu twarz ojca, potem twarz Cymoril i prze-
lotnie Yyrkoona. Yyrkoon to gÅ‚upiec. Choć ceniÅ‚ najwyżej swe melnibonéaÅ„skie
pochodzenie, nie miał ani odrobiny właściwej tej rasie subtelności. Był równie
brutalny i prymitywny jak barbarzyńcy z Młodych Królestw, którymi tak bardzo
pogardzał. Nagle Elryk uświadomił sobie, że jest niemal wdzięczny kuzynowi.
Jego życie skończyło się. Problemy, które go dręczyły, nie będą już dłużej go
nękały. Jego obawy i cierpienia, jego miłości i nienawiści  wszystko stało się
przeszłością. On sam odchodził w niepamięć.
Gdy ostatni oddech uchodził z jego płuc, Elryk oddał się cały morzu i Stra-
ashy  władcy wszystkich Wodnych %7ływiołów, niegdyś towarzysza i przyjaciela
ludu Melniboné. ResztkÄ… Å›wiadomoÅ›ci przypomniaÅ‚ sobie jeszcze stare zaklÄ™cie,
które śpiewali jego przodkowie, by przywołać Straashę. Gdzieś w zakamarkach
jego zamierającego umysłu pojawiły się, nieproszone, słowa pieśni:
Wody morza, wyście nas zrodziły,
Byłyście naszym mlekiem i matką
W dniach, gdy nieba się chmurzyły.
Wyście były pierwsze, będziecie ostatnie.
WÅ‚adcy morza, krwi naszej ojcowie,
SÅ‚uga wasz na pomoc czeka.
43
Wasza sól, to krew, nasza krew, to wasza sól,
Wasza krew, to krew człowieka.
Straasha wieczny, wieczne morze,
Szukam twej pomocy.
Patrz, wrogowie nasi
Chcą nam splątać losy i wyczerpać morze.
Czy słowa te mają jakieś stare, symboliczne znaczenie, czy odnoszą się do ja-
kiegoÅ› epizodu w dziejach Melniboné, o którym nawet Elryk nie czytaÅ‚? Niewiele
dla niego znaczyły, a mimo to powracały uparcie, gdy jego ciało pogrążało się
coraz głębiej w zielonej wodzie. Nawet wtedy gdy ogarnęła go ciemność i wo-
da wypełniła mu płuca, słowa rozlegały się uparcie w zakamarkach jego pamięci.
Dziwił się, że wciąż słyszy ich śpiew, choć już dawno powinien być martwy.
Zdawało się, że upłynęły wieki, nim otworzył oczy. Ujrzał potężne wiry wod-
ne, a dalej sunące ku niemu ogromne, niewyraznie zarysowane postacie. A więc
śmierć jeszcze nie nadeszła, majaczył tylko. Zobaczył przed sobą istotę o sele-
dynowej, jakby z fal morskich powstałej skórze. Olbrzym o turkusowej brodzie
i długich włosach tej samej barwy uśmiechał się do Elryka. Jego głos brzmiał jak
szum przyboju.
 Straasha odpowiada na twe wezwanie, śmiertelniku. Nasze przeznaczenia
wiążą się ze sobą. Jak mogę pomóc ci i pomagając tobie pomóc zarazem i sobie?
Woda wypełniała usta Elryka, a jednak wydawało mu się, że wciąż może mó-
wić. Musiał więc śnić.
 Król Straasha. . .  powiedział.  Malowidła z biblioteki Wieży
D a rputna. Widziałem je, gdy byłem chłopcem. Król Straasha. . .
Król morza rozłożył swe zielone dłonie.
 Tak. Przyzywałeś nas, potrzebujesz naszej pomocy. Dotrzymujemy nasze- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • apsys.pev.pl