[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Rydzewa. Jak wrócimy, zorganizujemy drugi sąd nad panami Piotrem i Pawłem. I tym razem
wyciśniemy z nich całą prawdę - zapowiedziała.
Po śniadaniu wyszliśmy całą grupą do Rydzewa. Dołączyli do nas Galindowie, którzy
jeszcze dziś wracali do  Raju Galinda . Mieli odpłynąć motorówką do osady Izegpsusa, gdzie
yuppies mieli zaparkowane auta, którymi wracali do Warszawy. Marpezja szła na końcu
kolumny pod rękę z Arkiem, okazując mi jawne lekceważenie. Ilona, zła, że najważniejszy
chłopak wśród galindzkich letników jest zajęty, okazywała jawne zainteresowanie Piotrem.
Ten opowiadał harcerzom o mazurskich przesądach.
- Po pierwsze, podział na katolicką Warmię i ewangelickie Mazury jest wielkim
uproszczeniem - tłumaczył młodzieży. - Otóż, tu, jak wszędzie, ludność różnych wyznań
mieszała się, a nawet Mazurzy wielce sobie cenili sąsiedztwo katolickich księży, bo wierzyli
w ich większą moc czarowniczą niż pastorów. Do tego niemieccy badacze życia religijnego
Mazurów wskazywali na powszechne wśród nich czytanie tak zwanych  Listów niebieskich .
- Co to było? - dopytywał się jeden z młodszych harcerzy.
- Zwano je także  Kluczami niebieskimi ; były to pisma drukowane gotykiem, z
licznymi mazuryzmami, a ich treść stanowiła mieszaninę chrześcijańskich i zabobonnych
proroctw zapowiadających rychłe nadejście końca świata. Innym szczegółem, który drażnił
ewangelickich obserwatorów Mazurów, to ich często składane śluby i wota. Mazurzy gotowi
byli przyrzec wszystko i składać ofiary w trzech kościołach na raz, w tym jednym katolickim.
Podczas komunii ołtarz był oblegany przez Mazurów, którzy na ołtarzu składali ofiary.
- Czy nie był to element pogański w wierze chrześcijańskiej? - zastanawiał się
Kijanka.
- Myślę, że Mazurzy, o których tu mówimy przejaskrawiając pewne zwyczaje, byli
głęboko wierzący, jednocześnie zachowali typową chłopską zapobiegliwość - uśmiechnął się
Piotr. - Gdy mazurskiemu chłopu skradziono konia, to biegł do kościoła, by dzwoniono, bo
wierzył, że złodziej nie ruszy się z miejsca, gdy usłyszy dzwięk dzwonu. Opisywana była
opowieść o właścicielce szynku w Mikołajkach, która pod kotłem z gorzałką przechowywała
opłatek. Ludzie tłumnie schodzili się do szynku jak do kościoła. Po śmierci nie zaznała
spokoju i przez dziecko przekazała wdowcowi wiadomość o opłatku. Ten zaniósł go do
kościoła, by uwolnić duszę żony od cierpień. W noc sylwestrową, idąc na mszę trzeba patrzeć
na cienie innych. Czyj cień nie ma głowy, ten umrze w nowym roku. Ciekawe obyczaje miały
też panny na wydaniu. Dziewczęta pragnące wyjść za mąż maszerują nad rzekę, gdzie biorą z
dna garść kamyków. Zanoszą je do domu, do światła. Jeśli liczba kamyków jest parzysta,
dziewczyna wyjdzie za mąż w nowym roku, jeśli nieparzysta - oczywiście nie. Jeśli wśród
kamyczków znajdzie się robaczek, to panna będzie miała dziecko nie wychodząc za mąż. W
okolicach Olsztynka dziewczęta szły zimą do przerębli i sięgały ręką do samego dna. To co
dziewczyna miała w dłoni oznaczało zawód jej przyszłego męża: żelazo - kowala, drewno -
stolarza, cegła - ceglarza, muszelka - rybaka, słoma - gospodarza...
Piotr bawił towarzystwo opowieściami, a do mnie podszedł Izegpsus.
Maszerowaliśmy w ciepłe niedzielne przedpołudnie po piaszczystej drodze z Pieklic do
Rydzewa. Na łąkach cieszyliśmy się prażącymi promieniami, śpiewem ptaków umykających
przed nami na pola.
- Jak tam wasze poszukiwania? - zapytał mnie wódz Galindów.
Wykonałem szeroki gest wskazując na okolicę.
- Wciąż szukamy - odparłem.
Izegpsus zadumał się.
- Nie wiem, jak wam pomóc - powiedział. - Jak nie będziecie mieli żadnego dobrego
pomysłu, wpadnijcie do mnie. Mam bogatą bibliotekę na temat Prusów, może coś znajdziecie
dla siebie.
- Warto mieć podejście naukowe do tych ludzi? - dziwiłem się patrząc na radosne
twarze Galindów, którzy myślami byli już w swych biurach. - Odnoszę wrażenie, że
wystarczyłoby im tylko trochę szaleństwa, które wykracza poza ramy ich życia.
- Wiesz, jakie jest pochodzenie mojego imienia?
- Oczywiście, gdy pływałem po Jeziorze Dobskim, słyszałem o galindzkim wodzu
Izegupsie, który mieszkał na wyspie Gilmie. Podobno była ona także świętym miejscem
Galindów.
Szliśmy wolno, więc grupa już nas minęła. Izegpsus wziął z pobocza patyczek i
namalował na piaszczystej drodze znak nieskończoności - położoną na boku ósemkę.
- Imię Izegups zapisuje się też jako Ysegups - wódz napisał nad znakiem to imię. - Z
czym ono ci siÄ™ kojarzy?
- Z imieniem Jezus - odpowiedziałem. - Słyszałem o tym, jakoby to na ziemiach
owego Izegupsa święty Brunon miał przechodzić próbę ognia, a imię Ysegups lub po litewsku
Jesugywas znaczyło  Jezus jest żywy .
- Tak jest - Izegpsus zadowolony skinął głową. - Wy szukacie osady założonej przez
chrześcijańskiego Elderyka, do której w XI wieku trafił kupiec. Mniej więcej w tym samym
okresie był tu święty Brunon i ochrzcił jakiegoś wodza. Nie daje ci to do myślenia? Może nie
szukacie osady Elderyka, tylko grodu Izegupsa, a może ten wódz był praprawnukiem
Elderyka?
Dołączył do nas Piotr.
- To ciekawe, co pan mówi - Piotr przyznał rację wodzowi. - Wie pan jednak, że
historycy do dziś nie są pewni, gdzie dotarł i zginął Brunon z Kwerfurtu?
Izegpsus zmrużył oczy jak chłopiec szykujący się do żartu.
- Nawijaj, mądralo - powiedział z uśmiechem.
Szliśmy we trzech, z oddali widzieliśmy już kryty dachówką barokowy hełm wieży
kościoła w Rydzewie, a Piotr opowiadał. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • apsys.pev.pl