[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Przygotuję więc pochodnie na dachu domu.
 Dobrze.
 A gdzie umieścimy armaty?
 Na wszystkich czterech rogach budynku, pod osłoną usypanych szańców. Lecz któ\ to?
Przed Bawolim Czołem stanął na spienionym koniu Niedzwiedzie Serce.
 Ty tutaj?  zawołał don Pedro.  Skąd przybywasz?
 Zledziłem Komanczów  wyjaśnił Apacz, zeskakując z konia.
 Gdzie sÄ…?
 Na górze El Reparo.
 Na górze El Reparo? Czy tam zało\yli obóz?
 Tak. Przybyli o północy.
 Od której strony rozbili namioty?
 Od północnej.
 A je\eli...  Po tych słowach Bawole Czoło powiedział szeptem do Apacza:  Je\eli znajdą hrabiego?!
 Pewnie ju\ dawno załatwiły się z nim krokodyle  odparł równie cicho Niedzwiedzie Serce.
Komanczowie szli w liczbie dwustu ludzi. Prowadził ich słynny wódz Arika-tugh, Czarny Jeleń. Po jego bokach jechało dwóch
konnych, doskonale obeznanych z okolicą Indian. Kierowali się na hacjendę. Nie przeczuwali nawet, \e śledzi ich Niedzwiedzie Serce.
Gdy przybyli pod górę El Reparo i zatrzymali się w gęstym lesie na północnym jej stoku, Czarny Jeleń zapytał jednego z
towarzyszÄ…cych mu ludzi:
 Czy syn mój nie zna tu miejsca, w którym mo\na by się ukryć w ciągu dnia?
Zapytany namyślał się przez chwilę, po czym odrzekł:
 Znam. Na szczycie góry.
 Có\ to za miejsce?
 To ruiny świątyni, której kru\ganki pomieścić mogą tysiące zbrojnych.
 A więc pójdę wraz z tobą i zbadamy to miejsce. Pozostali niech tutaj zaczekają.
Mimo ciemnej nocy udało się Komańczom, dzięki niezwykle rozwiniętemu zmysłowi orientacyjnemu, odnalezć w gęstym lesie mury
świątyni. Przeszukali je dokładnie. Nie znalazłszy śladu człowieka, ju\ mieli zawrócić, gdy nagle się zatrzymali. Przerazliwy, nieludzki
krzyk przeszył powietrze.
 Co to mo\e być?  zapytał Czarny Jeleń. Krzyk się powtórzył.
 To głos człowieka  powiedział przewodnik.
 Tak. Głos człowieka ogarniętego śmiertelną trwogą! Ale skąd\e ten głos pochodzi?
 Trzeba iść za nim, trzeba poszukać!
Doszli do sadzawki. Byli ju\ bardzo blisko tych nieludzkich wrzasków. Jakkolwiek Indianie szczycą się, i słusznie, \elaznymi nerwami,
krzyk ten nawet ich wprawił w przera\enie.
 To gdzieś tu, w wodzie  rzekł przewodnik.
 Nie, nad wodÄ…. SÅ‚uchaj!
 Woda rusza się i burzy, jakby w pobli\u były krokodyle.
Na wodzie ukazał się cały szereg smug.
 To z pewnością krokodyle. Czy widzisz te smugi?
 I człowiek między nimi! Nie, to niemo\liwe!
 Człowiek jest nad nimi, na tym drzewie.  Arikatugh wskazał na drzewo cedrowe, przy którym stali.
 W takim razie jest do niego przywiązany. Znowu rozległ się ryk. Wiedzieli teraz, \e pochodzi
z przestrzeni między wodą a koroną drzewa.
 Czego chce ten, który woła?  zapytał głośno Czarny Jeleń.
 Ratunku!
 Gdzie jesteÅ›?
 WiszÄ™ na drzewie.
 Nad wodÄ…?
 Tak. Chodzcie tutaj!
 KtoÅ› ty taki?
 Hiszpan!
 Blada twarz nale\y do hiszpańskiego narodu  szepnął wódz do przewodnika.  W takim razie niech wisi.  Mimo to zapytał
jeszcze:  Kto cię powiesił?
 Wrogowie!
 Jacy?
 Dwaj czerwonoskórzy.
 Uff!  rzekł Czarny Jeleń, Więc powiesili go tutaj, aby dokonać zemsty.  Jacy Indianie?  zwrócił się do wiszącego.
 Jeden z nich to Miksteka, drugi jest Apaczem. Ratujcie, siły mnie ju\ opuszczają, niedługo krokodyle rozerwą mnie na strzępy.
 Miksteka i Apacz  powiedział cicho wódz Komanczów.  Przecie\ to nasi wrogowie. Mo\e warto uratować tego człowieka?
Rozniećmy ogień, musimy mu się przyjrzeć!
Nazbierali trochę suchych, cienkich gałęzi, zło\yli je na brzegu sadzawki i podpalili za pomocą punksu. Widać teraz było wiszącego na
drzewie człowieka, który raz po raz podnosił nogi, gdy\ krokodyle usiłowały dobrać się do nich.
 To okrutna zemsta  rzekł Czarny Jeleń.  Wybadajmy tego człowieka, za co go spotkała.
Wdrapał się na drzewo, wziął w rękę lasso i podciągnął wiszącego tak, \e zabezpieczył go przed aligatorami. Hrabia poznał po barwach
wojennych, \e ma przed sobą Komanczów. Zrozumiał te\ od razu, \e jest uratowany.
 Dlaczego powiesili cię na drzewie ci dwaj ludzie?  spytał wódz.
 Poniewa\ walczyłem z nimi. Byliśmy wrogami.
 Dlaczego więc nie zabiłeś tych psów? Przecie\ Apacze i Mikstekowie to tchórze.
 Tak, ale to byli Niedzwiedzie Serce, wódz Apaczów, i Bawole Czoło, wódz Miksteków.
 Niedzwiedzie Serce i Bawole Czoło!? Gdzie oni są?
 Uwolnij mnie, a będziesz ich miał!
 A więc dobrze!
Po tych słowach Czarny Jeleń przeciął więzy krępujące hrabiego. Alfonso mimo wyczerpania siedział teraz na gałęzi o własnych siłach.
 Jestem wolny, wolny!  zawołał.  A teraz zemsta, zemsta!
 Będziesz jej mógł dokonać  wódz Komanczów poczuł w hrabim sprzymierzeńca:  Ale po co tak krzyczysz? Las ma uszy. Czy
nie ma nikogo w pobli\u?
 Nikogo! Nikogo nie było na całej tej górze z wyjątkiem mnie i krokodyli. Do końca \ycia nie zapomnę tej okropnej nocy!
 Nie zapomnij i myśl 0 zemście! No, złaz z drzewa. Znalazłszy się na ziemi, hrabia wiedział ju\, \e naprawdę
jest uratowany.
 Dziękuję wam. śądajcie, czego chcecie, zrobię wszystko! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • apsys.pev.pl