[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Pamiętasz, jak Paul chciał ci zrobić jajka sadzone na grzance?
- O rety! Martha nie mogła potem doczyścić płyty kuchennej.
- Ale zjadłaś wszystko. Byłaś taka wesoła. Chyba nigdy nie kochałem cię tak
bardzo, jak tamtego dnia.
Uśmiech zniknął z twarzy Jacqueline. Wyjrzała przez okno. Kiedyś bardzo
się kochali i na swój sposób nadal byli sobie bliscy. Wszystkie te rozmowy o
tradycjach i rodzinie przywołały wspomnienia z dawnych szczęśliwych lat.
Budziły też pewien żal za utraconą przeszłością.
- Cieszę się, że Paul i Tammie Lee chcą kultywować tradycje rodzinne -
powiedział Reese, kiedy dojeżdżali do domu. - A ty?
- Ja też - odparła cicho Jacqueline.
Bardzo tego chciała dla wnuczki. Wyobrażała sobie małą dziewczynkę o
ciemnych włosach - takich, jakie miał Paul - wyciągającą do niej rączki.
Tammie Lee nie była może jej wymarzoną synową, ale Paul wydawał się
szczęśliwy. A ona sama wkrótce zostanie babcią. To małżeństwo miało jednak
swoje dobre strony.
Z jakiegoś powodu Jacqueline czuła się lepiej niż w ostatnich miesiącach.
Może Reese miał rację - może zbyt surowo oceniała tę dziewczynę.
ROZDZIAA PITNASTY
CAROL Girard
Carol była w dobrym nastroju przez cały tydzień. Poprzedniego wieczoru
wybrali się z Dougiem - zupełnie spontanicznie - na kolację do tajskiej
restauracji. Poza tym przeprowadziła kilka pokrzepiających rozmów z
koleżankami z grupy wsparcia i z każdym dniem coraz lepiej opanowywała
umiejętność robienia na drutach. Nie mogła się doczekać kolejnych - już
czwartych - zajęć, które miały się odbyć następnego dnia. W ostatnich trzech
tygodniach naprawdę polubiła robienie na drutach i wkładała w nie tyle energii i
entuzjazmu, jak we wszystko w swoim życiu. Pierwszy kocyk nie był idealny,
miał trochę nieudanych splotów, więc Carol przekazała go na akcję Linus i
kupiła włóczkę na następny. Teraz już miała znacznie lepsze wyczucie
naprężenia włóczki i jej drugie dzieło dobrze rokowało.
Weszła do mieszkania i położyła na stole listy, które wyjęła ze skrzynki. Na
wierzchu była koperta zaadresowana do niej. Carol rozpoznała nowe nazwisko
przyjaciółki ze studiów, która przeniosła się do Kalifornii. Otworzyła kopertę,
ciekawa wieści od Christine.
Zaraz jednak przekonała się, że to nie jest list, lecz zawiadomienie o
narodzinach dziecka.
Dobry nastrój Carol prysł. Wstrzymała oddech i opadła na kuchenne krzesło.
Potem przeczytała zawiadomienie, z którego dowiedziała się, że dziecko -
chłopiec - przyszło na świat przed dwoma tygodniami, 27 maja.
Christine należała do kobiet, które robią wszystko według z góry ustalonego
planu. Plan ten przewidywał między innymi poślubienie odpowiedniego
mężczyzny, zajście w ciążę w określonym momencie i urodzenie zdrowego
dziecka.
Carol ciężko przełknęła ślinę. Niewielu zrozumiałoby, jak wielkie
przygnębienie odczuwała w tej chwili. Tylko jej internetowe koleżanki znały to
uczucie.
Siedziała i patrzyła w ścianę, próbując przezwyciężyć frustrację. Oczywiście
cieszyła się, że Christine i Bill mają zdrowe dziecko. Ale jednocześnie chciała
rwać sobie włosy z głowy i wykrzykiwać w niebo dręczące pytania. Dlaczego
nie mogę zajść w ciążę? Czemu moje ciało nie funkcjonuje tak jak ciała innych
kobiet? Wielokrotnie zadawała te pytania sobie i różnym specjalistom, ale wciąż
nie znała odpowiedzi.
W końcu będzie miała dziecko. Musiała w to wierzyć. Nigdy jednak nie
sądziła, że to tyle potrwa. To ciągłe czekanie było najgorsze. Czekała na wizyty
u specjalistów. Na badania. Na jedne zabiegi, na drugie. A nie należały one do
przyjemnych. Ani odrobiny intymności. Nic, tylko uparte dążenie do posiadania
dziecka.
Miesiączki Carol stały się czymś więcej niż zwykłą niewygodą; teraz było
tak, jakby całe jej życie koncentrowało się wokół cyklu menstruacyjnego. A
kiedy dostawała okres, pękało jej serce, bo przeżywała gorycz rozczarowania.
Każdy upływający miesiąc - każdy kolejny okres - był niczym godzina
wybijana na starym zegarze dziadka. W najlepszym razie Carol miała dwanaście
szans rocznie na zajście w ciążę, a gdyby planowała też drugie i trzecie dziecko,
Bóg jeden wie, ile czasu by to zajęło.
Carol zdawała sobie sprawę, że znajomi uważają ją za obsesjonatkę ze
skłonnością do depresji. Owszem, była nią. Ale poza tym się bała. I to bardzo.
Seks stał się rutyną. Odbywał się w ściśle określonym czasie. A potem było
nerwowe oczekiwanie. Carol często chodziła do łazienki, żeby sprawdzić, czy
dostała okres. Jeśli tak, to...
Tym razem próba zapłodnienia in vitro musiała się powieść.
Gdyby przynajmniej ktoś mógł udzielić Carol definitywnej odpowiedzi.
Gdyby doktor Ford mógł jasno powiedzieć, czy będą kiedyś mieli dziecko, czy
nie. Gdyby orzekł, że szanse są równe zeru, jakoś by się z tym pogodzili,
przestawili psychicznie i powzięli inne plany.
Doktor Ford dawał im jednak nadzieję. W rezultacie już dwukrotnie przeżyli
rozpacz, kiedy zabieg się nie udał i Carol poroniła. Dwukrotnie też podnieśli się,
gotowi podjąć kolejną próbę, poświęcić wszystko dla dziecka.
Przetarła oczy i dzwignęła się z krzesła, żeby wstawić wodę na kawę -
oczywiście bezkofeinową. Uważała teraz na to, co je. Lista jej zakupów
spożywczych przypominała spis inwentaryzacyjny sklepu ze zdrową
żywnością. Niektórzy specjaliści byli zdania, że dieta ma kapitalne znaczenie;
inni się z nimi nie zgadzali. Carol wolała nie ryzykować. Próbowała
wszystkiego, co mogło jej pomóc w zajściu w ciążę.
Pod wieloma względami jej życie utknęło w martwym punkcie. Porzuciła
obiecującą karierę, jadła tylko to, co jej było wolno, słuchała kaset
[ Pobierz całość w formacie PDF ]