[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Widniał tam drugi adres, zapisany tą samą ręką.
Pooley musiał zauważyć, że straszliwie zbladłem.
- Co jest?
- MajÄ… adres Jake.
***
Nie rozmawiałem z Pooleyem. Przycisnąłem gaz do dechy, gna-
jąc w stronę Bostonu jak pocisk wystrzelony z armaty. Pędziłem na
oślep, ignorując coraz większy ból w ramieniu, koncentrując się na
107
jednej jedynej rzeczy - na dotarciu do Jake. Nie zwolniłbym, nawet
gdyby Bóg we własnej osobie zastąpił mi drogę.
- Nie wiemy, czy nie pojechali najpierw do niej.
Nie odpowiedziałem, a Pooley nie zagadywał mnie więcej.
Oklapł tylko na swoim siedzeniu jak po ciężkim wysiłku.
Dojechałem do Bostonu i przejeżdżałem skrzyżowanie za skrzy-
żowaniem, aż wreszcie z piskiem opon zatrzymałem się przed jej
blokiem. Zostawiłem samochód byle jak na ulicy, nie zawracając
sobie głowy szukaniem miejsca parkingowego.
- Columbus! Columbus! Na litość boską, uspokój się. Wiesz,
jak wyglÄ…dasz? Jak wariat...
Pooley krzyczał, ale jego słowa do mnie nie docierały, pędziłem
po dwa stopnie naraz. Nie użyłem domofonu; po prostu stłukłem
pięścią szybę w drzwiach i przekręciłem klamkę od środka, a moja
dłoń ociekała krwią. Pobiegłem po schodach do jej mieszkania.
Załomotałem zakrwawioną ręką; odkryłem, że nie jestem w
stanie unieść tej zdrowej, pewnie pocisk w ramieniu sprawił, że
stała się bezużyteczna. Gdzie ona była? Boże, proszę, nie mów mi,
że oni... Znów załomotałem, łup, łup, łup, raz jeszcze i znowu. Pro-
szę, powiedz mi, że oni nie... Vespucci powiedział, żebym przestał
się z nią widywać i przestałem, wyjechałem z miasta bez pożegna-
nia, nie zadzwoniłem do niej, nie wysłałem listu, chciałem, aby to
umarło, ale nie w taki sposób, łup, łup, łup, nie w taki sposób, łup,
Å‚up, Å‚up...
A potem drzwi się otworzyły. Pojawiła się w nich twarz Jake, jej
piękna twarz, mój Boże; była cała i zdrowa, zaskoczona moim wi-
dokiem, już miała się rozgniewać, ale zobaczyła krew na mojej
koszuli, na mojej ręce...
- Co ci się stało?
Przestraszona wciągnęła mnie do środka. Z ulgi nie mogłem
wydobyć z siebie głosu. Ona mogła.
- Zamartwiałam się. Przez całe tygodnie ani słowa, ani telefo-
nu, nic. Nie wiedziałam, co ci zrobiłam, czym cię zraniłam. Tak
bardzo cię kocham, po prostu nie mogłam tego zrozumieć.
108
Mówiąc, rozpinała guziki mojej koszuli, zobaczyła ranę na mo-
im ramieniu i wstrzymała oddech. Bez słowa poszła do kuchni,
złapała jakąś szmatkę i puściła gorącą wodę z kranu.
Wiedziałem, że będę musiał zrobić najtrudniejszą rzecz w życiu,
trudniejszą od zabicia człowieka. Skończyć to i mieć pewność, że to
koniec, mieć pewność, że nigdy po nią nie przyjdą. Nie mogłem tak
po prostu uciec i jej zostawić.
Wróciła ze strzępem mokrego materiału i zaczęła przemywać
moją ranę, ale złapałem ją za nadgarstek i odepchnąłem.
- Musisz się wyprowadzić.
- Co takiego?
- Musisz się stąd wynosić. Zabierz swoje rzeczy, zabierz tylko
to, co możesz spakować w pięć minut i wynoś się stąd. Jedz gdzieś,
gdziekolwiek, ale wynoÅ› siÄ™ z Bostonu i nie wracaj.
- O czym ty mówisz?
- Po prostu to zrób!
Mój głos musiał nią wstrząsnąć, do oczu napłynęły jej łzy.
- Nie rozumiem!
- Jake, jestem złym człowiekiem! Jestem gorszy niż zły. Jestem
pieprzonym koszmarem. Nie wiesz o mnie kurwa nic!
- Co, co... - chlipnęła.
- Kurwa, nigdy cię nie kochałem. Byłaś dla mnie tylko matera-
cem. Czymś, z czym można spać, żeby przestać myśleć o innych
gównach w życiu.
- O czym ty mówisz? - to był ledwie szept, twarz miała zalaną
Å‚zami.
- Myślisz, że mi na tobie zależy? Myślisz, że nie dymałem dwu-
dziestu takich lasek, jak ty?
- O czym ty mówisz? - powiedziała jeszcze ciszej łamiącym się
głosem.
- Teraz znikam i ty też masz zniknąć. Jake, znam ludzi, którzy
chcą ci zrobić krzywdę. Ludzi, z którymi jestem związany. Dałem
im, kurwa, twój adres i teraz chcą sami obejrzeć twoją dupę.
Sprawdzić, czy faktycznie jest taka fajna, jak mówiłem.
Cofnęła się o krok, szlochając.
109
- Jake, nie mogę ich powstrzymać. Nie wiem, po co ja ci to
właściwie mówię. Chyba po prostu chciałem dać ci szansę ucieczki.
- Ja nie rozumiem...
- Gówno mnie obchodzi, czy rozumiesz, czy nie. Jak dziś stąd
[ Pobierz całość w formacie PDF ]