[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szczenia wojenne na dalekiej Ziemi i zanieść pomoc tym, którzy przeżyli. Ekspedycja powin-
na była powrócić po dwu latach. Nie znalazła drogi do Haragenu już nigdy.
Którejś nocy matka mocno przytuliła synka do swojej mokrej twarzy, wsiadła do
fioletowego ścigacza ojca i z rykiem silnika pomknęła Autostradą w tę stronę, gdzie wschodzi
harageńskie słońce. Chłopiec do teraz pamiętał doskonale słony smak jej policzków. I tylko to
mu po niej zostało.
%7łycie malca od chwili, kiedy poczuł radość istnienia, było zawsze związane z Autostra-
dą. We wspomnieniach widział ją niezmiennie taką jak obecnie. Pustą czarną wstęgę, która
jak żałobna opaska przekreślała równinę w pogoni za światłem życiodajnej gwiazdy. Była dla
niego placem zabaw, azylem dziecięcych marzeń i sposobem poznawania świata. Była torem
wyścigowym, kosmodromem, boiskiem, na którym doskonale kopało się puszkę od konserw.
Była tajemniczą krainą pełną zamków stawianych z zardzewiałych blach i resztek desek. Była
terenem polowań na harageńskie myszy i polem wyimaginowanych bitew. Była wielką czarną
tablicą zapraszającą do tworzenia galerii obrazów, malowanych odłamkami cegły, i główną
ulicą ziemskiej metropolii pełną sklepów z zabawkami.
Była też oknem cywilizacji pozwalającym wniknąć w wewnętrzny świat chłopca sym-
bolom innego życia. Czasami całymi godzinami leżał w trawie na poboczu i z wyczekiwa-
niem wpatrywał się w horyzont. Niekiedy cierpliwość była nagradzana. Przed jego oczyma z
wyciem motoru przemykał wojskowy ścigacz kuriera lub ogromny transportowy krążownik,
lśniący niklem i furkoczący barwną plandeką z niezrozumiałymi napisami. Potem przez
długie tygodnie szosa znowu odpoczywała, deptana tylko drobnymi stopami malca.
Z miastem chłopiec zawarł znajomość dopiero niedawno. Niespełna miesiąc temu dzia-
dek zaprowadził go do tutejszej szkoły. Pierwszego dnia wśród murów i obcych dzieci poczuł
siÄ™ jak zwierzÄ™ w klatce.
Widok kilkunastu małych twarzy był dla niego szokiem Bardzo powoli oswajał się ze
świadomością, iż nie jest jedynym dzieckiem na równinie. Wcześniej nie miał okazji o tym
pomyśleć. Autostrada wyhodowała w nim roślinę samotności.
Miejskie dzieci potraktowały chłopca jak dzikusa z wiecznej dżungli planety Soth. Był
małomówny, agresywny i z zasady nie włączał się do ich cywilizowanych zabaw w Niewi-
dzialnego Harageńczyka, pilota Patryka i jego dzielną załogę. Nie śmieszyło go złośliwe drę-
czenie szkolnego trahela harageńskiego psa wyglądającego jak skrzyżowanie hipopotama
z krokodylem.
Nikt nie nauczył chłopca, jak reagować na docinki i szyderstwa. Zachowywał się podo-
bnie jak wyśmiewany trahel. Z początku tupał, wymachiwał w powietrzu małymi rękami i
krzyczał wniebogłosy. Z wściekłości krew uderzała mu do głowy, a powieki piekły od za-
trzymywanych siłą łez. Chciał rzucić się na wszystkich i bić, kopać, gryzć. Nigdy jednak tego
nie zrobił. Autostrada była przecież cierpliwa, niewzruszona i nigdy nie widział, żeby płakała.
Czuł, że jest jej częścią.
Po lekcjach wracał zwykle do domu z prędkością harageńskiego żółwia pustynnego. W
szkole nauczył się, że były one jeszcze wolniejsze od tych nie znanych, ziemskich. Wierna
szosa towarzyszyła mu w milczeniu, nie chcąc zakłócać myśli chłopca. Była zawsze tuż obok.
Przyspieszała, gdy on przyspieszał, zwalniała, gdy on zwalniał. Nigdy przed chłopcem i nigdy
za nim.
Droga z domu do miasta i z miasta do domu była dla malca czymś bardzo ważnym.
Czymś, bez czego nie wyobrażał sobie swojego życia. Jakby mostem pomiędzy dwoma brze-
gami, dla których nazw jeszcze nie znalazł. Albo może znalazł, ale było ich tak wiele, że nie
mógł się zdecydować na wybór najwłaściwszej. Często czuł, jak słowa o nie znanym znacze-
niu wirują mu w głowie, coraz szybciej, bez porządku, po coraz mniejszym kręgu. Z dnia na
dzień widział jaśniej zdania, których jeszcze nie rozumiał. Prawdy, których nie odkrył.
Historie, których nikt mu nie opowiedział.
Potrząsnął z irytacją czupryną i wierzchem dłoni otarł pot zalewający mu oczy. I tym
razem chłopiec nie spieszył się do domu. Do tej pory potrafił ukryć przed starymi ludzmi
swoje koleżeńskie niepowodzenia w szkole. Na padające pytania odpowiadał zdawkowo, nie
wdając się w szczegóły. Nie ciągnięto go za język. Był za to wdzięczny. Ale dzisiaj wszystko
miało wyjść na jaw. Malec ze złością popatrzył na trzymany w ręku tornister.
Stara skórzana teczka dziadka, służąca chłopcu jako schowek na zeszyty i drugie śnia-
danie, była wyraznym świadectwem jego nieprzystosowania. Jakaś nieznajoma, złośliwa ręka
ostrym przedmiotem wyryła na niej niezgrabny napis Nienawidzimy cię! Chłopiec
dobrze pamiętał oczy wpatrzone w niego z wyrazem udawanej niewinności, słyszał tłumione
chichoty i urywane szepty. Mógł tylko zacisnąć małe piąstki aż do bólu.
Próbował zamazać napis, ale szkoda była zbyt duża, świadectwo klęski ciążyło mu w
dłoni. Asfaltowa szosa milczała. Chłopiec w bezsilnym geście odrzucił głowę i napinając ra-
miona wyrzucił rozpostarte dłonie naprzeciw różowemu niebu Haragenu. I ono go nie wspa-
rło. Daleka wieża kościoła wyginała się konwulsyjnie w rozpalonym powietrzu. Nienawidził
tego miasta równie mocno jak ono jego.
Słońce już zachodziło, a temperatura otoczenia wcale nie zamierzała opadać. W cze-
rwonych promieniach asfaltowa wstęga Autostrady wyglądała jak czarna mulista rzeka toczą-
ca wolno swe wody gdzieś do odległego morza. Haragen był piękną planetą. Pierwsza ziem-
ska ekspedycja, która wylądowała na powierzchni, długo szukała jej władców. Wśród lasów,
łąk i mórz nie znaleziono jednak ani jednego przedstawiciela rozumnej rasy, która kiedyś
panowała na Haragenie. Wtedy przyjęto hipotezę, że planeta jest grobem dawno wymarłej cy-
wilizacji. Badania powierzchni planety, które prowadzono w pierwszych latach, nie przynio-
sły prawie żadnych efektów. Nie odnaleziono nic, co mogłoby przybliżyć Ziemianom obraz,
myśl i dokonania Harageńczyków. Jedynymi śladami kultury materialnej dawnych panów
planety były niskie budowle z bloków masy wulkanicznej, puste w środku, ponure i samotne.
Długo trwały dyskusje, czy gęsta sieć wyschniętych niby-kanałów, która pokrywała lądy, była
również świadomym wytworem Harageńczyków czy też dziełem natury. Ludzie zaczęli
wykorzystywać te kanały do swoich celów. Jednym z najdłuższych, wytoczonych zresztą
zgodnie z zasadami geodezji, poprowadzono właśnie Autostradę. Chłopcu opowiedział o tym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]