[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- SkÄ…d on to wie?
- Władze znalazły konia w pobliżu ciała, a w jukach był list z jego nazwiskiem. Jest
więc punkt zaczepienia.
- Czy to nazwisko coś panu mówi?
- Absolutnie nic. Cassandra chciała przestrzec Williama, żeby na siebie uważał, ale
właśnie zwróciła się do niej Emma, więc zdążyła tylko powiedzieć:
- Dziękuję, że dał mi pan znać.
Jeszcze tego samego dnia wróciła do Kensington, planując, że zajrzy do ochronki. W
domu czekała na nią matka, która właśnie stamtąd wróciła i chciała się podzielić dobrą
nowiną. Pojawiła się szansa na uratowanie przedsięwzięcia. Doktor Brookes odbył spotkanie
z adwokatem darczyńcy, który tymczasem chciał pozostać anonimowy. Człowiek ten musiał
być pod dużym wrażeniem ich działalności, zaofiarował bowiem hojny datek i obiecał
przekazywać kolejne co pół roku. Wysokość sumy była tak znacząca, że pozwalała myśleć o
lepszej siedzibie i w przyszłości o otwarciu sierocińca.
Cassandrze kamień spadł z serca. Cieszyła się też, że znów widzi matkę uśmiechniętą i
ożywioną. Można było mieć nadzieję, że taki hojny darczyńca da przykład następnym. Do-
piero jadąc do ochronki, Cassandra zaczęła się zastanawiać, kto mógłby się okazać
tajemniczym dobroczyńcą. W pewnej chwili poraziła ją wstrząsająca myśl. Już wiedziała,
choć naturalnie nie znała żadnego faktu, który by tę wiedzę potwierdzał. Co za zdradziecka
sztuczka! Przejęta zgrozą poleciła Cieniowi zmienić kierunek jazdy i natychmiast udać się na
Grosvenor Square.
Została wpuszczona, a Siddons, który pamiętał, że poprzednio właśnie ta młoda dama
wdarła się do domu bez pozwolenia, przyglądał jej się z wielką nieufnością. Zaprowadził ją
do salonu i polecił poczekać, aż zawiadomi jego lordowską mość. Gdy William zszedł i
zastał ją przemierzającą pokój tam i z powrotem, a do tego zobaczył jej minę, pojął, że spro-
wokował wybuch wulkanu.
128
S
R
- Cassandro, co za miła niespodzianka. Czemu zawdzięczam tę wizytę?
Zatrzymała się tuż przed nim.
- Proszę nie sądzić, że to jest wizyta towarzyska - oznajmiła. - Chcę tylko zapytać, czy
to możliwe, że nie zrozumiał pan ani słowa z tego, co powiedziałam dwa tygodnie temu?
Czyżby był pan i głuchy, i głupi? Jaki człowiek posunie się do tego, by łożyć pieniądze na
sieroty w przeświadczeniu, że wciągnie w ten sposób do łóżka kobietę?
Jeśli nawet się zdziwił, to tego nie okazał. Przysiadłszy na krawędzi stołu, przyglądał
jej się obojętnie, z rękami skrzyżowanymi na piersi.
- Spodziewałem się, że wkrótce odkryje pani tożsamość darczyńcy.
- Nie było to trudne. A więc pan nie zaprzecza? Wzruszył ramionami.
- Jak mógłbym, skoro pani wykazuje tak niezbitą pewność. Nie ma jednak powodu,
żeby od razu czuć z tego powodu urazę, Cassandro. Myślałem, że będzie pani zadowolona.
Nie może pani zaprzeczyć, że pomagam.
- Wyłącznie z niskich pobudek. Chce mnie pan uwieść.
- To w pani ustach te pobudki stają się niskie - odparł z irytującym spokojem William.
- Bez wątpienia dlatego, że po prostu takie są. Odkąd się znamy, ani przez chwilę nie
był pan ze mną uczciwy. Z bez względnym wyrachowaniem stara się pan wciągnąć mnie do
łóżka. Nie będę pańską zabawką. Dzięki Bogu, ze w porę się zorientowałam.
William wiedział, że wkroczył na bardzo grząski grunt.
- Ze wszystkich sił dążę do poprawy.
Najchętniej spoliczkowałaby go soczyście za ten głupkowaty uśmiech.
- To w pana przypadku nierealne. Nie obchodzą mnie pańskie dobre uczynki.
Nie wydawał się obrażony tym stwierdzeniem. Jego twarz nie zmieniła się ani na jotę.
- Nie tak dawno opowiadała mi pani, że jej marzeniem jest otworzyć sierociniec.
Dobrze pamiętam. Pani marzenie może się teraz spełnić, więc proszę już nie zabijać mnie
wzrokiem, Cassandro. Czyżby była pani zbyt dumna i uparta, aby przyjąć taki gest?
Myślałem, że chodzi o coś więcej niż o dumę i pieniądze.
- Ma pan rację - burknęła. - Chodzi o dzieci.
- %7łyczy sobie pani, żebym wycofał moją propozycję? Po to pani przyszła?
Przyglądał jej się niczym nauczyciel, cierpliwie znoszący nielogiczne rozumowanie
ucznia. Im dłużej to trwało, tym bardziej miała ochotę kopnąć go w goleń.
- Niech pan idzie do diabła, Williamie Lampard. Doskonale pan wie, że decyzja nie
należy do mnie. To mama i doktor Brookes zajmują się finansami, a oni są wniebowzięci
pańską szlachetnością. Poza tym, jak mogłabym odebrać szansę dzieciom? Nie podoba mi się
jednak sposób, w jaki wkrada się pan w łaski mojej rodziny.
Na stojące przed nim uosobienie gniewu William spoglądał z niemałym podziwem. Z
drugiej strony, nie spodziewał się aż tak gwałtownej reakcji.
129
S
R
- Sądziłem, że ze względu na dzieci będzie pani zadowolona - powiedział spokojnie.
- Zadowolona? Doprawdy niespotykany łajdak z pana! Jestem zadowolona, że
dzieciom nie będzie na niczym zbywało, to jasne, wolałabym jednak, by pieniądze
pochodziły z innego zródła. Poniża mnie myśl o tym, iż mogłabym być pańską dłużniczką.
- %7łebracy nie mają wyboru - stwierdził.
- To niestety prawda.
- Dlaczego myśl o tym, że chcę finansować pomoc dla dzieci wzbudza u pani taki
gniew?
- Ponieważ znam pański motyw. Niech pan nie próbuje mnie obrażać, twierdząc, że
robi to dla dzieci, bo mu nie uwierzÄ™.
William popadł w zadumę.
- Bardzo mi przykro to słyszeć - powiedział w końcu. - Prawda jest właśnie taka.
Przyszedł czas, żebym zrobił coś pożytecznego, a ten cel niewątpliwie jest szlachetny. Poza
tym mam bardzo dużo pieniędzy, stać mnie na taki gest.
- A jaką cenę ja za to zapłacę? Cokolwiek pan twierdzi, wiem swoje. Pan nigdy nie
robi niczego bez powodu. Ile czasu minie, nim zażąda pan zapłaty?
- Do diaska, Cassandro! - krzyknął, nie mogąc już zapanować nad zniecierpliwieniem.
- Nie chcę, żeby czuła się pani wobec mnie zobowiązana! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • apsys.pev.pl