[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- oznajmiła Diane z godnością, robiąc oko do stojącej
obok Jade. - Wszystko kupiliśmy osobiście.
- My wynajęliśmy Jade - przyznał Andy, po czym
dodał gwoli wyjaśnienia: - Właściwie to jej nie wyna-
jęliśmy, bo jej nie zapłaciliśmy, ale pomogła nam wybrać
prezenty dla taty. Gratis.
- No - dodała Ashley - nawet je kupiła, bo nie star-
czyło nam pieniędzy.
- Ratuj się, póki możesz - krzyknął ktoś do Jade
S
R
z drugiego końca pokoju - jeśli nie chcesz robić za dar-
mo zakupów dla nich wszystkich. W tej rodzinie co mie-
siąc przypadają jakieś urodziny. Oni świętują wszystko,
nawet Dzień Zwistaka.
- Tylko dlatego, że przypada w moje urodziny - wy-
jaśniła Diane. - Poza tym jest nas tylko ośmioro, no,
z blizniakami dziewięcioro. Ale tylko osiem dat urodzin.
No więc nie ma uroczystości nawet co miesiąc. Nie ma
urodzin... - policzyła w pamięci - w styczniu, kwietniu,
wrześniu i pazdzierniku.
Ross podniósł dłoń.
- Przepraszam, ja jestem z kwietnia i także lubię pre-
zenty. Mogę wam nawet powiedzieć jakie.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- Dobiję was pewnie tą informacją - dorzucił Henry,
który siedział z Donną na dywanie. - Ja jestem ze sty-
cznia.
Rodzina roześmiała się jeszcze głośniej.
- W takim razie ty urodziłaś się we wrześniu, zgad-
łam? - Diane zwróciła się do Jade.
- Pudło. - Jade pokręciła głową. - Siódmego paz-
dziernika.
Tym razem rozległo się zbiorowe westchnienie ulgi.
Słuchając wszystkich tych żartów i pokpiwań, Jack
zastanawiał się z coraz większym niepokojem, czy kto-
kolwiek z tej rozbawionej gromady zdaje sobie sprawÄ™
z maskowanej uśmiechem irytacji Jade.
Puścił w krąg pudełko czekoladek od Ashley i wszy-
scy zrywali sobie boki, kiedy wróciło do niego puste.
Pózniej Andy zgasił górne światło i wszyscy mogli
S
R
podziwiać jego świecące w półmroku nowe spodenki.
Znów kupa śmiechu.
Jade też się śmiała, ale jakby ze smutkiem, widział
to wyraznie. Chciał ją objąć, przytulić, zapytać o powód
melancholii, jednak rodzina domagała się igrzysk. Musiał
rozpakować kolejne prezenty: ciemnoniebieski sweter od
matki i Rossa, zestaw filmów od Diane i Todda oraz pu-
dełko kubańskich cygar od Donny i Henry'ego.
Wreszcie matka wniosła ogromny tort i mimo błagań
oraz protestów solenizanta cała rodzina odśpiewała Sto
lat".
- Kto przyniósł ten tort? - zapytał.
- My! - Andy i Ashley odpowiedzieli unisono.
- Ale przecież wasz tata nie poluje. - Diane uśmie-
chnęła się i wskazała dekorację.
Andy wzruszył ramionami, jakby nie było się nad
czym rozwodzić.
- Wiem, ale spodobał nam się pies. Mogę dostać ten
kawałek z brzegu?
Kiedy wreszcie wyszli, była prawie jedenasta. Wszy-
scy tłoczyli się wokół samochodów, wymieniali uściski
i pocałunki, opowiadali sobie jeszcze jakieś plotki. Potem
były znów uściski, ostatnie pożegnania, zapowiedzi ko-
lejnych spotkań. A potem już tylko hałas uruchamianych
silników i czerwone tylne światła aut. Pojechali.
Jade pomogła Jackowi położyć do łóżek wykończone
dzieci, po czym skierowała się do gościnnej szafy z ubra-
niami.
- Hola! - powstrzymał ją, nim zdążyła sięgnąć po
S
R
płaszcz. Unieruchomił Jade, opierając ręce o drzwi po
obu stronach jej ciała. - Gdzie się wybierasz? Nie mie-
liśmy możliwości zamienić ani słowa przez cały wieczór.
W oczach dziewczyny wciąż był smutek. Smutek
i strach. Jack przytulił ją mocno, starając się przezwy-
ciężyć ów dziwny dystans, który pojawił się między ni-
mi w ciągu tego zwariowanego wieczoru. Pocałował ją,
dając wyraz całej tęsknocie, która narastała w nim od
wczoraj.
Kiedy zareagowała na pieszczotę, ulżyło mu trochę.
Jade objęła talię Jacka, przytuliła się umie do niego i od-
wzajemniła pocałunek. Uspokojony, położył dłoń na jej
biodrze, ona jednak odsunęła się o krok z ciężkim wes-
tchnieniem. W jej oczach widział wciąż ten sam niepokój
i teraz już przestraszył się nie na żarty. Co się stało?
Przytrzymał ją, jakby bał się, że mu ucieknie, i po-
wiedział:
- Wiem, mam straszliwÄ… rodzinkÄ™.
Uśmiechnęła się nawet, ale wyszło to dość blado.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]