[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Zwietnie. Jak się cieszę, że cię tu spotykam, Merriweather -
zrewanżowała się Chessey i poddała się rytuałowi obejmowania i całowania
w oba policzki. Miała nadzieję, że kuzynka nie pozostawiła jej żadnych
śladów szminki. Chyba nie, pocałunki były właściwie cmoknięciami w
powietrzu, a szminka z pewnością najlepszego gatunku.
Widząc wzrok Merriweather, utkwiony w jej suknię, spytała, czy coś jest
nie tak, jak powinno być?
- Czy to, co masz na sobie, dała ci kuzynka Margaret?
- Nie.
- Ale przecież nie ja? Pewno dostałaś ją od córki kuzynki Celeste?
- Nie. Sama ją kupiłam.
- Ot tak, poszłaś do Jacobsa i kupiłaś? Bo to jest Marc Jacobs, prawda?
S
R
- Pojęcia nie mam. A suknię kupiłam z wieszaka w domu towarowym.
- Niesamowite! Obróć się.
Chessey niechętnie spełniła prośbę Merriweather.
- Boże drogi, kupować sukienkę w domu towarowym! Robisz przedziwne
rzeczy... Ale przy okazji: gratulacje z powodu awansu.
- Dziękuję, Merriweather.
- Babcia jest z ciebie bardzo dumna. Mówiła mi.
- Dumna? Przecież była wściekła, rozmawiając ze mną przez telefon.
- Ale to było przedtem, nim zadzwonił do niej osobiście prezydent i
poprosił ją o pozwolenie, byś mogła w oficjalnej misji podróżować po kraju
z tym porucznikiem. I wiesz co? Nie uwierzysz, ale prezydent przeprosił ją,
że nie zadzwonił wcześniej, nim wyruszyłaś w podróż. Tłumaczył się, że
miał zbyt wiele spraw na głowie. Wyobrażasz sobie przywódcę wolnego
świata usprawiedliwiającego się przed babcią?
- Co mu babcia odpowiedziała?
- Z jej wersji wynikałoby, że go najpierw zbeształa, a potem łaskawie
wybaczyła.
- Ciekawa jestem, skąd prezydentowi przyszło do głowy dzwonić do niej.
Skąd on w ogóle wie, że ja opiekuję się porucznikiem McKenną?
- Podejrzewam, że maczał w tym palce twój szef, Winston Fairchild.
Płotka głosi, że ma cię na oku, a wtajemniczeni mówią, że chce cię mieć dla
siebie. Jest coś między wami? Kiedyś mi wspomniałaś, że on bardzo ci się
podoba.
- Owszem, podobał. Ale nigdy nie zwracał na mnie uwagi.
S
R
- Ale teraz coś planuje. Dzwonił do mnie i wprosił się na doroczne letnie
przyjęcie.
- Po co mu to?
- Przecież to jasne. Nie udawaj pierwszej naiwnej. On po prostu chce się
z tobą spotkać na grancie towarzyskim. Nasze przyjęcie jest w przyszłym
tygodniu. Namiot w ogrodzie, rodzaj pikniku. Małe przyjęcie. Nie więcej niż
dwustu gości plus wproszony pan Winston. Zjawisz się, prawda?
- Pewno będziesz chciała, żebym zjawiła się sześć godzin wcześniej i
pomogła ustawić namiot.
- Ach nie, jesteÅ› mojÄ… ulubionÄ… kuzynkÄ…. Przyjdz, tak jak wszyscy, o
czwartej na koktajl. - Merriweather odczuła nagle wyrzuty sumienia i objęła
Chessey ramieniem. - I wiesz co? Przyprowadz tego przystojnego
porucznika McKennÄ™.
- Wątpię, aby tu jeszcze był. On z niecierpliwością czeka na spuszczenie
go ze smyczy, żeby mógł umknąć do Kentucky.
- Kilka dni może jeszcze poczekać. Powiedz mu, że Banks Baileyowie
go proszą, a natychmiast przyleci. Będzie miał co opowiadać w tym swoim
Kentucky. To twoja pierwsza wizyta w Białym Domu?
- Tak.
- Nic dziwnego, że jesteś taka zdenerwowana. Widzę to. Byłam tu już
wiele razy. Mój Stephen jest raczej hojny wobec kongresmanów... To znaczy
hojnie sypie radami... i jest często zapraszany...
Kiedy prezydent w towarzystwie Pierwszej Damy i prezydenckiej
pary z Paragwaju szerokimi schodami zszedł do wielkiego holu, pierwszą
osobą, której podał rękę, był Derek. Porucznikowi kazano stać tuż pod
S
R
ostatnim stopniem, podczas gdy pozostali goście musieli zatrzymać się o
kilka metrów dalej. Prezydent przedstawił Dereka paragwajskim gościom, a
media miały okazję uwiecznić uściski dłoni i rozmowę Dereka z obiema
dostojnymi parami. Nie rozpieszczano prasy i po kilku minutach wyznaczeni
do służby porządkowej żołnierze piechoty morskiej grzecznie wyprowadzili
reporterów i kamerzystów.
Gdy za prasą zamknęły się drzwi, prezydent zażartował:
- Teraz możemy się odprężyć i zachowywać swobodnie.
Wszyscy obecni zareagowali obowiÄ…zkowym w takich wypadkach
śmiechem.
Chessey z dumą obserwowała Dereka. Jej dzieło! Nikt nie przypuściłby,
że Derek McKenna nie jest z Waszyngtonu i że przed przyjściem do Białego
Domu wytrzymał cztery godziny na trybunie, przyjmując jakąś paradę, która
wlokła się w dusznym, wilgotnym upale pełni lata.
Z uśmiechem na twarzy witał się z dyplomatami, ministrami,
kongresmanami i senatorami. Sam odnalazł żonę sekretarza obrony i
poprowadził ją do stołu, tak jak miał to wcześniej nakazane.
- Zrobiła pani wspaniałą robotę - usłyszała Chessey za plecami.
Obejrzała się i zobaczyła szefa sztabów połączonych.
- Dziękuję, generale!
- On ma naturalny urok, ten nasz krnąbrny porucznik, ale był
nieprawdopodobnie nieokrzesany. Pani go całkiem odmieniła. Teraz
McKenna mógłby zrobić w armii błyskawiczną karierę. Nie musiałby długo
czekać na generalską gwiazdkę.
- Niestety, on chce wrócić do Kentucky i zostać farmerem.
S
R
- Wielka strata. Wielka strata dla armii! No, ale cóż, wycisnęliśmy z
niego, ile można, a on ma prawo do dysponowania własnym życiem Przy
okazji: gratulacje z powodu awansu. I jeśli nie będzie pani odpowiadał
departament stanu, to proszę zapukać do mnie. Mam miejsce w moim sztabie
dla takich ekspertów jak pani. I wspomni pani moje słowa, kiedy będzie pani
ofiarowywane stanowisko ministerialne.
Chessey roześmiała się.
- Teraz muszę panią pożegnać. Mam obowiązek odszukania żony
przewodniczącego niższej izby i poprowadzenia jej do stołu. Psiakrew...
Przepraszam panią, ale to z powodu pomysłów pani kolegów z protokołu
człowiek nie może usiąść do kolacji z własną żoną i pozostawia ją pod
opiekÄ… jakiegoÅ› typka...
- Generale, na dzisiejszym przyjęciu jest pan piątą osobą po prezydencie,
a żona przewodniczącego...
- Niech pani oszczędzi mi dalszych wyjaśnień - przerwał jej generał
dobrodusznie. - Do zobaczenia, panno Banks Bailey.
Do Wschodniego Salonu poprowadził Chessey oficer piechoty morskiej
w galowym mundurze, jeden z wielu wyznaczonych do eskortowania
samotnych kobiet o nieokreślonym statusie. Była oszołomiona
wspaniałością kolacji, w której uczestniczyli najpotężniejsi mężowie stanu i
politycy.
Kryształowe świeczniki lśniły niby diamenty, a na tle bieli i złoceń ścian
odcinały się znakomicie czarne smokingi i ciemnooliwkowe galowe
mundury, udekorowane niby choinki wielobarwnymi medalami. Olśniewały
S
R
też stroje kobiet, a blask prawdziwych brylantów przygaszał światła
świeczników.
Serwowano zwyczajowÄ… siedmiodaniowÄ… kolacjÄ™. Rozmowy toczono
przyciszonymi głosami w wielu językach. Mogła w nich uczestniczyć i
Chessey dzięki swej znajomości hiszpańskiego i portugalskiego.
Paragwajczykom siedzącym przy jej stole tłumaczyła wystąpienie
prezydenta, Amerykanom zaś toasty wznoszone przez Paragwajczyków.
- Czy pani jest z tej właśnie rodziny Banks Baileyów? - zapytał ją sąsiad.
- Z tej, co przybyła do Ameryki na statku  Mayflower"?
- Tak - odparła Chessey na to często zadawane jej pytanie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • apsys.pev.pl