[ Pobierz całość w formacie PDF ]

że nie zrobiłem ci krzywdy.
- Nie przejmowałabym się tym - wymruczała z zadowo-
leniem. - Było tak wspaniale. Kochałam cię i liczyłam, że
też mnie kochasz. Byłeś taki czuły, a ja chciałam, żeby to
było dla ciebie wspaniałe przeżycie.
PANNA
Z
CHARLESTONU
147
- Było wspaniałe. Za drugim razem także - dodał oschle.
- Kiedy będziemy małżeństwem, przypomnij mi, żebym ci
opowiedział, że to, co się wydarzyło, było niemożliwe, dobrze?
Uśmiechnęła się szeroko.
- Mówiłeś, że od dawna nie miałeś kobiety.
- To nie dlatego - powiedział. Nie spuszczał z niej wzro-
ku. - To przez to, że obsesyjnie cię pragnąłem.
Pocałowała go w zamknięte powieki.
- Ja też się tak czułam. Myślałam, że umrę tego wieczoru,
kiedy byliśmy w teatrze. Żałowałam słów, które wypowie-
działam, a kiedy usłyszałam, że wjechałeś samochodem do
basenu, czułam się okropnie. Chciałam paść na kolana i prze-
prosić cię. Tęskniłam i kochałam, i wiedziałam, że bez ciebie
umrę.
- Ja czułem się identycznie - przyznał się Carson. Przy-
tulił ją i trzymał w bezpiecznym schronieniu ramion. -
Wczoraj na rodeo, kiedy mnie dotknęłaś, pragnąłem cię tak
bardzo, że... - Zamilkł. - Byłem zaskoczony, kiedy zaczęłaś
płakać, ponieważ cię odtrąciłem. Bałem się, że spowodujesz
wypadek. Stratowałem dwoje ludzi, starając się ciebie dogo-
nić. Uzmysłowiłem sobie, jak bardzo się zaangażowałem i że
zmarnuję się bez ciebie. Wiedziałem, że mnie pragniesz, ale
nie sądziłem, że mnie kochasz. Myślałem, że przyszłaś do
mnie z litości.
Pokręciła głową.
- To miłość.
- Powinienem wiedzieć, że nie będziesz z nikim bez mi-
łości. - Westchnął. - Jesteś za bardzo wybredna, żeby wda-
wać się w romanse. Nawet z takim dzikim facetem, którego
pożądasz.
148
PANNA Z CHARLESTONU
- Nie jesteś dziki - wyszeptała. - Jesteś po prostu indy-
widualistą. Kocham cię takiego, jaki jesteś. Niczego bym
w tobie nie zmieniła. Tylko już nigdy nie pójdę z tobą do
teatru. Och!
Uszczypnął ją i roześmiał się.
- Jasne, że pójdziesz. Zabierzemy nasze dzieci. Chcę,
żeby były wytworne, a nie takie jak ich ojciec.
- Będą miały wspaniałego ojca. - Westchnęła, całując go
po raz kolejny. - Kiedy się pobierzemy?
- Dzisiaj.
Usiadła gwałtownie, ale pociągnął ją z powrotem na
łóżku.
- Pojedziemy do Meksyku - powiedział delikatnie. -
Musimy to zrobić jak należy. Nie mogę się z tobą kochać,
jeśli nie założę ci obrączki. Zgadzasz się ze mną?
- Tak - odparła, spuszczając wzrok.
Zmusił ją, by na niego spojrzała.
- Ale nie żałuję wczorajszej nocy. Skonsumowaliśmy
nasz związek i złożyliśmy przysięgę. Teraz to usankcjonu-
jemy.
Położyła mu rękę na ustach.
- Ubóstwiam cię - wyszeptała zmysłowo. - Tak bardzo
cię pragnę.
Dotknął jej brzucha.
- Dziś w nocy - szepnął. - Po ślubie. Tym razem będzie
inaczej. Wolniej i bardziej namiętnie.
Zadrżała i pochyliła się w jego kierunku, ale pokręcił
głową.
- Najpierw wyjdziesz za mnie. Wtedy będziemy się ko-
chać - obiecał.
trzeć podłogę.
Uśmiechnął się złośliwie,
- Zauważyłem to. Wtedy poczułem iskierkę nadziei.
Mandelyn otworzyła szeroko usta. Zaczęła mówić, ale
Carson ją pocałował. Ponieważ uczucie było tak wspaniałe,
podała się i zarzuciła mu ręce na szyję. Nie jest wytwornym
mężczyzną, ale jedynym, którego będzie zawsze kochała.
Pojechali do Meksyku. Mandelyn i Carson złożyli przy-
sięgę małżeńską drżącymi głosami, a Patty i Jake byli ich
świadkami.
Mandelyn, wypowiadając słowa przysięgi, patrzyła Car-
sonowi w oczy, a on nie odwrócił wzroku nawet wtedy, kiedy
wkładał jej obrączkę na palec. Zrobił to z niezwykłą precyzją. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • apsys.pev.pl