[ Pobierz całość w formacie PDF ]

podszedł do nas, Sara roześmiała się, zachwycona. Była dzieckiem lat sześćdziesiątych.
Uścisnęliśmy sobie z Jimem dłonie.
- Sie masz, stary - powiedziałem.
Goście zaczynali się schodzić w szybkim tempie. Nie znałem prawie nikogo. Raz za
razem machałem na kelnera, żeby mi dolewał. Wreszcie przyniósł pełną butelkę. Odstawił z
chłupotem na stolik.
- Jak skończysz, przyniosę ci następną.
- Dzięki, koleżko.
Siedziałem trzymając na podołku prezencik dla Harry'ego Friedmana.
Zjawił się Jon. Przysiadł się do nas.
- Cieszę się, że jesteście z Sarą - powiedział. - Patrzcie, już się schodzą. Same
zakazane typy. Mordercy i gangsterzy.
Jon uwielbiał takie gadki. Miał sporą wyobraznię, która pomogła mu przeżyć niejeden
dzień i niejedną noc.
Na salę wkroczył mężczyzna wyglądający na bardzo ważną personę. Rozległy się
oklaski.
Porwałem prezent i rzuciłem się w jego stronę.
- Wszystkiego najlepszego, panie Friedman...
Jon rzucił się za mą i odciągnął mnie z powrotem do stolika.
- To nie jest Friedman! To Fischman!
- O...
Usiadłem.
Zauważyłem, że Victor Norman gapi się na mnie. Postanowiłem go przetrzymać.
Kiedy znowu popatrzyłem w jego stronę, gapił się dalej. Wpatrywał się, jakby nie mógł
uwierzyć w to, co widzi.
- No dobra, Victor - powiedziałem na głos - kropnąłem się i co z tego. Jeszcze nie
powód, żebyś na mnie wybałuszał gały.
Odwrócił wzrok.
Wstałem i zacząłem się rozglądać za toaletą męską.
Wychodząc z kibla, pomyliłem drogę i wylądowałem w kuchni. W kuchni siedział
ćmiąc papierosa chłopak, który rozwoził naczynia. Sięgnąłem do portfela, wyjąłem dychę i
włożyłem mu do kieszonki na piersi.
- Nie mogę przyjmować napiwków, proszę pana.
- A to czemu?
- Po prostu mi nie wolno.
- Nie rozumiem, dlaczego rozwoziciel naczyń nie miałby przyjmować napiwków,
skoro wszyscy biorą. Zawsze chciałem wozić naczynia na wózku.
Wyszedłem z kuchni, odszukałem drogę do sali, usiadłem przy stoliku.
- Victor Norman podszedł do mnie, jak cię nie było - szepnęła mi do ucha Sara. - Był
mile ujęty tym, że nawet nie wspomniałeś o jego twórczości.
- Przyznasz, że byłem grzeczny.
- Byłeś.
- Byłem grzecznym chłopczykiem?
- Byłeś.
Popatrzyłem na Victora Normana. Odczekałem, aż też popatrzy na mnie. Kiwnąłem
nieznacznie głową i puściłem do niego oko.
W tej samej chwili na salę wkroczył prawdziwy Harry Friedman. Część gości zerwała
się z miejsc i zaczęła klaskać. Reszta wyglądała na znudzonych.
Friedman usiadł przy swoim stoliku. Podano spaghetti. Półmisek zaczął krążyć, Harry
Friedman nałożył sobie porcję i natychmiast wziął się do jedzenia. Wyglądał na kawał
żarłoka. Był gruby, fakt. Nosił stary garnitur i rozdeptane buty. Miał wielką głowę i tłuste
policzki, w które ładował spaghetti. Jego wielkie oczy wyrażały smutek i podejrzliwość. W
pomiętej koszuli na wysokości pasa brakowało guzika, toteż brzuch wylewał się na zewnątrz.
Wyglądał jak wielki dzidziuś, który jakimś cudem wylazł z becika, błyskawicznie urósł i
zaczął udawać dorosłego mężczyznę. Był w tym pewien urok, przed którym należało się mieć
na baczności - mógł zostać użyty przeciwko tobie. Ani śladu krawata. Wszystkiego
najlepszego, Harry!
Na salę weszła młoda, przebrana za policjantkę kobieta. Podeszła prosto do stolika
Friedmana.
- JEST PAN ARESZTOWANY! - wrzasnęła.
Harry Friedman przestał jeść i uśmiechnął się. Usta miał mokre od spaghetti.
Policjantka zdjęła najpierw płaszcz, następnie bluzę mundurową. Miała ogromne
piersi. Potrząsnęła nimi przed nosem Harry'ego Friedmana.
- JEST PAN ARESZTOWANY! - wrzasnęła.
Wszyscy zaczęli bić brawo, nie mam pojęcia dlaczego.
Friedman skinął na policjantkę, żeby nachyliła się w jego stronę. Przysunęła się bliżej,
a on szepnął do niej coś, co było przeznaczone wyłącznie dla jej uszu.
Zabierz mnie do siebie. Zobaczymy, jak nam pójdzie.
Zapomniałaś pałki. Czy chciałabyś skorzystać z mojej?
Wpadnij do mnie. WezmÄ™ ciÄ™ do filmu.
Policjantka włożyła z powrotem bluzę, na nią płaszcz, a potem wyszła.
Ludzie zaczęli podchodzić do stolika Friedmana, żeby zamienić z nim parę słów.
Wyglądał, jakby nikogo nie poznawał. Wkrótce skończył jeść i wziął się za wino. Spodobał
mi się sposób, w jaki poczynał sobie z butelką.
Widać było, że naprawdę lubi wino. Po chwili wstał i zaczął krążyć po sali, zawisając
nad kolejnymi stolikami, żeby pogadać z ludzmi.
- O Jezu Chryste - powiedziałem do Sary. - Popatrz tylko na to. Pasemko makaronu
zwisa mu z kącika ust i nikt mu o tym nie mówi. Zwisa mu z ust!
- Widzę! Widzę! - podniecił się Jon.
Harry Friedman w dalszym ciągu krążył po sali, nachylając się nad stolikami, żeby
porozmawiać. Nikt mu nic nie powiedział.
Wreszcie skierował się w naszą stronę. Kiedy był o jakiś stolik od nas, wstałem i
podszedłem do niego.
- Panie Friedman - odezwałem się..
Zwrócił do mnie twarz monstrualnego niemowlaka.
- SÅ‚ucham?
- Proszę się nie ruszać!
Chwyciłem za koniuszek makaronu i pociągnąłem. Pasemko odkleiło się.
- Nie mogłem już patrzeć, jak pan chodzi z tym dyndającym makaronem.
- Dziękuję - powiedział.
Wróciłem do stolika.
- No, no - skomentował Jon. - Co o nim sądzisz?
- Już ci mówiłem. Poza Lido Maminem nie widziałem takiego drugiego. - To bardzo
miło z twojej strony, że zdjąłeś mu ten makaron pochwaliła Sara. - Nikt się na to nie zdobył.
Bardzo ładnie się zachowałeś.
- Dziękuję. Tak naprawdę to ja jestem bardzo miłym facetem.
- Tak? A co niby takiego miłego ostatnio zrobiłeś?
Nasza butelka zaświeciła dnem. Udało mi się ściągnąć uwagę kelnera. Niechętnie
ruszył w moją stronę z następną butelką.
Ja tymczasem zachodziłem w głowę, co też ostatnio zrobiłem miłego.
22
Ruszyły przygotowania do produkcji. Wydawało się, że wszystko jest na dobrej
drodze, kiedy nagle zadzwonił telefon. Mówił Jon.
- Mamy kłopoty...
- Co się stało?
- Friedman i Fischman...
- Tak?
- Chcą się pozbyć moich współproducentów, Tima Ruddy'ego i Lance'a Edwardsa...
- Ruddy'ego poznałem, Edwardsa nie... Co się dzieje?
- Obaj od dawna pracujÄ… ze mnÄ… nad tym filmem. WÅ‚adowali w niego sporo czasu i
pieniędzy. Teraz Friedman z Fischmanem chcą ich wykopać. Dociskają mnie z każdej strony.
Wszystkim obcięto wynagrodzenia. Firepower ma poważne kłopoty. Dobrała się do nich Izba
Kontroli. Ich akcje dochodziły do 40, teraz spadły do 4.
- O - o.
-  Pozbądz się tych gości - mówią mi. - Nie są nam potrzebni.  Kiedy mi są
potrzebni - mówię.  Do czegóż takiego są ci potrzebni, czego my nie potrafilibyśmy
załatwić? - pytają.  Przecież podpisaliście z nimi umowę - mówię.  Chyba wiesz, co to jest
umowa? - pytajÄ… i sami odpowiadajÄ…: - Nic wielkiego. Dokument podlegajÄ…cy renegocjacji.
- Jezu...
- Dokręcają śruby ile wlezie i mają zamiar dokręcać do oporu... Już się zgodziłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • apsys.pev.pl