[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Eglantyna spojrzała na nią z wdzięcznością za to, że grzecznie zignorowała aż nadto oczywisty fakt
nazwania zbliżających się zaślubin drogiej, kochanej Angeli  tą całą przykrą sytuacją". Tak jakby to
była jakaś nieprzyjemna praca, jak szorowanie podłogi albo pastowanie butów, a nie powód do
świę... święto...
Eglantyna wybuchnęła płaczem.
Letty spojrzała na nią speszona. Nie mogła zrozumieć zachowania Eglantyny. Nie żeby jato
obchodziło, bo niby dlaczego? Eglantyna miała wszystko, czego dusza zapragnie. Właściwie tylko z
ciekawości, by dowiedzieć się, dlaczego ta bogata kobieta szlocha tak żałośnie, Letty objęła
ramieniem starszą panią i lekko ją uścisnęła.
Eglantyna uniosła twarz. Miała czerwone, spuchnięte oczy i kapało jej z nosa. Letty przekonana, że
Eglantyna nie użyłaby rękawa, wzięła ze sto
łu czystą serwetkę, rozłożyła ją i podała Eglantynie.
- Proszę, wydmuchaj nos, kochanie. Grzeczna dziewczynka... Może teraz opowiesz mi, skąd te łzy?
- Naprawdę nie powinnam pani tym obarczać...
- Nonsens. To moja praca... To znaczy, przygotowanie wesela. Jeśli coś jest nie tak, wtedy nie mogę
dobrze wykonać swojej pracy, prawda?
- Zapewne nie. Ale właściwie wszystko jest w porządku, naprawdę.
Tylko... sama nie wiem. Chyba po prostu jestem głupią, samolubną, starą kobietą. Pragnę szczęścia
Angeli jak niczego na świecie, ale... Och, tak strasznie będzie mi jej brakowało...
Znów wybuchnęła płaczem.
- Oczywiście, że będzie pani za nią tęsknić - wymruczała Letty, obejmując Eglantynę ramieniem i
lekko ją kołysząc. Gdy drżenie Eglantyny nieco się uspokoiło, wcisnęła jej do ręki zmiętą serwetkę. -
To wcale nie znaczy, że jest pani samolubna, tylko że pani ją bardzo kocha.
- O tak, bardzo ją kocham! - Eglantyna wydmuchała nos.
- I jak długo była pani dla niej mamą?
- Ponad osiemnaście lat, od momentu, gdy jej matka zmarła przy porodzie. - Uśmiechnęła się z
drżeniem. - Była taką słodką kruszynką i najmilszym stworzonkiem, jakie można sobie wyobrazić. Po
prostu nie mog
łam zostawić jej pod opieką kogoś, komu płacilibyśmy za... - Zaczerwieniła się. - Och, nie miałam na
myśli, że jeśli się komuś płaci, to jego wysiłek jest mniej wart!
- To nieistotne, kochana - uspokoiła ją Letty. - Nie obraziłam się i całkowicie panią rozumiem.
Można wynająć czyjeś talenty, ale nie da się kupić jego uczuć, a pani się wyraznie zakochała w tym
małym szkrabie.
- Szkrabie?
- DzieciÄ…tku.
- Niech mnie pani zrozumie. Chcę tylko, żeby była szczęśliwa, a tak się boję, że moje opory wobec
jej małżeństwa z markizem biorą się z egoistycznego pragnienia zatrzymania jej przy sobie.
Letty poklepała japo ramieniu.
- Niech się pani nie obawia. Jestem pewna, że Angela będzie szczęśliwa w swoim wspaniałym
zamku. - Ja bym była. - Jako markiza nie będzie miała nic do roboty poza rozkazywaniem licznej
służbie i liczeniem rodzinnych portretów. Co wieczór na kolację będzie jadła kawior i popijała
szampana, i będzie miała dość sukien, by zmieniać je co godzinę przez cały okrągły tydzień.
Eglantyna roześmiała się cicho, pociągając nosem.
- Och, lady Agatho, to miło z pani strony, że mnie pani rozśmiesza.
Rozśmiesza? Wcale nie chciała żartować.
Eglantyna spoważniała.
- Nie miałabym takich oporów, gdybym była pewna, że Angela oczekuje tego ślubu z radością.
Jednak ostatnio nie jest już tą samą szczęśliwą dziewczyną, którą znałam wcześniej. Wydaje się
zamyślona, a czasami wręcz przygnębiona.
- To tylko nerwy przed ślubem.
Eglantyna potrząsnęła głową.
- Angela nigdy nie była trzpiotką. Gdy opowiedziała nam o oświadczynach Hugh Sheffielda, była
naprawdę w siódmym niebie. Tylko dlatego Anton zgodził się na to małżeństwo.
- Może ma wątpliwości. To zupełnie naturalne.
- Też tak myślałam, ale kiedy ją zapytałam, czy wolałaby jednak nie wychodzić za markiza,
wybuchnęła płaczem i zarzekała się, że o niczym innym nie marzy, jak tylko zostać jego żoną.
No, pomyślała Letty, dziewczyna przynajmniej nie straciła rozumu.
- Ja myślę - powiedziała Eglantyna - że to ci Sheffieldowie.
- To znaczy?
- Już dość wyraznie okazali, jak bardzo Hugh się zniża, żeniąc się z Angela. Nie chcę nikogo
oskarżać, ale moim zdaniem jego matka robi wszystko, by trzymać go z dala od Hollies i Angeli.
Niech mnie pani zle nie zrozumie, lady Agatho, niewiele wiem na temat towarzystwa, ale to raczej
dziwne, gdy narzeczony nie odwiedza najbliższej rodziny swojej wybranki. Czy to rzeczywiście
dziwne?
- No cóż, niekoniecznie - odparła ostrożnie Letty.
54
- Naprawdę? - ucieszyła się Eglantyna. - Pani dodaje mi otuchy. Zresztą
- ciągnęła jakby do siebie - to prawda, że Hugh przyjedzie pod koniec miesiąca, a jego rodzina, w
odpowiedzi na moje zaproszenie, wkrótce potem.
Letty uśmiechnęła się promiennie.
- Wszystko zdaje siÄ™ w najlepszym porzÄ…dku.
Eglantyna spojrzała na nią z nadzieją.
- Hugh naprawdę bardzo zależy na Angeli. Codziennie do niej pisze.
Chociaż ona ostatnio jakby mniej chętnie czyta jego listy. - Posmutniała. -
Może Angelę martwi, że oni nas wezmą za prowincjuszy i będzie nam z tego powodu przykro? Albo
myślą, że przyjęcie weselne będzie zbyt skromne? Albo że my wyglądamy biednie? Nie możemy zle
wypaść! Lady Agatho, musi nam pani pomóc.
Wyciągnęła rękę w błagalnym geście. Mówiła żarliwie, na jej twarzy widać było mieszaninę
miłości, czułości i zdenerwowania. Letty całkiem się wzruszyła.
Przywołała się jednak do porządku. Zaczynała się rozklejać, chyba zbli
żała się jej comiesięczna przypadłość.
- Oczywiście, że wam pomogę - powiedziała Letty, rozstrojona tymi nagłymi uczuciami. - Zamiast
martwić się, czy Angela zasługuje na Sheffieldów, niech pani lepiej pomyśli, czy ShefFieldowie
zasługują na nią.
Na tę delikatną sugestię Eglantyna szeroko otworzyła oczy i przycisnęła ręce do piersi.
- Lady Agatho., nigdy nie spojrzałam na to z tej strony! Teraz rozumiem, co jest zródłem pani
sukcesu. Pani jest wzorem cnót, a zarazem wspaniałą powierniczką i skarbnicą dobrych rad. Gdyby
jeszcze... - Zamilkła.
- Gdyby jeszcze co? - spytała Letty, pełna życzliwości dla tej niespodziewanie mądrej kobiety.
- Nie mogę się narzucać.
- Panno Bigglesworth, nie ma we mnie fałszywej dumy - powiedziała Letty. - Nie waham się pani
przypomnieć, że jest pani mojąpracodawczy-nią.
Słowa Letty, zamiast zachęcić Eglantynę, miały odwrotny skutek. Jej różowa, upudrowana twarz
zmarszczyła się żałośnie.
- Ma pani rację. Nie powinnam wykorzystywać tej sytuacji.
Letty westchnęła. Ojejku, ależ ci bogacze niepotrzebnie utrudniają sobie życie!
- W takim razie może jako pani przyjaciółka zdołam panią ośmielić.
- Och, dziękuję! - Eglantyna chwyciła Letty za ręce. - Chodzi mi o to, że jest pani zbliżona wiekiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • apsys.pev.pl