[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dwie rzeczy: materiały wybuchowe i lina. Ten pas ma trzy metry długości i zawiera trzydzieści
"uli" z silnym ładunkiem, każdy o wadze ponad dwóch kilogramów. Lina długości czterystu
metrów wydaje się - i faktycznie jest - cieńsza niż przeciętny sznur od bielizny. Ponieważ jednak
wykonano ją z nylonu zbrojonego stalowym drutem, wytrzymuje obciążenie trzystu sześćdziesięciu
kilogramów, a więc dokładnie pięć razy więcej niż nam potrzeba. - Dał znak Petersowi, który skinął
głową, ujął kierownicę i odjechał w kierunku południowej wieży.
Branson spojrzał wprost w obiektyw kamery i powiedział:
- Chciałbym poinformować osoby nie zorientowane, a z wyjątkiem mieszkańców San
Francisco jest takich wiele, że te oto wieże nie stanowią bynajmniej monolitu. - Na ekranie
stojącego przed nim telewizora i w niezliczonych milionach odbiorników na całym świcie ukazało
się wyrazne zbliżenie południowej wieży. - Ich szkielet tworzą stalowe boksy, zwane komorami, o
wielkości budki telefonicznej, ale dwukrotnie wyższe. Zespolono je nitami i połączono za pomocą
włazów. Każda wieża składa się z ponad pięciu tysięcy takich komór. Są w nich windy i drabiny,
których łączna długość jest imponująca: trzydzieści siedem kilometrów! Sięgnął pod krzesło i wyjął
stamtąd książkę. - Zgodzicie się, panowie, że ktoś niedoświadczony z łatwością mógłby się zgubić
w tym labiryncie. W trakcie budowy Złotych Wrót dwaj ludzie spędzili kiedyś całą noc w północnej
wieży, próbując z niej wyjść. Nawet Joseph Strauss, projektant i budowniczy mostu, potrafił
zupełnie stracić tam orientację. Właśnie dlatego opracował informator, w którym na dwudziestu
sześciu stronach poucza inspektorów nadzoru, jak nie zgubić się wewnątrz wież. Oto egzemplarz,
który miałem szczęście zdobyć. W tej chwili dwaj moi ludzie dotarli - albo właśnie się zbliżają - do
szczytu wschodniej wieży, tej od strony zatoki. Każdy z nich ma egzemplarz informatora, choć
właściwie nie są im potrzebne, bo korzystają z windy. Niosą tylko siedmiokilogramowy bagaż.
Wkrótce przekonacie się, w jakim celu. Proszę teraz o pokazanie przejazdu wózka.
Teleobiektyw kamery posłusznie się obniżył i zatrzymał na Petersie, który jechał wzdłuż
zakazanej strony mostu. Widzieli, jak zwolnił i zatrzymał się niemal dokładnie przed najniższym z
czterech masywnych wsporników południowej wieży.
- Proszę obraz z góry - powiedział Branson.
I znów teleobiektyw kamery pokazał wieżę po stronie zatoki i skoncentrował się na łożysku,
czyli zaokrąglonej stalowej podstawie, na której spoczywała lina. Niemal natychmiast pojawiło się
tam dwóch ludzi. Obserwatorzy stojący na moście widzieli tylko maleńkie postacie, telewidzowie
mieli je w zbliżeniu.
- Według instrukcji i zgodnie z rozkładem - oznajmił z satysfakcją Branson. - W tych
sprawach grunt to koordynacja. Ośmielam się twierdzić, że nawet jeden człowiek na dziesięć
tysięcy nie chciałby się znalezć tam, gdzie są teraz ci dwaj ludzie. Prawdę mówiąc, mnie to także
nie nęci. Jeden fałszywy krok i można spaść dwieście dwadzieścia pięć metrów w dół. To
potrwałoby tylko siedem sekund, ale uderzenie o wodę przy prędkości dwustu siedemdziesięciu
kilometrów na godzinę, to tyle, co upadek na beton. Ci dwaj są tam jednak równie bezpieczni, jak
państwo w kościelnej ławce. Nazywają ich "ludzmi_pająkami". To robotnicy, których widujecie na
dzwigarach na wysokości trzystu metrów ponad ulicami Nowego Jorku czy Chicago, gdy budują
nowy wieżowiec.
Kamera znów pokazała Petersa, który wyciągnął pistolet o nienormalnie długiej lufie z
szerokim wylotem, szybko wymierzył ku górze i strzelił. Ani kamera, ani ludzkie oko nie były w
stanie odnotować typu wystrzelonego pocisku. Jednak już w cztery sekundy pózniej kamera
pokazała, że Bartlett, jeden z ludzi znajdujących się obok łożyska, trzyma pewnie w rękach zieloną
żyłkę. Zwijał ją sprawnie. Na końcu żyłki był blok na skórzanym rzemieniu, przymocowany z kolei
do jednego z końców liny. W dwie i pół minuty pózniej Bartlett miał linę w rękach. Trzymał ją
mocno, gdy tymczasem Boyard, jego wspólnik, odwiązał żyłkę i blok. Bartlett zwinął jeszcze około
trzy i pół metra żyłki, odciął ten kawałek nożem i wręczył Boyardowi, który przymocował jeden
koniec do wspornika, a drugi do pasa bloku. Linę przeciągnięto następnie przez blok, przez otwór w
jego górnej części, do ołowianego ciężarka w kształcie gruszki, który mężczyzni przynieśli ze sobą.
Potem i ciężarek, i lina, puszczone luzem, znalazły się szybko z powrotem na poziomie mostu.
Peters pochwycił ciężarek, rozsupłał węzeł mocujący linę, ale jej nie zdjął, lecz przeciągnął przez
blok w stalowym dzwigarze i pierścień na końcu bosaka, po czym wszystko razem związał. Drugi
koniec liny okręcił kilkakrotnie wokół jednego z bębnów wciągarki i włączył elektryczny silnik.
Wciągarka, choć niewielka, pracowała z dużą mocą i prędkością. W niecałe półtorej minuty
przeniosła ciężar z mostu na łożysko. Z północy wiał lekki wiatr, zdecydowanie chłodny na
większej wysokości. Posuwając się ku górze zawieszony na linie ciężar wyraznie się kołysał i
uderzał, chwilami dość mocno, w kolejne wsporniki. Peters, najwidoczniej tym nie przejęty,
wpatrywał się w Bartletta. Kiedy ładunek dotarł na górę, Bartlett pomachał ręką. Peters zwolnił
obroty bębna, Bartlett uczynił powolny gest ręką ku górze, po czym dał znak do zatrzymania
wciągarki. Zrobiwszy to Peters odkręcił linę i pozostawił na bębnie tylko pojedynczy zwój. Bartlett
i Boyard ściągnęli stalowy dzwigar i bosak, odwiązali je razem z ołowianym ciężarkiem,
przeciągnęli linę przez blok i ponownie założyli ciężarek. Potem wystawili dzwigar na odległość
około dwóch metrów i przymocowali jeden z jego końców do wspornika, maksymalnie dokręcając
[ Pobierz całość w formacie PDF ]