[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- cała ulica usłana była nożami, sznurami, a nawet ludzkimi rękami, brutalnie odciętymi od
korpusów.
Wiatr wzmagał się, a krzyk dzieci przerodził się w śmiech. Mężczyzna zatrzymał się
sto jardów dalej. Stał na szczycie wydmy, jakby czekał. Szaleńczy śmiech przybierał na sile.
Cleve wpadł w panikę, ale nie mógł ruszyć się z miejsca, nie mógł oderwać oczu od
mężczyzny, który zdjął marynarkę i zaczął rozluzniać krawat.
Obok niego zamajaczyła czyjaś sylwetka. Teraz śmiech zmienił się w jęk rozkoszy.
Cleve patrzył jak zahipnotyzowany...
Nagle ktoś krzyknął z przerażenia, lecz krzyk nie pochodził ze snu. Znał ten głos, ale
nie mógł skojarzyć go z osobą. Obejrzał się na wydmę... W tym momencie zawyła syrena
alarmowa i wyrwała Cleve'a ze snu.
- Nie... - mruczał - ...pozwólcie mi zobaczyć -
Ale obraz znikł. Otworzył oczy. Zwiatło nadal było zgaszone, choć strażnicy biegali
jak opętani.
Leżał jeszcze chwilę na pryczy, z nadzieja, że sen powróci. W końcu, zrezygnowany,
usiadł.
- Co się dzieje, Billy? - Chłopak nie odpowiedział. Może śpi? - pomyślał Cleve -
Billy? - Spojrzał na jego pryczę. Była pusta.
Zerwał się na równe nogi i nerwowo rozejrzał po celi. Nie było go - nie miał gdzie się
schować - po prostu nie było go. Może, gdy spał, zabrali go do innego więzienia, jak
wspominał Devlin? Ale w nocy? Nie. To ten cień... Coś musiało się stać.
Podszedł do drzwi, by sprawdzić, co się dzieje. Strażnicy biegali w tę i z powrotem,
ktoś krzyczał... Cleve nie mógł się zorientować, skąd dochodzą głosy.
Kiedy tak stał przy drzwiach, w nadziei, że uda mu się czegoś dowiedzieć, odniósł
wrażenie, że nie jest sam. Gdy uniósł dłonie, by przetrzeć zaspane oczy, zauważył, że dostał
gęsiej skórki.
Za plecami usłyszał czyjś oddech.
- Billy? - szepnął ledwie słyszalnie. Poczuł nieprzyjemny dreszcz. Cela nie była pusta
- ktoś tu z nim był.
Zmusił się do odwrócenia. Cela wydała mu się ciemniejsza i chłodniejsza niż
przedtem, ale nie było w niej Taita. Nikogo nie było.
Znów usłyszał oddech - ciężki, astmatyczny. Jego uwagę przyciągnęła prycza
chłopaka. Zdał sobie sprawę, że tylko tam panuje mrok, a nie w całej celi. W miejscu, gdzie
powinien leżeć Billy, unosiła się chmura dymu, jak wtedy za plecami dziwnego przybysza.
Cleve na samą myśl o tym dostawał gęsiej skórki, ale nie bał się już tak, jak na
początku. W ciągu ostatnich dni przyzwyczaił się do tego rodzaju niespodzianek. Nie mógł
zamknąć oczu i modlić się do rana, bo prawdopodobnie obudziłby się martwy i nigdy nie
dowiedziałby się, o co w tym wszystkim chodzi.
Wziął głęboki oddech i zbliżył się do pryczy. Zaczęła drgać. Cleve zatrzymał się w
bezpiecznej odległości.
- Billy? - szepnÄ…Å‚.
Cień poruszył się. W nozdrza uderzył go zapach mokrych od deszczu kamieni i
zrobiło się jeszcze zimniej.
To był Billy, a właściwie - tylko jego duch. Był zgubiony, a Cleve nie mógł nic dla
niego zrobić. Bezradność przytłaczała go. Nagle cień zaczął się materializować - najpierw
kości, potem ciało... Widok był przerażający. Cleve chciał wyrwać chłopaka z tego obłędu,
ale w ostatniej chwili uświadomił sobie, że interweniowanie w proces, którego był
świadkiem, może okazać się fatalne w skutkach. Wszystko, co mógł zrobić, to stać i biernie
się przyglądać.
Wreszcie ujrzał, wykrzywioną w potwornym grymasie, twarz Taita. Potem cień znikł i
tylko Billy leżał na pryczy - nagi i wijący się z bólu.
Błagalnie spojrzał na Cleve'a, który przypomniał sobie fragment rozmowy między
chłopakiem a zjawą: ...to boli... nie powiedziałeś mi, jak bardzo to boli..." Mówił prawdę.
Jego ciało skręcało się w męce, jednak znów był człowiekiem.
Billy otworzył usta. Były krwisto czerwone, jak umalowane szminką.
- Teraz... - jęczał - ...co teraz zrobimy?
Mówienie kosztowało go zbyt wiele wysiłku. Z jego gardła wydobywały się
nieartykułowane dzwięki. Przycisnął rękę do ust. Cleve cofnął się przerażony, gdy Billy wstał
i powlókł się w kąt celi, gdzie nocą pojawiał się cień. Jego wyciągnięte dłonie trafiły w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]