[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pod nim z rozkoszy. Jak to możliwe, zadawał so
bie pytanie, że z taką łatwością oddała mu się ten
jeden jedyny raz, a teraz znów nie zwraca na nie
go najmniejszej uwagi?
Być może sukces w łowach na morderców Bar
nardów poprawiłby mu samopoczucie, a tymcza
sem przeczesywanie lasów i nieustanne patrolo
wanie okolicy na nic się nie zdały. Dzień w dzień
wracali do Plumstead o zmierzchu, zmęczeni i
z pustymi rękami. Nie byli nawet w stanie dojść,
jakie plemię dokonało napadu. Zabójcy uderzyli
raz i przepadli bez śladu. Nie sposób było ustalić
ani kim byli, ani jakie motywy popchnęły ich do
zbrodni.
Przez jakiś czas miał nadzieję, że ranny Fran
cuz wyjaśni zagadkę. Ten jednak nigdy nie
odzyskał przytomności na tyle, żeby można
się było od niego czegoś dowiedzieć. Kiedy He-
ster powiedziała Kitowi, że zaczął gorączko
wać, stało się jasne, iż ostatnia nadzieja przepad
ła. Tylko Dianna nie straciła wiary w to, że ran
ny wróci do zdrowia. Całymi godzinami sie
działa przy nim, przemawiając łagodnie w jego
ojczystym języku i cierpliwie zmieniając opatrun
ki. Jej zachowanie dodatkowo irytowało Kita, któ
ry był pewny, że Francuz był równie grubiańskim
i odpychającym typem, jak większość jego roda
ków. Jego złość była tym większa, że sam był au
torem pomysłu, by Dianna zaopiekowała się ofia
rą napadu. Zazdrość o konającego mężczyznę by
ła zupełnie groteskowa, ale fakt, że zdawał sobie
z tego sprawę, w niczym nie poprawiał jego na
stroju.
Pewnego wieczora siedział przy stole, popija
jÄ…c piwo z cynowego kufla i obserwujÄ…c przez
uchylone drzwi zmieniajÄ…cÄ… opatrunki dziew
czynę. Dianna zaczęła nucić coś po francusku.
Złote światło świecy opromieniało jej postać, prze
mieniając ją jakby we wróżkę z bajki, a nie
zrozumiała pieśń wydała się Kitowi tak zmysło
wa i uwodzicielska, że nie umiał opanować zło
ści.
Wielkimi krokami podszedł do dziewczyny
i brutalnie chwycił ją za ramię. Zaskoczona,
uniosła ku niemu twarz.
- Czego chcesz? Nie masz żadnego powodu,
żeby mnie tak szarpać! - zaczęła ostro, patrząc
na niego roziskrzonymi gniewem oczami.
- Chciałaś, żebym cię nauczył strzelać z mu
szkietu - odparł. Jestem gotów.
- To czemu wtedy...
- Wszystko się zmieniło - uciął krótko.
PociÄ…gnÄ…Å‚ jÄ… za sobÄ…, tylko na moment przy
stając w kuchni, by porwać strzelbę, proch i kule.
Kiedy znalezli siÄ™ przed domem, Dianna natych
miast zaczęła się wyrywać, ale trzymał ją z taką
siłą, że jej wysiłki były z góry skazane na nie
powodzenie. Poddała się i ruszyła za nim już bez
oporu.
- Mieliśmy się trzymać blisko domu! - wrzas
nęła wściekłym tonem. - Takie były pańskie roz
kazy, pułkowniku Sparhawk!
Kit, nie zwracając uwagi na jej słowa, ciągnął
jÄ… za sobÄ… w stronÄ™ niewielkiego brzezniaka.
Księżyc w pełni oświetlał łąkę. Zatrzymali się
w cieniu drzew.
- Zwariowałeś - powiedziała, odrzucając
z twarzy włosy, które rozsypały się podczas sza
motaniny.
Oboje ciężko oddychali. Ze złości i z napięcia,
jakie rodziła w nich wzajemna bliskość. Przez
dwa tygodnie Diannie udawało się ukrywać, na
wet przed sobą samą, uczucia, jakie żywiła wobec
Kita, teraz jednak sytuacja się zmieniła. Bez obe
cności innych ludzi, zapewniających bezpieczny
dystans, sam na sam z Kitem, poczuła się nagle,
jakby stała nad przepaścią, zarazem przerażającą
i pociÄ…gajÄ…cÄ….
- Strzelać tu po ciemku, podczas gdy w lesie
za naszymi plecami mogą się czaić czerwonoskó-
rzy, to szaleństwo! Ja wracam!
- Nigdzie nie pójdziesz - odpowiedział twar
do i objÄ…Å‚ jÄ… ramieniem.
Podczas gdy Dianna nadaremnie usiłowała
wyswobodzić się z żelaznego uścisku, Kit pod-
sypał prochu i lekko ugniótł go palcem.
- Popatrz - odezwał się najspokojniej w świe
cie. - Tyle, nie więcej, bo w przeciwnym razie
wybuch roztrzaska zamek.
Zamknął zamek, oparł broń kolbą o ziemię
i sypnął prochu do lufy. Następnie umieścił
w niej przybitkÄ™ i kulÄ™, wyjÄ…Å‚ umocowany pod
lufÄ… wycior i wprawnymi ruchami wepchnÄ…Å‚ po- '
cisk na miejsce. Pomimo złości Dianna nie mogła
oderwać wzroku, zafascynowana jego wprawny
mi, oszczędnymi ruchami. Ręce Kita poruszały się
lekko, jakby to był jakiś dziwny balet i dziew
czyna nie mogła odpędzić od siebie wspomnienia
chwil, kiedy te same palce równie lekko i wpraw
nie tańczyły po jej nagim ciele.
Aadowanie muszkietu było zajęciem, z którym
Kit poradziłby sobie nawet po najdłuższej pija
tyce lub w gorączce. Jego ręce same wiedziały,
co robić, i tylko to ratowało go teraz przed kom-
promitaq'ą, bo swoje reakcje na obecność Dianny
porównać mógłby tylko do połączonego działa
nia gorączki i pijaństwa. Kręciło mu się w gło-
wie, a przez ciało przepływały fale dreszczy.
Drobne ciało dziewczyny tak cudownie pasowało
do jego ciała, że marzył, by na zawsze zostali złą
czeni. Włosy tak pachniały ziołami i polnymi
kwiatami, że Kit z trudem bronił się przed od
ruchem, aby zanurzyć w nich twarz i zapomnieć
o całym świecie. Puścił Diannę i wręczył jej mu
szkiet, a następnie wskazał na zwieszający się
o kilkadziesiąt kroków przed nimi gruby konar.
Dianna przypomniała sobie, jak kiedyś ojciec po
zwolił jej wystrzelić z myśliwskiej flinty. Ku roz
bawieniu wszystkich obecnych przy tym wydarze
niu, siła odrzutu przewróciła ją wtedy na ziemię.
Muszkiet był dłuższy i cięższy, więc bała się, że efe
ktem strzału będzie przede wszystkim wybuch we
sołości Kita. Jego ciepły oddech, wyraznie wyczu
walny na włosach, wcale nie pomagał Diannie
w koncentracji. Wciągnęła głęboko powietrze, za
parła się mocno nogami i wypaliła.
Huk wystrzału ogłuszył ją na moment, a siła
odrzutu dosłownie wcisnęła w stojącego za nią
mężczyznę. Ten nawet nie drgnął. Konar zako-
łysał się, posypały się z niego liście i odłamki ko
ry. Dianna odwróciła się i spojrzała na Kita du
mnym spojrzeniem.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi, że jesteś dzie
wicą? - zapytał łagodnym tonem.
Dziewczyna natychmiast zesztywniała, całe ra
dosne podniecenie ulotniło się z niej w mgnieniu
oka.
- Co za różnica? - odpowiedziała zaczepnie.
- Dziewica czy nie, i tak nie znaczÄ™ dla ciebie
więcej, niż którakolwiek z twoich dziwek. Jeszcze
jedna biedaczka, zakochana po uszy w pułkow
niku Sparhawk.
- Boże wielki - mruknął Kit z niedowie
rzaniem. Nie tego się spodziewał, ale, z drugiej
strony, czy Dianna kiedykolwiek zachowała się
w sposób przewidywalny?
- Czy dlatego, że jestem tylko kobietą, słabym,
marnym stworzeniem, nie masz nawet zamiaru
bronić się przed moimi zarzutami? - zapytała ła
miącym się głosem, czując, że napięcie, w jakim
żyje od dwóch tygodni, bierze górę nad jej dumą.
- A co powiesz o Patience Tucker i jej dziecku?
Co zamierzasz z nimi zrobić?
- Gdybyś była mężczyzną - powiedział lodo
watym tonem - drogo zapłaciłabyś za wygady
wanie takich bzdur.
Niczego w życiu Dianna nie pragnęła tak moc
no, jak tego, żeby Kit otwarcie zaprzeczył oskar
żeniom. Dlaczego nie powiesz mi, jaka jest pra
wda?, krzyczała w myślach. Błagam cię, po
wiedz, że się mylę! Poczuła, że łzy napływają jej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]