[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- To nietrudne - odrzekł po nieskończenie długiej chwi­
li. - Tylko raz zagrałem od niechcenia, ale wolę o tym zapo­
mnieć. Teraz postaram się, aby mój występ był na jak najwyż­
szym poziomie.
Catherine się zaczerwieniła. Rzeczywiście nie miała zbyt
przyjemnych wspomnień po tamtej pierwszej nocy. Wszystko
odbyło się zbyt szybko i bez czułości. Myślała wówczas, że tak
zawsze musi być w małżeństwie. Teraz zdawała sobie sprawę,
że najpiękniejsze jeszcze przed nią...
Marcus ciasno objął ją w pasie i przyciągnął do siebie.
- Chcesz być ze mną? - zapytał półgłosem.
- Oczywiście.
- Nie bój się, Catherine, mam w zapasie kilka niespodzia­
nek. Daję ci słowo, że na pewno będziesz zadowolona.
- Tak powiadasz? - spytała z przekorą w głosie. Czuła, jak
fala nagłego gorąca ogarnia jej ciało.
- Marzyłem o tym.
- Co z dragonami?
- Pewnie śpią, najedzeni, na świeżym, pachnącym sianie -
odparł. Popatrzył na jej rozchylone, karminowe usta. - Czują
się jak w raju. Są szczęśliwi, że aż do jutra rana nie muszą je­
chać do Bridgwater.
Catherine przymknęła oczy, rozmarzona. Chwilę później
poczuła jego wargi na swoich ustach. Marcus zamknął ją
w ramionach i namiętnie pocałował.
Ich wspólna noc wprawiła Catherine w radosne zdumie-

198

nie. Zanurzona w fałach rozkoszy, całkowicie poddała się za­
biegom męża.
Dla Marcusa była uosobieniem zmysłowego erotyzmu -
piękną i czułą żoną, ideałem kobiety, który do tej pory istniał
jedynie w jego wyobraźni. Nigdy dotąd nie zaznał większej
przyjemności. Nikogo tak bardzo nie kochał.
Ta noc stała się dla nich początkiem nowego, wspólnego
życia. Przez długą chwilę leżeli przytuleni do siebie, wsłucha­
ni we własne oddechy. Wreszcie zasnęli.
Szare światło wstającego dnia z trudem przedzierało się
przez wiszące w oknie zasłony. Z daleka dobiegały przyciszo­
ne odgłosy. Wielki dom budził się do życia. Marcus otworzył
oczy i przez kilka minut leżał nieruchomo, ciesząc się ciepłym
dotykiem śpiącej obok Catherine. Powiódł wzrokiem po jej
białych, krągłych ramionach. Spojrzał na czarne loki, rozrzu­
cone na poduszce, na zaróżowione policzki i zmysłowe usta,
na których igrał cień uśmiechu.
Nie ruszał się, żeby nie zniszczyć tej magicznej chwili. Z za­
partym tchem przyglądał się młodej żonie. Wydawała mu się
niemal boginią. Wiedział, że do samej śmierci zapamięta wi­
dok, który zobaczył tego ranka.
Wreszcie powoli wstał i na palcach zbliżył się do miski
z wodą. Umył twarz i ręce. Starał się zachowywać bardzo ci­
cho, lecz mimo to Catherine się obudziła.
Była na siebie zła, że spała tak długo. Nie całkiem jeszcze
ochłonęła po wrażeniach minionej nocy. Dominowało w niej
199
uczucie szczęścia i pragnienie, by Marcus jak najszybciej wró­
cił w jej ramiona.
Przewróciła się na bok i zaspanym wzrokiem popatrzyła na
męża. Stał do niej tyłem, schylony nad miednicą. Pod jego ciem­
ną skórą rysowały się potężne węzły mięśni. Catherine wiedziała,
że niedługo przyjdzie im się pożegnać. Bała się tej chwili.
- Już dzień - powiedziała, zerkając w stronę okna. Na dwo­
rze wciąż było szaro; deszcz tłukł o szyby.
- To prawda. - Marcus uniósł głowę. Krople wody spływa­
ły mu po twarzy, więc sięgnął po ręcznik. - Muszę jechać, Ca­
therine.
- Wiem. Niestety... Wolałabym, abyś został. Mam przeczucie,
że wkrótce dojdzie do bitwy. Boję się, że zostaniesz ranny.
- Z bożej łaski, Catherine, nie dam się dopaść wrogom.
- Marcus naciągnął koszulę i wziął do ręki skórzany kaftan.
Usiadł na łóżku koło żony.
- Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważał - powiedziała,
biorąc go za rękę.
- Obiecuję, moja ukochana. Od tej pory jesteśmy prawdzi­
wym małżeństwem. Za bardzo jestem ciekaw, co dalej z na­
mi będzie, żeby dać się zabić. - Uścisnął jej dłoń. - Wrócę do
ciebie, choćby z piekła. - Nawet nie podejrzewał, ile smutnej
prawdy kryje się w tych słowach. - O wiele bardziej boję się
o ciebie. Po ostatnim napadzie chyba nie powinnaś zostawać
w Saxton Court.
- Rebelianci już stąd odeszli. Nie sprawią nam więcej kło­
potów.

200

- Mimo to sytuacja wciąż nie jest bezpieczna. Roger zabiera
Elizabeth i dzieci do Londynu. Może pojedziesz z nimi?
Catherine gwałtownie poderwała głowę i odsunęła się od
niego.
- Chcesz, żebym zamieszkała z Elizabeth w Londynie?
- Tylko na pewien czas.
- Nie zgadzam się - odpowiedziała stanowczym tonem.
- Nigdzie nie pojadę. Moje miejsce jest tutaj. Znam swoje
obowiązki.
- Catherine, przecież to dla twojego dobra.
- Co znaczy „dla mojego dobra"? Nie jestem tutaj sama.
- Tak, masz służących i kilka pokojówek. Może paru stajen­
nych. Główny ogrodnik, Thomas, jest już bardzo stary. Tak sa­
mo Archie. Żaden z nich nie udźwignie broni. Wszyscy młod­
si dawno odeszli do Monmoutha.
- Zastanów się, co mówisz! Chcesz pozostawić dwór bez
opieki? A co będzie ze służbą, o której wspomniałeś, kiedy
zbraknie kogoś, kto by nad nimi czuwał? Przepędziłam ban­
dytów i zrobię to samo, jeśli zajdzie potrzeba. Nie wyjadę
z Saxton Court. To już postanowione.
Marcusowi wystarczyło zaledwie jedno spojrzenie na jej
zaciętą minę, żeby zrezygnować z dalszych pertraktacji. Z po­
dziwem pokiwał głową.
- Wiem, że jesteś odważna, ale mimo to błagam, abyś przez
cały czas uważała na siebie. Jeśli chcesz, możesz zostać. Nie
będę się kłócił. - Westchnął z głębi piersi. - Mogę jedynie
w duchu dziękować opatrzności, że Monmouth już jest w po-
201 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • apsys.pev.pl