[ Pobierz całość w formacie PDF ]
salonu. Baron ujął rękę hrabiego pod ramię i rzekł:
Idzie...
Tak ?... odrzekł hrabia.
Wczoraj cztery razy pytał o nazwisko hra-
biny... Cztery razy!... Jest to coÅ› nadzwyczajnego..
Nigdy się jeszcze nic podobnego nie zdarzyło..,
Hrabina wrażenie sprawiła?
Jakie? Widocznie, ma nią myśl zaprzątni-
etą, od czasu do czasu bowiem zaświecają mu
oczy jak karbunkuły...
A?...
Cóż dalej?...
Dalej?... Sprawę posuwać naprzód... Kuć
żelazo, póki gorące... co?...
Byłoby to dobrze, gdyby nie apatyczność
strony przeciwnej... Postępować potrzeba powoli i
ostrożnie odrzekł hrabia.
Ostygnie...
97/156
Ponieważ na wrażenie zbierało się długo,
to i ostygnięcie nierychło nastąpi..
Tak. hrabio, myślisz?...
Tak wypada z porzÄ…dku rzeczy...
W milczeniu dwaj panowie usiedli na kanapie,
baron się zadumał i po niejakimś czasie milczenia
przerwał:
Trzeba przecie działać... odezwał się.
Niezawodnie... potwierdził hrabia Karol.
Jak? no?...
Uprawiać stosunek z hrabią Pieckim...
Co to za jeden ?...
Mój szwagier... mąż tej damy...
Ah! prawda zawołał baron. Hrabina
Piecka... Tak. Jej mąż przeto?...
Bywa w klubie...
Grywa?...
Jakże!... Ale w winta tylko...
Nie znam go...
Najłatwiej się poznać... Chcesz baronie ?
Dwaj panowie stali i przechodzili z salonu do
salonu, zatrzymując się tu i ówdzie dla zamie-
nienia po parę słów ze spotykanymi znajomymi.
98/156
Przegląd ten nie sprowadził pożądanego rezultatu.
Pana Alfreda nie było ani przy żadnym ze stolików
gry, ani w czytelni, ani w sali jadalnej, nigdzie
słowem
Chyba się do teatru wybrał... zauważył hra-
bia Karol. Może jednak nadejdzie jeszcze...
Baron nic na to nie odpowiedział i szedł dalej
obok pana Karola z powrotem do salonu, z którego
na przechadzkÄ™ wyruszyli i jakiejÅ› odgrzewanej
anegdoty opowiadanie rozpoczÄ…Å‚, jednej z tych
anegdot, których starzy wojskowi seciny w za-
pasie, majÄ… korzennej, a nieciekawej Hrabia
jednem słuchał uchem, oczyma zaś rewidował sa-
lony i znalazł wreszcie, czego szukał.
Pewny byłem, że nadejdzie...
Hrabia Alfred siedział naprzeciwko hrabiego
Aopacińskiego. Ten ostatni z ożywieniem, gestyku-
lując, mówił głośno i po polsku, więc baron nie
rozumiał, ale panu Karolowi w słuch wpadły
wyrazy następujące:
Powiadam ci, panie Alfredzie, to wielka
prawda, kolosalna prawda.. Gdyby nie nasze
nazwiska, od których niemcom nagniotki na język
nabiegajÄ…, wszystkie dykasterje, biura, dyrekcye,
wszyskie ministerja byłyby przez Polaków obsad-
zone... Dlatego my dwaj mamy szanse wielkie...
99/156
Pan Piecki, ja, Aopaciński... Nazwisko pańskie i
nazwisko moje idą tak: tiuuu... niby woda płynie.
Trzeba jeno, żebyśmy się starali.
Starali?... odparł pan Alfred.
Chodzili, deptali, kołatali..
Ij... daj mi czysty pokój !...
Nie dla siebie, nie dla siebie... Mój Boże!
czy to mnie o to chodzi, ażebym ministrem
został?.. Nie chodzi mi o to bynajmniej... ale gdy-
byś pan, panie Alfredzie, był ministrem sprawiedli-
wości, ja finansów...
Nie winszowałbym panu ministerswa finan-
sów.
Czemu?...
Zawikłane...
Poradziłbym na to...
Ciekaw-em, jak?...
Zdusiłbym żydów, niechby na mnie szli
na skargę do pana, gdybyś był ministrem spraw-
iedliwości. %7łydowi, co by do ciebie ze skargą
przyszedł... w kark... za drzwi... i byłaby spraw-
iedliwość. co?... he?..
Ph! pyknÄ…Å‚ hrabia Alfred.
100/156
A jużbym ja z nich wydusił bebechy... Pięść
zaciśniętą pokazał.
W tym momencie hrabia Piecki hrabiego
Brzdęckiego przed sobą w towarzystwie sędzi-
wego barona spostrzegł.
A... zaczÄ…Å‚.
Hrabia Brzdęcki, wpół maskując się baronem,
dokonał wedle form etykiety przedstawienia tego
ostatniego.
Hrabia Piecki wstał i dłoń do uścisku nowemu
znajomemu podał.
Miło mi.. Zaszczyt prawdziwy...
Oddawna odparł baron pragnieniem mo-
jem było poznać człowieka tak dystyngowanego,
iak pan, "Herr Graf von Pieska'".
Ah!.. i ja. co do pana, panie baronie męża
tak znakomitego, to samo czułem pragnienie...
Proszę mi wierzyć, że... że szczęście zaszczyt...
Przy zamianie frazesów powyższych, panowie
pozajmywali miejsca przy stoliku złożonym,
świecącym politurą na fladrze palisandrowym. Ten
sam stolik rozłożony przybierał formę kwadratową
i przedstawiał się z powierzchownością zieloną,
ujętą w politurowane ramy. Do rozłożenia potrzeb-
nym był rozkaz jednego z członków klubu. Po
101/156
rozkaz zapewne zjawił się lokaj, lecz odszedł, nikt
bowiem na niego uwagi nie zwrócił. Członków zaj-
mowała rozmowa.
Muszę mówił baron do pana Alfreda
powinszować panu...
Czego, baronie?
Tryumfu na balu polskim żony pańskiej,
"von Gräfin von Pieska..."
Hrabia Aopaciński, na wzmiankę o balu i
tryumfie, grabo odchrzÄ…knÄ…Å‚, mocno siÄ™
zmarszczył, chciał coś powiedzieć, lecz nic nie
powiedział, pomyślał sobie jeno.
Pomyślawszy westchnął i odsapnął. Nie od
razu uwagę na to, co się mówiło, zwrócił; gdy zaś
zwrócił, nie zaciekawiła go zgoła rozmowa. która
się toczyła około wybryku czyjegoś konia. Konie
mało hrabiego Aopacińskiego obchodziły. Nie była
to jego specjalność. Niewielką wagę przywiązywał
do wyścigów nawet krytykował je niekiedy
surowo. Polityka, a właściwie dyplomacja: oto
pole, na którem czuł się mocnym. Nie wiedział i
nie rozumiał coby na polu tem konie do czynienia
miały, i dlatego nie interesowały go one.
Co innego bale. Bale uznawał za czynnik
potężny, a tem potężniejszy, że się posługiwał pł-
cią piękną, pełniącą funkcję czółenka tkackiego w
102/156
snuciu działalności dyplomatycznej. Kobiety prze-
to w wielkiej u niego były cenie, a ostatni bal
wysoko w jego oczach podniósł hrabinę Piecką.
Wysoko ją w oczach jego pod niósł, liczył na nią; w
głowie jego układała się jakaś, na rachubie tej up-
arta, głęboka kombinacja, gdy pan von Schabube
do głowy mu wsunął kwestję nazwisk, połączoną z
perspektywą tek ministerialnych. Stało się to dla
niego objawieniem, upomnieniem.
Po mózgu mu deptać poczęły nazwiska,
modyfikowane stosownie do ministerialnej kwali-
fikacji: Lopasinksa, Pieska,.. DÅ‚ugi szereg nazwisk
po tych dwóch następował, aż trafił na nazwisko
Smolka.
"O! pomyślał. Gdyby się on, zamiast
Smolka, nazywał Smorzczka, nigdy by się wysok-
iego nie dochrapał stanowiska, nigdy by, mimo
jego wÄ…sy i inne zalety, takie zaszczyty i takie
łaski na niego nie spłynęły! Nazwisko dyplomaty-
czne: Smolka Lopasinksa. O!...
Cóż go, w obec takich kombinacji ważnych ob-
chodzić mogło bryknięcie jakiegoś tam konia!
Przerwałby tę rozmowę, gdyby przerwanie
podobne nie gwałciło reguł przyzwoitości. Z jego
strony dosyć już było nieprzyzwoitości, że w
takowej udziału nie brał. Dosyć już było nieprzyz-
103/156
woitości, że się nadąsaniu oprzeć nie mógł.
Nadąsał się i słuchał, pomyśliwając od czasu do
czasu:
"Kiedyż się to nareszcie skończy ?"
Tymczasem baron, który był w werwie
opowiadania, przypomniał sobie zdarzenie, które
miało miejsce, kiedy był wypuszczonym świeżo z
Theresianum podporucznikiem w dragonach.
Byłem młody, lat dwadzieścia prawił.
Pułkiem dowodził graf von Gruben, który umarł
feldzeigmeistrem, a miał wówczas lat
sześćdziesiąt z górą. Pułkownikowa nie liczyła
więcej jak trzydzieści. Pojmujecie panowie, jakiem
być musiało położenie kobiety młodej i pięknej
bardzo pięknej, o, tak pięknej że gdy ją z
dzisiejszemi porównywam pięknościami, jedna
tylko hrabina von Pieska porównanie z nią wytrzy-
muje.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]