[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- To prawda. Jutro przyjeżdża mama. Musimy uważać
zwłaszcza na jej zdrowie.
W poniedziałek rano Leonie była gotowa na powrót do
szpitala. Od czasu rozmowy z Joanne jej stan nawet siÄ™ po-
prawił. Czuła, że da sobie radę.
Uparcie odrzucała od siebie myśl, że będzie codziennie
widywać Adama. Musiała przyznać, że zachowała się wobec
niego głupio. Sama była odpowiedzialna za całą sytuację
i nie mogła przerzucać winy na kogoś, kto starał się jej
pomóc.
Mogła go oczywiście przeprosić za swoje zachowanie, ale
to w niczym nie zmieniłoby faktu, że nie nadaje się dla niego
S
R
na żonę. Przemyślała wszystko i uznała, że lepiej niczego
w ich stosunkach nie zmieniać.
Wraz z Simonem rozpoczęli właśnie obchód, gdy zjawił
siÄ™ Derek Griffiths.
- Wróciła pani do nas - powiedział na jej widok.
W jego głosie wyczuła niepewność. Czyżby on też podej-
rzewał, że dolega jej coś więcej niż zwykła grypa? A może
to raczej ona z przesadną podejrzliwością doszukuje się cze-
goś w tonie jego głosu. Derek nigdy nie grzeszył wylewno-
ścią w stosunku do kolegów i pacjentów.
Trochę serdeczności na pewno przydałoby się dziecku,
przy którym właśnie stali. Dwuletnia, dopiero co przyjęta
dziewczynka miała bardzo wysoką gorączkę. Jej policzki
pałały, oczy były nienaturalnie wytrzeszczone.
- Co państwo myślą o tym przypadku? - zapytał ordyna-
tor swoją świtę. - Temperatura utrzymuje się od tygodnia.
- Widziałam już kiedyś coś podobnego. - Leonie uśmie-
chnęła się do cierpiącego dziecka. - Wygląda mi to na zespół
Kawasaki.
Ordynator z aprobatą pokiwał głową. Obchód ruszył
w dalszÄ… drogÄ™.
- To rzadki przypadek, siostro - zwrócił się ordynator do
Beth. - Choroba atakuje niemal wyłącznie dzieci w wieku
przedszkolnym. W takich przypadkach podajemy leki zwiÄ™-
kszające odporność organizmu oraz aspirynę, żeby zmniej-
szyć ryzyko dalszej infekcji. Choroba nie stanowi raczej za-
grożenia dla życia, ale w najostrzejszym stadium może spo-
wodować zakłócenia pracy serca.
- Co powiemy jej rodzicom? - zapytała Leonie. - Naj-
prawdopodobniej nigdy nie słyszeli o takim schorzeniu.
S
R
- Chyba nie. Musimy dokładnie wytłumaczyć im wszel-
kie możliwe kompbkacje. Lekarz rodzinny słusznie podjął
decyzję o skierowaniu dziewczynki do szpitala. Jeśli zaraz
zaczniemy podawać jej leki, możemy liczyć na szybką po-
prawÄ™.
Rozejrzał się dokoła.
- Gdzie sÄ… jej rodzice?
- Matka musiała wrócić do domu, żeby zająć się resztą
dzieci, a ojciec służy w wojsku. Został już powiadomiony
- wyjaśniła Beth.
- Dobrze. Kiedy siÄ™ tu zjawiÄ…, proszÄ™ im wszystko wy-
jaśnić, doktor Marsden. Nikt nie może mówić, że ukrywamy
coś przed rodzinami. No i... Dobrze się pani spisała z tym
zespołem Kawasaki, gratuluję.
Jak dobrze być z powrotem w pracy, pomyślała Leonie.
Rzadko zdarzało jej się słyszeć pochwałę z ust ordynatora.
Chciała jednak usłyszeć ciepłe słowa także z innych ust.
Adam właśnie zbliżał się do nich korytarzem.
Wiedziała, że w szpitalu na pewno go zobaczy. Wolałaby
jednak być w tym momencie sama. Cokolwiek Adam zamie-
rza jej powiedzieć, nie jest to przeznaczone dla uszu pozo-
stałych lekarzy.
- Czy mogę zająć chwilę doktor Marsden? - zwrócił się
Adam do Dereka. - To nie potrwa długo.
Derek uśmiechnął się serdecznie. Spośród wszystkich pra-
cowników szpitala najbardziej cenił właśnie Adama.
- Oczywiście - zgodził się chętnie. - Jestem pewien,
że doktor Harris udzieli mi wszelkich potrzebnych odpo-
wiedzi.
Simon poczerwieniał. Leonie mrugnęła do niego okiem.
S
R
- Jestem do dyspozycji - zwróciła się do Adama. - Do-
kąd mam się udać?
- Do mojego biura - odparł obojętnie i wyszedł z sali.
Nawet się na nią nie obejrzał.
Leonie zwalczyła pokusę pójścia dokładnie w przeciwną
stronę i powoli podążyła za nim. Pod drzwiami gabinetu
Adam obejrzał się jednak.
- Jeśli nie potrafisz iść szybciej, to może potrzebujesz
jeszcze kilka dni wolnego - zauważył.
- Potrafię iść szybciej - odparła cierpko - ale nie zamie-
rzam biegać za tobą jak mały piesek.
- Zapowiada się ciekawy dzień - westchnął ciężko
Adam.
Gdy przepuszczał ją w drzwiach, minęła go z wyniosłą
miną. A kiedy oboje znalezli się w środku, zwrócił się do niej
cieplejszym tonem:
- Przede wszystkim, jak się czujesz? Już lepiej?
- Tak, wszystko w porzÄ…dku.
Kłamała; rutynowe poranne czynności zmęczyły ją ponad
miarę. Była wciąż bardzo słaba.
- Więc tryskasz zdrowiem?
- Tego nie powiedziałam.
- Bo byłoby to kłamstwo?
- Po to mnie tu ściągnąłeś? - wypaliła. - %7łeby bawić się
ze mnÄ… w kotka i myszkÄ™?
- Wcale nie - odparł. - W sobotę urządzam kolację na
barce. Amanda i ja świętujemy nasze odnalezienie. Amanda
przyprowadzi swojego narzeczonego, Derek przyjdzie z żo-
ną, a Joanne z Philipem Scottem, który właśnie wprowadził
siÄ™ do domu obok niej.
S
R
- A co z jej matką i dziećmi?
- Matka czuje się już całkiem niezle. Joanne przed wyj-
ściem położy dzieci spać.
- Po co mi to wszystko mówisz?
- Chciałbym, żebyś też tam była.
- Jesteś pewien? Czy to znaczy, że nie potrafiłeś znalezć
nikogo innego?
- O co ci chodzi? O ten nieszczęsny telefon do Jamesa
Morgana?
To wszystko było bez sensu.
- Przepraszam, Adamie - rzekła zupełnie innym tonem.
- Nie powinnam tak się zachowywać. Dziękuję za zaprosze-
nie. Na pewno przyjdÄ™.
Jeśli do tego czasu będę jeszcze mogła chodzić, pomyśla-
ła, ale skoro mu powiedziałam, że czuję się całkiem dobrze, N
muszę się tego trzymać.
- Więc znów jesteśmy przyjaciółmi? - Twarz Adama roz-
jaśnił uśmiech.
- Jasne. Czemu nie?
Może być jego przyjaciółką. Obawiała się tylko, że na tym
się nie skończy.
Tego wieczoru Leonie włożyła czarny żakiet pasujący do
szarych spodni i białej bluzki. Gruba warstwa makijażu po-
kryła bladość jej policzków. Włosy spięte w kok dopełniły
dzieła. Z dumą przejrzała się w lustrze.
Nie wiedziała, dlaczego zadaje sobie tyle trudu. Może
chciała pokazać Adamowi, jak pięknie potrafi wyglądać na-
wet po długiej chorobie? A może sama chciała poczuć się
pewniej...
S
R
Jeśli chciała go oczarować, to może sobie pogratulować.
- Jesteś moim pierwszym i najpiękniejszym gościem! -
zawołał z podziwem, gdy podeszła do trapu. - Jeśli dobrze
pamiętam, ostatni raz przybyłaś tutaj owinięta w koc.
- Nawet mi nie przypominaj. - Uśmiechnęła się promien-
nie i podeszła do niego. - Albo może powinieneś to zrobić.
- Co?
- Przypomnieć mi.
- Dlaczego? - zdziwił się.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]