[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odciął same pasy. Mogły się jeszcze przydać. Odwrócił się jeszcze do fotela
drugiego pilota i od niego także odciął pasy. Nie zwracał uwagi na strumienie
wody ściekającej mu z włosów prosto na twarz.
Związał pasy w jeden, dłuższy i przełożył je na plecy, przymierzając wokół
siebie ich obwód. Czemuś w duchu przytaknął, bo sam sobie skinął głową.
Poszedł do kabiny dla pasażerów. Znajdujące się tam fotele również pozbawił pa-
sów i przywiązał je do dwóch już złączonych. Te od siedzeń obu pilotów miały
gotowe pętle, miejsce na ramiona.
Amerykanin wrócił do kabiny pilota i znów uklęknął przy Paulu. Dym był tu
teraz gęstszy niż przed chwilą, a języki ognia coraz większe. Płonęły już prawie
wszystkie instalacje - było oczywiste, że płomienie lada moment dojdą i do urzą-
dzeń pilota automatycznego.
Rourke ostrożnie podniósł Paula, oparł jego ciało o swoje, wsunął mu pod
plecy zrobioną przez siebie uprząż i z powrotem ułożył go na wznak. Potem
powoli po kolei przełożył nogi Rubensteina przez gotowe pętle. Paul jęknął i
otworzył oczy.
- John? Czy ty... Czy ty też umarłeś?
- %7ładen z nas jeszcze nie umarł, Paul. Po prostu się nie ruszaj. Za minutę
będziemy bezpieczni.
- Ty nie możesz... - Zamknął oczy, ale zaraz znów rozchylił powieki. - Nie
chciałem tego... Ale zrobiłem to, co...
- Bez tego, co zrobiłeś, Michael już by nie żył, a Eden jeden zostałby
zniszczony. Jesteś bohaterem dnia, ale muszę cię stąd wydostać. Bądz spokojny,
przyjacielu.
121
Rubenstein skinął głową i zamknął oczy. Doktor sprawdził jego puls. Był
jakby nieco wyrazniejszy.
- Odpoczywaj. Annie czeka na ciebie.
Rourke wyprostował się, niemal uderzając głową o resztki konstrukcji dachu
kabiny. Wsunął ramiona w dwie pętle uprzęży połączone paskiem biegnącym
wokół jego klatki piersiowej. Pochylił się nad fotelem i tym razem uniósł do góry
całe ciało Paula. Nie było ono lekkie i John poczuł silny ból w karku. Dopiero
teraz uświadomił sobie, jak jest zmęczony. Dwoma dodatkowymi supłami
przywiązał do siebie prowizoryczne nosidło i nieprzytomnego Rubensteina.
Tak obciążony, lekko się potykając, Amerykanin wychodził z płonącej kabiny.
Już prawie nic nie było widać przez ścianę czarnego dymu, a ogień zaczynał mu
lizać ramiona i nogi.
Drzwi. Jakoś do nich dotarli. Na ramieniu Paula kołysał się schmeisser.
Zbędny ciężar. Rourke sięgnął nożem do rzemienia, na którym był zawieszony
karabin. Ale Paul był bardzo przywiązany do swojego schmeissera. Rourke
cofnął rękę. Broń pozostała na miejscu.
John sięgnął do lewej, przedniej kieszeni lewisów. Wydobył z niej zapasowe
sznurówki. Szybko związał ich końce, podwajając ich grubość. Przytrzymał się
krawędzi drzwi i wolno, ostrożnie oparł prawą nogę na prowadnicy. Helikopter
lekko, ale zauważalnie przechylił się na tę burtę pod połączonym ciężarem dwóch
dobrze zbudowanych mężczyzn. Lewą stopą doktor zahaczył o framugę drzwi.
Równowagę utrzymywał teraz tylko przy pomocy ramion. Krople deszczu
wściekle biły go po twarzy, ściekały po włosach, kłuły ciało jak ostre szpilki.
Amerykanin schylił się. Prawą ręką sięgnął do kotwiczki. Czuł, że nogi
ślizgają mu się po mokrym metalu. Podwójnie związane sznurówki przełożył
przez linę za wielkim węzłem, osiem cali od kotwiczki. Potem jeden ich koniec
wsunął pomiędzy sznurówki z ich drugiej strony i w ten sposób jedna pętla
zacisnęła się za węzłem wokół liny, a drugą trzymał w prawym ręku. Teraz
wysunął na zewnątrz prawą nogę i owinął pętlę wokół buta. To była jego jedyna
szansa. Lewą rękę wsunął w rzemienną pętlę przymocowaną do uchwytu gerbera.
Rzemień zaczepił się o bransoletę wodoszczelnego rolexa. Prawą ręką objął linę.
Połączone ciała dwóch mężczyzn wychyliły się poza kadłub śmigłowca. John miał
nadzieję, że Kurinami ich obserwuje.
Prawą ręką złapał linę tak daleko, jak tylko mógł sięgnąć. Usłyszał pierwsze
odgłosy małych eksplozji dobiegające z wnętrza latającego wraka. Czuł ciepło
bijące od rozgrzanych blach kadłuba.
John zamknął oczy i zaczął zbierać w sobie całą energię, która mu jeszcze
pozostała. Miał przed sobą do zrobienia już tylko jedną rzecz: skoczyć w dół.
Lewą dłoń, uzbrojoną w gerbera, zbliżył do kotwiczki. Ostrze noża przecięło
pierwsze włókna liny tuż przy jej końcu. Włókna pękały jedno za drugim.
Ostatnie cięcie. Rourke całym ciałem rzucił się naprzód. Pospiesznie objął linę
lewą ręką, kiedy ta oderwała go od śmigłowca. Po raz drugi tego dnia miał
wrażenie, że siła ciążenia wyrwie mu prawe ramię.
Gerber zawisł luzno na rzemieniu obiegającym lewy nadgarstek Johna.
Lecieli w dół. Poczuł się dziwnie lekko - ciało Paula zupełnie przestało mu ciążyć.
122
Wyobraził sobie, że obaj lecą; tylko nieznośne sztywnienie prawej nogi zakłóciło
harmonię wyobrażeń. Kołysanie i lekkość.
Nagłe szarpnięcie. %7łołądek podskoczył mu do gardła, głowa odskoczyła.
Ramiona zareagowały ostrym bólem i znów poczuł na sobie ciężar ciała Paula.
Zmrużył oczy. Spojrzał w górę. Helikopter Kurinamiego wyraznie się wznosił,
Rourke po raz pierwszy w życiu przekonał się, że wiatr też potrafi krzyczeć.
Jakaś strzelanina. Ledwie ją usłyszał. Popatrzył w lewo. W tym samym
momencie dryfująca maszyna Paula eksplodowała, trafiona przez pociski
Kurinamiego.
123
Rozdział 62
John osunął się na kolana, a potem upadł w błoto. Natalia uklękła przy nim, a
Sarah ostrożnie uniosła jego głowę. A potem zniknął ciężar Paula i Rourke
usłyszał nieznany głos, który wołał:
- Jesteśmy cali i zdrowi, doktorze!
A jednak John skądś znał ten głos. Amerykanin przetoczył się na plecy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]