[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Potem hiszpańskie, portugalskie, holenderskie, francuskie, niemieckie, nawet ro-
syjskie. No i oczywiście angielskie.
Wiesław nie dał sobie wytłumaczyć, że jego wystąpienie powinno raczej
schlebiać słuchaczom niż wytykać im słabości. Nie zdecydował się na referat o ce-
remonii parzenia herbaty ani o tańcach czy pieśniach ludowych. W audytorium
Asahi Shimbun (samo centrum Tokio, między słynną ulicą Ginza a zawieszo-
nymi na słupach torami Shinkansenu najszybszego ekspresu świata) grzmiał
do sześciuset słuchaczy i milionów telewidzów:
Czy japoński nie może się obejść bez tak wielu słów obcego pochodzenia?
Przecież, tak jak języki europejskie, stanowi on kompletny i niezależny system.
Przyczyną sukcesu Japonii jest oparcie nowoczesności na wielowiekowych trady-
cjach narodu. Wrogowie daremnie usiłowali wydrzeć Polakom ich ojczystą mowę,
a wy z własnej woli porzucacie język przodków.
Dostał owację na stojąco i wygrał. Trofea musiał przewozić furgonetką. W cią-
gu pierwszych paru miesięcy był w Japonii fetowany jak wybitny gracz bejsbo-
lowy. Uczestniczył w programach telewizyjnych i radiowych, udzielił ogromnej
liczby wywiadów. W zbiorze wypowiedzi konkursowych z ostatnich lat, Japonia,
jaką widzę, jego przemówienie umieszczono na czołowym miejscu, a fragment
wydrukowano na obwolucie.
Gdy Romanowski zdawał swój końcowy egzamin na tokijskiej uczelni, wy-
powiedział zwyczajową formułkę cudzoziemskich stażystów, przepraszając za
ewentualne błędy wynikające z niedoskonałości języka . Profesorowie uśmiech-
nęli się ironicznie, a przewodniczący komisji przywołał go do porządku: %7łarty
na bok, proszę referować temat .
* * *
Wyglądało na to, że Romanowski wygra i tym razem. W Japonii zaintereso-
wał się grafiką komputerową, opracował nowe metody generowania skompliko-
wanych scen z realistycznym oświetleniem.
Nie umknęły mi jego artykuły, bo wiedziałem z listów, że jako jeden z niewielu
naturalizowanych Japończyków nazywa się teraz Akira Fujimoto.
Spotykałem go także na konferencjach. Firma Voxel, w której pod kierunkiem
33
Wiesława programiści ze Szczecina realizowali jego koncepcje, rozprowadzała
swój software po całym świecie właśnie na maszynach SGI. Była idealnym kan-
dydatem na dystrybutora.
Rywalizowało z Voxelem niewielkie przedsiębiorstwo o nazwie ATM, uloko-
wane na przemysłowych peryferiach warszawskiej Pragi. Robili pecetowe składa-
ki z importowanych części i szukali ambitniejszych zadań. Gdy się z nimi spotka-
łem, okazało się, że tą ambitną częścią przedsięwzięcia zajmuje się dr hab. Ro-
man Szwed, wywodzący się z tej samej grupy fizyków z Uniwersytetu Warszaw-
skiego, która pierwsza podłączyła Polskę do Internetu. Już o nim słyszałem: ope-
ratywny, pracowity i energiczny; ostatnio pracujÄ…cy dla szwajcarskiego CERN-u
(Conseil Europeen pour la Recherche Nucleaire), gdzie wymyślono WWW.
Fizycy z UW bardzo się zasłużyli, powołując do życia Donosy , które w na-
szym emigranckim życiu odegrały istotną rolę. Powiadomił mnie o tym jeszcze
w Bostonie jakiÅ› znajomy matematyk.
Chcesz dostawać donosy? spytał.
Hmmm, nie jestem pewien odpowiedziałem, biorąc to za kiepski żart.
Nieważne, wciągnę cię na listę wysyłkową rzekł, uśmiechając się tajem-
niczo.
Ksawery Stojda i Lena Białkowska z instytutu przy ulicy Hożej wpadli na
szczęśliwy pomysł wydawania Donosów w obfitującym w wydarzenia 1989
roku, gdy wielu ich przyjaciół znajdowało się poza krajem. Zasypywani prośba-
mi o wiadomości, postanowili rozsyłać je na bieżąco pocztą elektroniczną. Przez
pierwszy rok zwykłym kablem telefonicznym do Genewy, skąd nasz człowiek
w CERN-ie rozprowadzał je po sieci. Gdy w 1990 roku Polska uzyskała bezpo-
średnie połączenie ze światem, zaczęli korzystać z węzła w Centrum Informatycz-
nym Uniwersytetu Warszawskiego.
Egzemplarz Donosów to raptem jedna strona krótkich informacji o bieżą-
cych wydarzeniach w kraju. Akurat tyle, ile da się przeczytać w wolnej chwili. Po
tygodniu pismo miało kilkudziesięciu czytelników, potem dziesiątki tysięcy.
W okresie gdy listy z Polski docierały do nas po miesiącach, Donosy stano-
wiły objawienie. Ze względu na różnicę czasu mogłem już przy porannej kawie
dowiedzieć się, co się działo w kraju tego samego dnia. W dziesiątkach miejsc
na kuli ziemskiej pismo było powielane na komputerowych drukarkach i rozda-
wane wśród dawnych i nowych emigrantów. Pisma polonijne przedrukowywały
je jako stałą rubrykę, a rozgłośnie radiowe wykorzystywały jako główne zródło
informacji. Początkowo zdarzały się zabawne nieporozumienia: podobno nawet
kogoÅ› skazano na towarzyski niebyt za posiadanie teczki z napisem Donosy .
Pismo było wysyłane bezpłatnie do wszystkich, którzy się zgłosili. Abonowa-
li je ludzie z Australii, Nowej Zelandii, Izraela, Kuwejtu, Meksyku, Singapuru,
Indii. . . Polska naukowa diaspora poczuła się nagle zintegrowana i silna. Ktoś na-
daje na naszej fali, pozwala odnalezć rozproszonych po studiach kolegów. Przeła-
34
muje dystans, który nas do tej pory od siebie nawzajem i od kraju dzielił.
I to wszystko za darmo. W stopce Donosów zamieszczano normalny kit:
Donosy są objęte copyrightem. Regularne forwardowanie bez zgody redakcji
zabronione. Po czym następowały swojsko brzmiące wyjaśnienia: Prenumerata:
na życzenie. Dystrybucja: e-mail. Cena: za miesięczną prenumeratę postawie-
nie redakcji (dobrego!) piwa lub innych lokalnych pyszności.
W pózniejszych latach dostępność elektronicznych wydań polskojęzycznych
gazet i magazynów pozbawiła Donosy monopolu na rozpowszechnianie bie-
żących przekazów z kraju. Ale Donosy ciągle wychodzą i są czytane, wielu
bowiem odbiorców uzależniło się od tej porannej informacyjnej pigułki.
* * *
Ze względu na osobiste zaangażowanie po obu stronach decyzję wyboru pol-
skiego reprezentanta SGI zostawiłem Dietrichowi. Nie mam wątpliwości po-
wiedział po konfrontacyjnym spotkaniu. Bierzemy fizyków. Są bystrzy, dyna-
miczni, gotowi do działania .
[ Pobierz całość w formacie PDF ]