[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do mnie: Mówi się jeszcze tak na wsi, że lecę w dyrdy?
Pewnie, że się mówi. Ale tylko starsi odpowiedziałem.
Tu nie ma do kogo pyska otworzyć zwierzał się Marcin już przy samochodzie na wzgórzu;
poznać było po jego głosie, że cieszy się swoim zdumieniem, które bynajmniej nie chce być ani
entuzjazmem, ani wiarÄ….
Uśmiechnąłem się i powściągliwie pouczyłem: Skoro pan się tu zamurował...
Oparł chudą dłoń na masce limuzyny, skupił się, zwarł w sobie, wyglądał jak jeż nastroszony wobec
słonia.
O, nie sam jestem winien. Może uda mi się opowiedzieć. Jeśli mi się uda...
Wsiadacie czy jechać bez was? postraszył De-
mian i nacisnął starter. Bo nie zdążymy przed zmrokiem.
Jeśli mi się uda przypomniałem Marcinowi, kiedy wóz już był w dobrym pędzie.
Milczał, a po chwili grymas cierpienia przebiegł po jego Wychudzonej twarzy. Ta twarz była
zaprzeczeniem tamtej przedwojennej" twarzy, (opalonej, energicznej i dobrodusznej)
przytwierdzonej do ciała Apolla. Wzruszył ramionami, głęboko przeżywał ten ruch, powtórzył go i
w ten sposób naigrawał się z siebie. Mrugał oczami, może chciał wydobyć trochę łez, zapłakałby
nad swoim losem. Ale nie umiał. Naigrawał się z siebie.
Jeśli mi się uda... znów przypomniałem.
Powiedział język, nie ja. Przecież nie można żyć od nowa obruszył się, smutny.
Jesteście żonaci?
Nie. Rozwiedziony.
Z tą klempą spytałem, dobrze wyważywszy to słowo.
Nie. Ze światem. A klempa śliczna była, aż strach! Pomyślał i dodał: Teraz jadę
do Neapolu chyba się utopić.
Znów się uśmiechnąłem z tłumionym współczuciem.
To znaczy, że chcecie żyć, tylko lepiej... Podciąg-.niecie się, potem nowa kobieta... Cuda!
Spodziewałem się wszystkiego najlepszego po sporach Marcina ze
') światem i było mi wesoło.
Pod tym względem, co wy myślicie, to ja w zasadzie bardzo mało użyłem. Szarpało się na prawo i
lewo, ale one nie dawały mi szerokiego oddechu, takiego jak morze, i dlatego bałem się, że
przyniosÄ… mi tylko chaos.
214
215
Kobiety to w ogóle chaos, a sukienki oraz różne f atała-szki jeszcze bardziej pogłębiają ten fakt.
Honor marynarski, wierność dla jednostki morskiej były przeciw dziewczynom na poważnie. One
przeszkadzałyby dalekosiężnym podróżom. Widocznie zostałem poświęcony przez los, skoro
wieś... hm... nie mogła dać takich romantycznych możliwości. O, nie zaprzeczajcie, także na morzu
wiatr rozsypuje się dopiero za horyzontem, a jak jest sztil, to widnokrąg zamurowany upałem jak w
pszeniczne żniwa, tylko promienie brzęczą. Tam kosy śmigają, tu latające ryby. Przeznaczył mnie
los na wyjście w świat, bo jakże inaczej mógłbym oswobodzić brata na wsi od siebie? Wierzyłem,
że nasze polskie sadzawki są ledwie punktem wyjścia do nieograniczonych wód i horyzontów. Na
całego zanurzyć się i zaprzedać. Już dawno, bardzo dawno, gdy koszulę nosiłem w zębach, z
naszych pól płynęły wiosną strumyki do morza. U mojego taty padł koń. Gdy padnie chłopu koń, to
już nie ma świata. Płakałem okropnie. Na sezonowym potoczku polnym próbowałem innych
skrzydeł. Mój dziadek był na wojnie japońskiej, płynął okrętem pół roku i mówił, że tam ludzie
lepiej żyją z morza niż my z pola. Pływałem na wielu statkach, naszych i nie naszych, alianckich.
Pływałem także na Batorym", przerobionym na transportowiec i pomalowanym na szaro, w pasy.
Kabiny padły i zamieniły się w barakowe mieszkania. Spotykaliśmy Dzika" i Sokoła", i
Zlązaka", co włączył się w konwojach do Egiptu i z powrotem do Włoch. Aha, to już rok
czterdziesty trzeci na czwarty. Burza" czatowała na jednostki niemieckie koło Balea-rów. No więc
zobaczyło się kawał świata, i dla mnie ważne było to, a nie miny na morzach, u-booty i
bombardowania. Ciągle jednak brał strach, że myślenie o sobie byłoby niewdzięcznością za mój los
i przeznaczenie, prawda? Dziewczyny mogły być tylko dziwkami.
216
Porty, knajpy, alkohol, przyćmione lampy na ulicach, otwórz okno, wyrzuć dziwkę, gdy za wiele
myśli o sobie. Krzyczały? Co je dręczyło? Nie zastanawiałem się. Nie wykrzyczy się wszystkiego, i
to jest tragedia. Ja zaklinam świat, żeby mi dał poznać wszystko. Co? Czasem u-booty trzymały nas
w zatokach jak w norach. Koty miauczały na dachach, one nie bały się niczego. Najwięcej
poznałem pływając na angielskim statku. Duże i małe wyspy na otwartych morzach, półkoliste
plaże. Ale wszędzie były dziwki, niezależnie od koloru skóry. Pomieszane z krabami, krewetkami i
żabami, i tyle warte. Słońce przeszywało na wylot, i na odmianę koło fiordów siekły twarz zimne i
słone bryzgi. Niektórzy tego nienawidzili. Dlaczego? Przecież to wszystko nasze. A pas ratunkowy
trzeba było mieć zawsze przy sobie, tak czy siak. My wiedzieliśmy, jak to jest. Fale biją o barki i
składaki, albo o samotnego człowieka płynącego o kilometr od tonącego statku tak samo, jak o
nabrzeże. I zaraz pojawiają się delfiny, jak gdyby nigdy nic. A na oceanicznych przestrzeniach
rekiny to wiadomo, z celem. Za węchem. Ale ja miałem pas ratunkowy tylko dlatego, że
wyraznie był taki rozkaz. Dufny byłem w swoje przeznaczenie, i Bóg skarał mnie za to. Tak się
mówi, nie zastanawiajmy się nad Bogiem, ja się nigdy nie zastanawiałem, bo miałem cel ustalony,
raz na zawsze, czymś musiałem imponować zasrańcom, którzy mi zazdrościli i afrontowali. Różnić
się czymś doskonałym i naturalnym... Zza każdego relingu czyhała zagłada, ale nie na mnie. Do
mnie mogła się tylko śmiać, bo ja będę żył. No więc... Morze Zródziemne... Ciepły wiatr, nie
sirocco... A śnią mi się wody Polinezji. Albatros, albatros... a naprzeciw rekin... ślepia aż strach
...zęby jak noże... Albatros, albatros... Chyłkiem wysunąłem leżak na pokład i zagłębiłem się w tym
leżaku. Zdawało się, że nic nam nie zagraża prócz lekkiej
217
w
bryzy i nudy. Nawet najwrażliwsi przestali fantazjować, jakie jest dno morskie. Aparaty
wykrywające wyśledziły chyba ostatnie u-booty tuż na wysokości Rabatu. Bomby głębinowe z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]