[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Cicho, złota dziecinko, bo inaczej obudzisz
mamusiÄ™ i tatusia, i wujka Juliusa...
STAROMODNA DZIEWCZYNA 99
- Wujek Julius nie kładł się jeszcze do łóżka
- powiedział od drzwi pan Van der Beek.
Podszedł do Patience i delikatnie odebrał od niej
zalaną łzami siostrzenicę. Na jego twarzy malowało
się krańcowe zmęczenie. Poczuła nagle gwałtowny
przypływ uczuć opiekuńczych. Gdyby miał żonę,
pomyślała, ta zaprowadziłaby go do sypialni, pomogła
mu się rozebrać, a na koniec przyniosłaby mu z kuchni
filiżankę gorącej herbaty. Zapragnęła stać się chociaż
na chwilę tą żoną. I gdyby jej szeroko otwarte oczy,
i rozchylone usta dawały się jednoznacznie inter
pretować, pan Van der Beek mógłby już znać to
pragnienie.
- Zasypia - powiedział, całując Rosie w główkę
i kładąc ją z powrotem do łóżeczka.
- Zpiewaj - poprosiło dziecko głosikiem, który
natychmiast przeszedł w głębokie westchnienie.
- Tak, śpiewaj, Patience. - Pan Van der Beek
dołączył swoją prośbę do prośby siostrzenicy. - Za
kilka minut powinna zasnąć. Dobranoc.
Rzecz dziwna, ale jego głos brzmiał w tej chwili
nawet bardziej surowo niż zazwyczaj.
Mimo nocnego przebudzenia Rosie zaczęła dzień
o normalnej porze. Był piękny majowy poranek.
Skąpany w słońcu kwitnący ogród zapraszał do
. krótkiej przechadzki z dzieckiem przed śniadaniem.
W holu natknęły się na pana Van der Beeka. Był
elegancko ubrany i nic nie wskazywało na to, że
prawie nie spał dzisiejszej nocy. Pozdrowił Patience
krótkim skinieniem głowy, siostrzenicę zaś pociągnął
żartobliwie za nosek.
Nagle, całkiem niespodziewanie dla siebie, Patience
powiedziała, czy też raczej coś w niej powiedziało:
- Nie pójdzie pan do żadnej pracy! Spał pan tylko
dwie godziny. Nie można służyć dwóm bogom naraz.
Osłupienie malujące się na jego twarzy kazało jej
STAROMODNA DZIEWCZYNA
100
zamilknąć. Zaczerwieniła się po białka oczu. Coś
jeszcze chciała powiedzieć, ale wiedziała, że dobrze
się stało, że tego nie powiedziała. Kochała go, a on
potrzebował jej opieki. Wszystko to nagle wydało się
jej przerażające. Rumieńce na jej policzkach ustąpiły
miejsca śmiertelnej bladości.
Pan Van der Beek wpatrywał się w nią zmrużonymi
oczyma. Potem bardzo wolno pochylił się i pocałował
ją w usta. Gdy odzyskała zdolność widzenia, już go
nie było w holu.
Przez resztę dnia Patience obmyślała sposoby, jak
uniknąć spotkania z nim, kiedy wróci wieczorem do
domu. Przy podwieczorku okazało się, że układała
swoje plany zupełnie niepotrzebnie. Marijke poinfor
mowała ją, że poleciał do Północnej Irlandii, by
zoperować żołnierza, któremu kula utkwiła w okolicy
serca.
- Mam tylko nadzieję - dodała - że nikt go tam
nie zastrzeli.
Ujrzeli go dopiero po dwóch dniach, Patience
jedynie na sekundę w korytarzu, gdyż zaraz wybrał
się z siostrą i szwagrem do szpitala do niani. Zbliżał
siÄ™ termin jej powrotu do domu i do Rosie, co z kolei
oznaczało dla Patience koniec jej pobytu w Londynie
i wyjazd do Themelswick.
Wieczorem pan Van der Beek wszedł do pokoju
dziecinnego i już od progu zapytał, czy nie wybrałaby
siÄ™ z nim do jakiegoÅ› lokalu.
Jej radość jednak nie trwała długo.
- Jest coś - dodał - co chciałbym z tobą przedys
kutować.
Patience mogła być zakochana, lecz zachowała
jeszcze zdolność logicznego myślenia.
- Jeśli ma pan zamiar powiedzieć mi, że moja rola
przy Rosie dobiegła końca, to proszę zrobić to już
teraz. Spodziewałam się przecież nadejścia takiego
I STAROMODNA DZIEWCZYNA 101
dnia, kiedy niania wyzdrowieje, a ja będę musiała
spakować walizki.
- Zechciej jednak, Patience, przyjąć moją propozy
cję. Wyruszamy o wpół do ósmej. I w imię zdrowego
rozsÄ…dku pohamuj na razie wszelkie przypuszczenia.
Gdy odszedł, zamyśliła się. Nieczęsto w swym
życiu była zapraszana przez mężczyznę do restauracji,
a prawdę mówiąc, nie była zapraszana w ogóle. Tym
razem jednak to też nie było zaproszenie mężczyzny,
tylko raczej próba znalezienia przez chlebodawcę
odpowiedniej, eleganckiej formy dla ogłoszenia z góry
powziętej decyzji. Mimo wszystko wiedziała, że pójdzie.
Co prawda, nic a nic go nie obchodziła, ale za to on
ją obchodził i takie dwie czy trzy godziny w jego
towarzystwie będą dla niej czymś wręcz bezcennym.
W rezultacie zaczęła zastanawiać się, co na siebie
włoży. Wybór w gruncie rzeczy nie należał do trudnych.
W grę wchodziła, jako najelegantsza i odpowiednia
na taką okazję, jedynie kremowo-brązowa dżersejowa
sukienka. Nie zniosłaby myśli, że pan Van der Beek
czuje się skrępowany i zawstydzony swoją zle ubraną
towarzyszkÄ….
Zabrał ją do małej, ale cieszącej się uzasadnioną
[ Pobierz całość w formacie PDF ]