[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jezu Chryste! Sam naczelnik!... Chłopaki... powiada... Narodzie... powiada... Szlusuj... szlusuj... -
krzyknął ogromnym głosem, wyprostował się jak struna i cofał się wolno, aż mu drewniana noga
stukała. - Pijcie do mnie, Pietrze, pijcie... sierotam jest...- bełkotał niewyraznie spod ściany, ale się nie
doczekał, bo naraz się porwał i wyszedł z karczmy, tylko z drogi dolatywał jego głos chrapliwy,
śpiewający...
A do karczmy wszedł młynarz, ogromny chłop, ubrany , z miejska, z czerwoną twarzą, siwy i z małymi,
bystrymi oczkami. j
- Pijecie se, gospodarze! Ho, ho i wójt, i sołtys, i Boryna! Wesele czy co!
- Nie co insze. Napijcie się z nami, panie młynarzu, napijcie - proponował Boryna.
Przepili znów kolejką.
- Kiejście tacy, powiem wam nowinę, że wytrzezwiejeta!
Wytrzeszczyli na niego nieprzytomne oczy:
- A to nie ma godziny, jak dziedzic sprzedał porębę na Wilczych Dołach !
- A hycel, psie krótki! Sprzedał, naszą porębę sprzedał! - krzyknął Boryna i w zapamiętałości grzmotnął
butelkÄ… o ziemiÄ™.
- Sprzedał! Prawo jest i na dziedzica, i na kużdego, prawo jest... - bełkotał pijany Szymon.
- Nieprawda! Ja, wójt, wama mówię, że nieprawda, to wierzcie!
- Sprzedał, ino że wziąć nie damy, jak Bóg na niebie, nie damy! - wołał Boryna i bił pięścią w stół...
Młynarz poszedł, a oni jeszcze długo w noc radzili i odgrażali się dworowi.
ROZDZIAA 9
Zbiegło dni parę od zmówin Jagusinych.
Deszcze ustały, drogi ociekły i stężały nieco, wody spłynęły, że ino po bruzdach, a gdzieniegdzie i po
nizinach a łęgach siwiały się mętne kałuże kiej te oczy zapłakane...
Nadszedł Dzień Zaduszny, szary, bezsłoneczny i martwy, że nawet wiatr nie przegarniał zeschłymi
badylami ni chwiał drzewami, co stały ciężko pochylone nad ziemią...
Bolesna, głucha cisza przygnietła świat.
A w Lipcach już od rana dzwony biły wolno a bezustannie - i żałosne, rozbolałe dzwięki pojękiwały po
omglonych, pustych polach; ponurym głosem żałoby wołały w ten dzień smętny, w ten dzień, co wstał
blady, spowity w mgły aż do tych dal zapadłych, aż do tych bezkresów ziemi i nieba, siny, do
niezgłębionej topieli podobny.
Od zórz wschodnich, co się jeszcze żarzyły blado, kieby ta miedz stygnąca, spod sinych chmur zaczęły
płynąć stada wron i kawek...
Szły wysoko, wysoko, że ledwie okiem rozeznał i ledwie uchem pochwycił tę dziką, żałosną wrzawę
krakań, podobną do jęków nocy jesiennych...
A dzwony biły wciąż.
Ponury hymn rozlewał się ciężko w martwyrn , ogłuchłym powietrzu, opadał na pola jękami, huczał po
wsiach i lasach żałością, płynął światem całym, że ludzie i pola, i wsie zdały się już być jednym wielkim
sercem, bijącym skargą żałosną...
Ptactwo płynęło wciąż, aż dziw i lęk ogarniał, bo szły coraz niżej i coraz większymi stadami, że niebo
pokryło się jakby sadzą rozwianą, a głuchy szum skrzydeł i krakań wzmagał się, potężniał i huczał niby
burza nadciągająca... Zataczały kręgi nad wsią i jak kupa liści porwana przez wichurę kołowały nad
polami, opadały na lasy, wieszały się na nagich topolach, obsiadły lipy przy kościele, drzewa na
cmentarzu, sady, kalenice chałup, płoty nawet...aż zestraszone bezustannym biciem dzwonów zerwały
się i czarną chmurą leciały ku borom... a ostry, przenikliwy szum płynął za nimi.
- Ciężka zima będzie! - mówili ludzie.
- Do lasów ciągną, ani chybi, śniegi wnet spadną.
I wychodzili przed chałupy coraz liczniej, bo nigdy jeszcze nie widziano tyle ptactwa razem - patrzano
długo, ze smutkiem dziwnym, aż zniknęły w borach. Patrzano, wzdychano ciężko, jaki taki znak krzyża
położył na czole w obronie przed złem, i jęli się przyodziewać do kościoła i wychodzić, bo dzwony wciąż
jęczały głucho, a z drugich wsi już szli ludzie drogami, majaczyli wskroś mgieł po ścieżkach i dróżkach.
Smutek przejmujący padł na wszystkie dusze; jakaś dziwnie bolesna cichość omotała serca - cichość
rozpamiętywań żałośliwych i wspominek o tych, co już byli odeszli tam, pod te brzozy zwieszone, pod
te czarne, pochylone krzyże...
- Mój ty Jezu kochany! Mój Jezu! - wzdychali i podnosili szare, jak ta ziemia, twarze i topili oczy
beztrwożne w tajemnicy, i szli spokojnie składać ofiary i pacierze za zmarłych.
Wieś była jakby zatopiona w ciężkiej, żałośliwej ciszy jeno jękliwe, proszalne śpiewania dziadów spod
kościoła dochodziły czasami.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]