[ Pobierz całość w formacie PDF ]
złamała się i przewróciła z głośnym hukiem, który zadudnił echem w ciasnej przestrzeni.
Przestraszone świetliki zgasły natychmiast, pozostawiając Conana w zupełnej ciemności.
Niech Ahriman pożre te przeklęte jaskinie! zaklął i ruszył przed siebie macając wokół
jak ślepiec.
Wtem wyciągnięty do przodu stalaktyt dotknął czegoś, co się poruszyło. Conan zamarł w
bezruchu, usiłując rozpoznać istotę znajdującą się przed nim.
W ciemnościach rozległ się głośny wężowy syk. W twarz Conana buchnął cuchnący gadzi
odór. Pogłos w jaskini sprawił, że nie można było odróżnić, czy jest to jedno zwierzę czy
kilka.
Pot spłynął na brwi Cymmerianina. Czyżby trafił na gniazdo węży? Jak wielu barbarzyńców z
Północy, nie znosił tych gadów, które roiły się w dżunglach i górach południowych krain.
Kilkanaście razy w swej karierze miał do czynienia z wężami daleko większymi od zwykle
spotykanych. Były to potwory długie na ponad pięćdziesiąt stóp, o głowach wielkich jak u
koni.
Cymmerianin postanowił wycofać się i zrobił krok w tył. Wtedy zabrzmiał odgłos szurania,
jakby coś bardzo ciężkiego ciągnięto tuż przed nim. Conan stanął i wstrzymał oddech, nie
chcÄ…c
by najmniejszy dzwięk zdradził jego obecność.
Zwietliki znów zaświeciły. Kiedy zielone światło ponownie zalało tunel, przed Conanem, na
wysokości jego głowy zabłysło ogromne, żółte oko.
Chwilę potem Cymmerianin zobaczył przed sobą smoka. Gad podobny był do dużych,
jadalnych jaszczurów, które sprzedawano na straganach Ptahuacan, był jednak trzy razy
większy
od konia. Nieznacznie uchylone szczęki odsłaniały połyskujące szable zakrzywionych,
białych
zębów. Rozwidlony język wysuwał się i cofał błyskawicznie, badając zapachy unoszące się w
powietrzu.
Conan odwrócił się i rzucił do ucieczki. Smok podniósł łuskowate cielsko ze skały, na której
spoczywał, i ruszył za Cymmerianinem. Potężne łapy posuwały się niezgrabnie i bez
wdzięku,
ale każdy krok pochłaniał zdumiewająco dużą odległość.
Próbując obejść smoka, Conan skoczył w najbliższy, boczny zaułek. Zwietliki były w tym
miejscu mniej liczne, ale daleko w przedzie pojawiło się silniejsze światło. Miało ono
naturalny
odcień światła dziennego.
Tuż za Conanem smocze szpony skrobały głośno o dno jaskini. Auski smagającego ściany
ogona szeleściły rytmicznie. Conan sądził, że zdoła oddalić się od gada, ale były to płonne
nadzieje. Cymmerianin musiał uważać na każdy krok, żeby nie upaść i nie zostać
schwytanym,
zanim zdoła się podnieść.
Tunel skończył się wpadając do wielkiej sali. Zwiatło stało się mocniejsze. Było go tutaj na
tyle dużo, by Conan mógł wyraznie zobaczyć dwa następne smoki: po jednym z każdej
strony.
Pierwszy z nich spał, a drugi kończył posiłek przełykał właśnie parę ludzkich nóg
zwisajÄ…cych
mu z pyska.
Kiedy Conan wbiegł między potwory, ten śpiący otworzył ślepia. Drugi potrząsnął
uniesionym do góry łbem, w wyniku czego ludzkie nogi wsunęły się głębiej do paszczy i
zniknęły z widoku. Oba gady ożywiły się i ruszyły w kierunku Cymmerianina.
Zcigający barbarzyńcę smok z donośnym pomrukiem wpadł do sali pomiędzy dwa pozostałe.
Wkrótce Conana goniły już wszystkie trzy. Ten z resztką człowieka w paszczy przełknął
gwałtownie, uwalniając gardziel dla następnej ofiary.
Pierwsza jaskinia była przedsionkiem jeszcze większej sali, oświetlonej przez snop dziennego
światła wpadającego przez dziurę w stropie. Sala ta została stworzona ludzkimi rękami
miała
regularny kształt, a w jednej ze ścian znajdowały się olbrzymie wrota z brązu. Po przeciwnej
stronie sali w kamiennej ścianie osadzono szereg kołków tworzących rodzaj drabiny
sięgającej
do wysokości trzydziestu stóp. Tam znajdował się zakończony platformą wylot innego tunelu.
Conan zobaczył uzbrojonego Antillianina przechadzającego się po platformie, ale nie było
czasu
przyglądać mu się dłużej.
Całą uwagę Cymmerianina przyciągnęło sześć nowych smoków różnej wielkości,
zgromadzonych na środku pomieszczenia. Wszystkie stały w koło, łbami do środka,
dokładnie
pod wykutym w stropie świetlikiem. Każdy łuskowaty pysk był zwrócony w górę ku
otworowi,
przez który wpadało dzienne światło. Sprawiały wrażenie, jak gdyby modliły się do jakichś
tajemniczych smoczych bogów. Zębate grzebienie rogowych płytek biegły wzdłuż ich
grzbietów
od łbów aż po końce łuskowatych ogonów.
Płuca Conana wypełnił gęsty, stęchły fetor. Pośród brudu pokrywającego podłogę sali
Cymmerianin spostrzegł skórzaste skorupy gadzich jaj, które swą wielkością przewyższały
strusie jaja z Kush. Było tu także mnóstwo nie strawionych ludzkich kości. Tu czaszka, tam
szczęka, a gdzie indziej fragment kręgosłupa lub żebra.
Gdy Conan wpadł do sali z trzema smokami na karku, cała szóstka przerwała czuwanie i
zwróciła głowy w jego stronę. Kiedy ich ociężałe gadzie mózgi zarejestrowały fakt
pojawienia
się świeżego mięsa, smoki ruszyły ku Cymmerianinowi.
Po prawej stronie Conana znajdowało się wejście do następnego tunelu. Pobiegł ku niemu, ale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]