[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Lepiej skończmy z tym teraz.
Rob poruszył się niespokojnie.
- Nic z tego. Będę do ciebie pisał z Niemiec.
Odpiszesz?
Zastanawiała się przez chwilę.
NIEZNAJOMY " 161
- Nie mam pojęcia.
Ale oczywiście wiedziała, że odpowie na każdy
list. Będzie czekać na wiadomości z Niemiec jak
na zbawienie.
- Mimo to będę słał listy jeden za drugim.
- Aż kogoś sobie znajdziesz i zapomnisz o mnie
- wpadła mu w słowo. - Oczywiście nie oczekuję od
ciebie wierności.
Robert wpadł w gniew. Usiadł na łóżku i spojrzał na
nią z góry.
- Ale ja oczekuję tego od ciebie - powiedział. -I
w związku z tym nie mam zamiaru oglądać się za innymi.
Ta deklaracja zabrzmiała nadzwyczaj poważnie, ale
Sabrina wiedziała, że czas i dystans potrafią wiele
zmienić.
- Dobrze - powiedziała. - Ale pamiętaj, że jeśli
idzie o mnie, to jesteÅ› wolny.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
Sabrina zamknęła oczy. Jak mogła mu powiedzieć,
że nie potrafi już spojrzeć na innego mężczyznę i że nie
jest to z jej strony żadne wyrzeczenie? Robert ma
dwadzieścia osiem lat. Musi się wyszumieć. Taka
wymiana - wierność za wierność - nie wydawała jej
siÄ™ uczciwÄ… transakcjÄ….
- Nic takiego.
- Brie, chcę wiedzieć, czy mnie kochasz. Powiedz,
że tak, bardzo cię proszę.
Wahała się przez chwilę.
- Tak, oczywiście.
- Chcę usłyszeć to słowo z twoich ust.
Spojrzała na niego z uśmiechem.
- Kocham ciÄ™ Rob, ale...
Pochylił się i zamknął jej usta pocałunkiem. Czuła
jego gorące wargi i niecierpliwy język. Zapomniała, że
162 " NIEZNAJOMY
już dwunasta i że chce odpocząć. Nigdy jeszcze nie
kochali się tak długo. Ale nigdy też nie rozstawali się
na dwa lata.
Kiedy wychodził koło pierwszej, jeszcze raz wziął ją
w ramiona.
- Przez całe życie szukałem kobiety takiej jak ty.
Uśmiechnęła się smutno, chcąc mu wierzyć, i pchnę
Å‚a delikatnie w stronÄ™ drzwi.
- To wspaniale - powiedziała. - Ale idz już. Mu
szę się wyspać.
Wyszła nawet na ganek i pomachała mu, kiedy
odjeżdżał. Chciała być pewna, że właśnie taką ją
zapamięta: trochę smutną, ale silną i zdecydowaną.
Dopiero gdy zamknęła drzwi, wybuchnęła płaczem.
Zasnęła koło czwartej nad ranem.
ROZDZIAA
12
W niedzielÄ™ wybrali siÄ™ na uroczysty obiad or
ganizowany przez rodzinę Roba. Sabrina nie miała
na to najmniejszej ochoty. Czuła się tak, jakby jecha
ła na własny pogrzeb. Wiedziała jednak, że Rober
towi zależy na jej obecności, i nie chciała mu sprawić
zawodu.
Liz dopiero wyszła ze szpitala, dlatego cała uroczys
tość odbyła się w jej domu, chociaż to matka zajęła się
wszystkimi przygotowaniami. Sabrina, oczywiście,
pospieszyła do malca, któremu przywiozła grającą
grzechotkę i zestaw pielęgnacyjny.
- Jest piękny - powiedziała, podnosząc ostrożnie
małego Jonathana.
Miała wrażenie, że dziecko nosi cechy rodzinne
Dawisów. Malec był chyba bardziej podobny do Roba
niż do swojego ojca. Być może jej dziecko również...
gdyby... Sabrina zaczerwieniła się. Nie, nie wolno jej
o tym myśleć.
- Jonathan powinien zaraz usnąć - powiedziała
Reba, wycierając ręce w wielki fartuch. - Wtedy bę
dziemy mogli spokojnie zjeść obiad. Sprawdzę jeszcze,
czy wszysto przygotowane - dodała, wychodząc do
kuchni.
164 " NIEZNAJOMY
- Wiesz, Rob, mój samochód chyba się psuje - po
wiedział ojciec Roba dziwnie bezradnym tonem.
- Wydawał jakieś dziwne dzwięki w drodze do was.
Nie mam pojęcia, co się dzieje.
- Jakie to były dzwięki? - spytał Rob.
- Zwykłe perkotanie - wyjaśnił ojciec, wzruszając
ramionami. - CoÅ› jakby pyr-pyr-par, pyr-pyr-par
i tak dalej.
Rob wzniósł oczy do nieba.
- Jak to możliwe, żeby człowiek, który zna się na
interesach, nie potrafił odróżnić świecy od gaznika?
- zapytał retorycznie.
- Każdy ma jakiś talent, Rob - rzuciła Liz znad
usypiającego Jonathana. - Ale nikt nie potrafi robić
wszystkiego.
Rob pokiwał tylko głową i położył rękę na ramieniu
niższego o głowę ojca.
- Chodz, tato, nauczysz siÄ™ przynajmniej, jak siÄ™
podnosi maskÄ™.
- Ja też pójdę - powiedział żartobliwym tonem
Gordon. - Chciałbym w końcu zobaczyć, jak wygląda
ta sławetna świeca. Tyle już o niej słyszałem.
- Zajrzyjcie jeszcze do kuchni i spytajcie mamÄ™,
kiedy poda obiad - poleciła im Liz. - Będziecie to
musieli odłożyć, jeśli naprawa jest poważna.
Rob pokręcił głową.
- Pewnie zajmie to pięć minut. Nie ma obawy.
Zdążymy.
Sabrina i Liz zostały same z dzieckiem, które już drze
mało. Jonathan zamknął oczka i co jakiś czas mlaskał
cicho, pewnie na wspomnienie niedawnego posiłku. Liz
karmiła piersią.
- Nareszcie chwila przerwy - westchnęła Liz,
wstając z łóżka. Miała na sobie szeroki, czerwony
NIEZNAJOMY " 165
szlafrok, który przy odrobinie dobrej woli można było
uznać za dzienną sukienkę.
- Jak się czujesz? - spytała Sabrina.
- Lżej - odparła młoda matka. - Nareszcie wi
dzę czubki moich butów. Przez ostatnie miesiące
oglądałam tylko swój brzuch. Co prawda, jeszcze
nie mieszczę się w dżinsach, ale to tylko kwestia
czasu.
Sabrina skinęła głową.
- Oczywiście. Nie powiesz chyba, że nie było warto?
Obie spojrzały na śpiące dziecko.
- Było - odpowiedziała Liz.
Sabrina poczuła ukłucie w sercu. Czy ona również
wypełni kiedyś swe kobiece powołanie? Wiedziała, że
czas nie jest jej sprzymierzeńcem.
Liz podniosła się z łóżka i zaczęła przechadzać po
pokoju. Wkrótce jednak musiała usiąść w fotelu.
- Wciąż jestem słaba - poskarżyła się.
- To minie - zapewniła ją Sabrina.
Milczały obie. Liz miała taką minę, jakby chciała
Zacząć rozmowę, tylko nie wiedziała jak.
- Chcesz coś powiedzieć? - spytała Sabrina.
- Tak - odrzekła. - Wiem o oświadczynach Roba.
- Powiedział ci?
- Nawet nie musiał, chociaż w końcu potwierdził
moje domysły. Po prostu snuł się po domu jak ranny
łoś. Widziałam, że cierpi.
- Trudno - westchnęła Sabrina. - Zawsze ktoś
musi cierpieć.
- Rozumiem cię. Masz tutaj pracę, przyjaciół.
Może jeszcze kogoś - dodała po krótkim wahaniu.
- Może - powtórzyła Sabrina.
- W każdym razie, gdybyś chciała porozmawiać,
to... to wal jak w dym. Nie jestem już małą dziewczyn-
166 » NIEZNAJOMY
ką, którą się zajmowałaś, ale, jak widzisz - wskazała
śpiącego Jonathana - kobietą doświadczoną.
Sabrina nie wiedziała, co odpowiedzieć. Skinęła
tylko głową. Na szczęście, zgodnie z zapowiedziami
Roba, wrócili właśnie panowie. Zachowywali się przy
tym dość głośno, więc Liz w popłochu ich uciszała.
Wszyscy przeszli do salonu, gdzie czekały już na
nich przystawki. Rob musiał tylko umyć umazane
smarami dłonie.
Obiad nie trwał długo. Przy stole panowała napięta
atmosfera. Sabrina miała wrażenie, że wszyscy już
wiedzą o oświadczynach Roba i jej odmowie. Zaledwie
tknęła przystawek, wypiła tylko pół filiżanki swojego
ulubionego barszczu i wcale się nie ucieszyła, kiedy
wniesiono indyka.
Rob odwiózł ją wieczorem do domu. Znowu kocha
li się pospiesznie, pragnąc jak najlepiej wykorzystać
pozostały czas. Jednak Sabrina nie czerpała już z tego
tyle radości, co przedtem. Być może dlatego, że tuż
przy łóżku stał duży budzik, który bezlitośnie od
mierzał godziny i minuty.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]