[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wszechświat dostał w końcu kota.
Zaphod uśmiechnął się szeroko i dodał gazu.
Zaphod Beeblebrox, poszukiwacz przygód, były hipis, wielbiciel przyjemności
życia (kanciarz? całkiem możliwe), maniak autoreklamy, beznadziejny w
stosunkach międzyludzkich, często uważany za kompletnie stukniętego.
Prezydentem?
Nikt nie dostał kota; przynajmniej nie pod tym; względem.
Tylko sześciu ludzi w całej Galaktyce rozumiało zasadę rządzenia Galaktyką
i wiedziało, że gdy Zaphod Beeblebrox raz zgłosił swoją kandydaturę n urząd
prezydenta, rzecz była mniej więcej załatwiona: stanowił on idealną zasłonę
dymnÄ….
------------------------
Prezydent - pełny tytuł: prezydent Rządu Imperium Galaktycznego.
Określenie "Imperium" zostało zachowane, chociaż teraz jest
anachronizmem. Dziedziczny cesarz jest na granicy śmierci znajduje się w
tym stanie od wielu wieków. W ostatnich chwilach przedśmiertnej śpiączki
umieszczono go w polu Stasis, które utrzymuje go w stanie wiecznej
niezmienności. Wszyscy jego spadkobiercy dawno wymarli; oznacza to, że
bez żadnego drastycznego przewrotu politycznego władza została
przeniesiona w sposób prosty i skuteczny o szczebel lub dwa w dół drabiny.
Obecnie uważa się, że władza spoczywa w rękach ciała, które za czasów
cesarza posiadało jedynie funkcję doradcza-wybieralnego Zgromadzenia
Rządowego, któremu przewodniczy prezydent wybrany przez to
Zgromadzenie. W rzeczywistości władza nie znajduje się w tych i rękach. W
szczególności prezydent jest głównie figurantem - nie posiada zupełnie
żadnej realnej władzy. Istotnie wybiera go rząd, lecz na podstawie cech,
które charakteryzują nie przywódcę, ale precyzyjnie wyważony skandal. Z
tego powodu wybór prezydenta jest zawsze kontrowersyjny. Zawsze jest to
doprowadzający do szału, lecz fascynujący charakter. Jego zadanie polega
nie na sprawowaniu władzy, ale na odwracaniu od niej uwagi. Według tych
kryteriów Zaphod Beeblebrox jest jednym z najlepszych prezydentów, jakich
kiedykolwiek miała Galaktyka - spędził już dwa lata ze swej dziesięcioletniej
kadencji w więzieniu za oszustwo. Bardzo niewielu ludzi zdaje sobie sprawę,
że prezydent i rząd nie mają prawie żadnej władzy, a z tych tylko sześciu
wie, gdzie naprawdę jest najwyższa władza polityczna. Większość
pozostałych wierzy skrycie, że decyzje o najwyższym znaczeniu podejmuje
komputer. Nie mogą bardziej się mylić.
Czego jednak kompletnie nie potrafili zrozumieć, to przyczyny, dla których
Zaphod to robił.
Zaphod wykonał ślizgaczem ostry zwrot, wzbijając w powietrze ścianę
spienionej wody, która przesłoniła na moment słońce.
Dziś nadszedł ten dzień; dzień, w którym dowiedzą się wreszcie, co Zaphod
zamierzał. O ten jeden dzień chodziło w całej jego prezydenturze. Dziś były
także jego dwusetne urodziny, lecz był to kolejny całkowicie przypadkowy
zbieg okoliczności.
Mknąc ślizgaczem przez morza Damograna, Zaphod lekko uśmiechnął się
do siebie, myśląc, jaki wspaniały i ekscytujący będzie ten dzień. Rozluznił się
i leniwie w5rciągnął oba ramiona wzdłuż oparcia siedzenia. Sterował
dodatkową ręką, którą ostatnio zamontował sobie tuż pod prawą, żeby łatwiej
było mu uprawiać boks na nartach.
- Hej - zamruczał do siebie czule - naprawdę diabelnie opanowany z ciebie
facet.
Lecz jego nerwy grały marsza bardziej piskliwego niż dzwięk gwizdka na psa.
Wyspa Francja miała około dwudziestu mil długości i pięciu mil szerokości,
była piaszczysta i miała kształt półksiężyca. Zdawała się istnieć nie jako
wyspa na swych własnych prawach, lecz po prostu jako sposób na
zaznaczenie rozległego łuku wielkiej zatoki. Wrażenie to pogłębiał fakt, że
wewnętrzne wybrzeże półksiężyca było stromym klifem; od jego bytu teren
obniżał się stopniowo przez pięć mil do Przeciwległego brzegu.
Na szczycie klifu stał komitet powitalny. W dużej części składał się z
inżynierów i badaczy, którzy zbudowali "Złote Serce". Przeważnie
humanoidalnych, ale, tu i tam trafiali się gadopodobni Atominerzy, dwóch lub
trzech zielonych podobnych do sylfid Maximegalatyjczyków, jeden czy dwóch
[ Pobierz całość w formacie PDF ]