[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jednak, że uczynicie to w sposób tak, by tak rzec... niecodzienny. Byłoby dobrze, gdy-
byście przyszli się osuszyć i włożyć na siebie coś, by tak rzec... bardziej odpowiedniego.
Potem przedstawicie nam swoich przyjaciół i wytłumaczycie wszystko. Jeśli, rzecz jasna,
uznacie to za wskazane. W każdym razie, witamy was w naszym ubogim klasztorze .
XVIII.
Arcybiskup przymknął oczy i zaczął sobie powoli pocierać nasadę nosa. Długie,
arystokratyczne palce delikatnie masowały brwi, tam i z powrotem. Ten gest wyra-
żał tyle zmęczenia, że ściskał serce każdemu, kto na niego patrzył. A patrzyli na niego
Konrad i Gaddo, stojący po drugiej stronie stołu.
A tamci? . Wyszeptał zdanie w bolesnym tchnieniu.
Ulotnili się. Lecz, monsignore, jeśli chcecie usłyszeć moje zdanie... , przemówił
Konrad.
Oczywiście, że pragnę waszej opinii, ojcze Leclerc! Inaczej, po cóż bym was ściągał
do Pizy? , wybuchnął wiekowy prałat, otwierając znienacka oczy. Potem, żałując znie-
cierpliwienia, potrząsnął głową: Proszę, usiądzcie. Obaj .
Usiedli natychmiast i Konrad zaraz przeszedł do sedna. Michał Scoto i Harudne
nie są nam potrzebni. Niech idą, nawet prosto do diabła. To jasne, że chcieli jedynie
kamienia, lub tego, czym on jest. Nie mieli nic wspólnego z zabójstwem tej Sciancati
i z pewnością nic o tym nie wiedzą.
W tej sprawie coś zaczyna się układać, przynajmniej jako hipotezy.
Teraz wiadomo, że i Visconti interesuje się kamieniem. Posłużył się Turkiem, albo
Turek nim, ale to nie ma znaczenia. Może być, iż Harudne po prostu dał się umyślnie
schwytać Pizańczykom, może udając... no, nie wiem...
W każdym razie, moim zdaniem, to samo dotyczy rzekomego powiązania
Viscontiego z sektą katarów. Prawdopodobnie dał heretykom do zrozumienia, iż mogą
liczyć na jego opiekę (a dla nich, podobne sympatie ze strony możnych panów to nie
nowina), aby dotrzeć do kamienia.
Faktem jest, iż obydwaj natrafili na kogoś przebieglejszego od nich. Według mnie
nikt, oprócz Michała Scota nie wiedział może nawet sami katarzy o przyjezdzie
do miasta tego rzekomego Merowinga. Oprócz właśnie Michała Scota, który poluje na
niego od lat. W każdym razie, jeśli chodzi o naszą sprawę, znajdujemy się w punkcie
wyjścia! .
Arcybiskup skoczył na równe nogi, kładąc na stole wielką pieść.
126
Znajdujemy się w punkcie wyjścia? wrzasnął. Wam się zdaje, że jesteśmy
w punkcie wyjścia? Z dnia na dzień odkrywam, że w mieście jest pełno katarów, z sa-
mym szatanem na czele, a wy powiadacie, że jesteśmy w punkcie wyjścia? Mam niewy-
jaśnioną zbrodnie czarnej mszy, Republikę na skraju wojny domowej, czarownika cze-
kającego na osądzenie, maga i niewiernego, krążących po ulicach, interdykt na całe te-
rytorium, a wy mówicie, że po prostu stoimy w punkcie wyjścia!
Krzyczał, wyliczając na palcach swoje nieszczęścia. Zatrzymał się, dysząc, przy
małym palcu, targając nim ponad miarę, potem ciężko opadł na krzesło. Dochodził do
siebie.
Wysłałem ludzi, by wtargnęli tam, gdzie dzisiejszej nocy spędziliście ten okropny
kwadrans. Mam nadzieje, że przyniosą mi dobre wieści .
Nikogo nie znajdą , rzekł Konrad, zupełnie nie przejęty reakcją arcybiskupa.
Ja też się tego obawiam. Dałem jednak rozkaz, by wszystko spalono i zasypano ko-
rytarz. To miejsce nie może więcej służyć żadnej kanalii! .
Panie, powiedział Konrad, wychylając się do przodu. proszę o pozwole-
nie wszczęcia procesu czarownikowi . Witalis zdumiał się i wyraził to bez osłonek: To
mnie zaskakuje! Tak, nie kryje, iż sądziłem, że nie wierzycie w winę tego człowieka!
Z drugiej strony, jeśli podczas procesu nie pojawi się nic, co by go obciążało, znajdziemy
się w sytuacji gorszej niż poprzednio! Wy będziecie musieli opuścić Pizę, wypełniwszy
zadanie, a stronnictwa chwycą za broń. Poleje się krew! .
Konrad przytaknÄ…Å‚.
Doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Lecz niesprawiedliwością wobec Boga jest, by
na tym człowieku ciążyło podejrzenie całego miasta. Właśnie dlatego, iż uważam go za
niewinnego, chce by został uniewinniony jak najspieszniej i wedle wszelkich przepisów.
Również statuty inkwizycji nie zezwalają, by tak długo zwlekać z nieosądzoną sprawą.
A wiecie, jak pod tym względem zawsze surowi byli papieże. Co do stronnictw miej-
skich, nie wiem, co wam w tej chwili powiedzieć. Bez wątpienia, macie całkowitą rację.
Czekają, bym wyjechał. Jednakże proces pozwoli nam zyskać nieco na czasie; a wresz-
cie, wiadomo, że z jednej sprawy rodzi się druga i... i nie jest powiedziane, że odjadę .
Co macie na myśli? .
Uczciwie mówiąc, nie wiem. Jestem zmęczony i plączą mi się myśli. W całej tej hi-
storii jest coś, co kreci się w próżni, nie potrafię sobie tego wytłumaczyć. Niejeden raz,
pomimo sprzeczności zdarzeń i plątaniny wszystkiego, co zaszło, miałem wrażenie, że
znajduję się o krok od wyjaśnienia. Lecz potem... Chce powiedzieć, że sprawa tak bar-
dzo się zawikłała, iż rozplatanie jej zdaje się niemożliwością.
Zresztą, któż nas zapewni, że jest tylko jedna nić, wiodąca do tego kłębka? To zna-
czy: że splot zdarzeń, których byliście świadkami, stanowi jedyny wątek? Albo, że zo-
staliśmy wciągnięci w równoległe wydarzenia które, choć wielkiej wagi dla życia mia-
127
sta, nie mają nic wspólnego z tym, co nas naprawdę interesuje? %7łeby się o tym przeko-
nać, jest tylko jeden sposób: ciągnąć pierwszą zrozumiałą nić, i patrzeć, co z tego wy-
nika. W pewnych wypadkach (a ten do nich należy) lepiej jest raczej coś robić, niż nie
robić zgoła nic .
Czy jednak nie mówiliście, iż mędrzec radzi, by kiedy nie ma nic do zrobienia, nic
nie robić, czy coś podobnego? , wykrzyknął zaskoczony Gaddo zapominając, gdzie się
znajduje.
Czy coś sugerujecie, ojcze Casalberti? , zapytał, szczerze zainteresowany, arcybi-
skup.
Gaddo zmieszał się głęboko i zamilkł, ograniczając się tylko do potrząsania głową
z zakłopotaniem.
Mędrzec nie byłby mędrcem, gdyby nigdy nie zmieniał zdania , uśmiechnął się do
niego Konrad. Następnie znowu zwrócił się do Witalisa: Pragnę podkreślić rzeczy na-
stępujące: nie pozwólmy się rozpraszać; skupmy się na zabójstwie owej niewiasty, wyja-
śnijmy je. Reszta sama przyjdzie .
Arcybiskup przytaknął z powagą. Znowu macie słuszność. Jeśli uda mi się wyja-
śnić tę sprawę, odzyskam autorytet konieczny, by władać miastem i zjednoczyć je we
wspólnej walce z katarami. Patrząc na to w ten sposób, nie można rzec, że to nieszczę-
ście stało się jedynie po to, by zaszkodzić .
SÅ‚usznie potaknÄ…Å‚ Konrad.
Lecz jeżeli nie znajdziemy winnego... Witalis zmrużył oczy i pokiwał im obu
wskazującym palcem, następnie powoli się podniósł. To było pożegnanie.
Konrad i Gaddo także wstali.
Teraz idzcie odpocząć. Ja przypilnuję, by uporządkowano wszystko tak, aby proces
mógł się rychło rozpocząć. Oskarżony...
Na litość, panie. Nie jest oskarżony. Jedynie podejrzany, wtrącił Konrad z sza-
cunkiem. Wyślijcie, by go zabrano z publicznej łazni. Teraz tam znalazł zatrudnie-
nie .
A więc jeszcze przebywa w mieście! .
Konrad sposępniał, wyraznie mu to okazując.
Arcybiskup zrozumiał i spojrzał nań z ubolewaniem.
Macie rację, ojcze Leclerc. Niechaj Bóg mi wybaczy, lecz przez chwilę miałem na-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]