[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i prawdopodobnie przyjmować leki. I zgłaszać się na kontrole w poradni dla
cukrzyków. Teraz zróbmy szybko badanie moczu.
Analiza wykazała wysoki poziom cukru. George pobladł, gdy Sally
przekazała mu tę przykrą wiadomość.
- A co... z pracą? Aódz należy do mnie i mojego brata. Już i tak brakuje
nam jednej osoby. Nasz pomocnik niedawno złamał rękę. Nie mogę go
zwolnić.
- I nie może pan zemdleć na łodzi. Nie znajdzie pan kogoś na zastępstwo?
- Z tym nie byłoby problemu - stwierdził ponuro. - Dużo ludzi szuka
zarobku, ale nasza łódz przynosi mały dochód. Nie wystarczy na zapłatę dla
mnie i kogoś nowego. Co ja zrobię? - W głosie George'a zabrzmiała rozpacz.
- Muszę utrzymać rodzinę. - Na chwilę ukrył twarz w dłoniach, a potem
spojrzał na Sally. - Pójdę do tej poradni tylko wtedy, kiedy doktor Rob
powie, że muszę - oświadczył twardo. - Bez urazy, ale to on zawsze się nami
opiekował.
Sally znów pomyślała o George'u Buchanie. Nie miała mu za złe tego, że
chciał porozmawiać z Robem. Przecież znał go i ufał mu przez cale życie.
Najgorsze było to, że opinia Roba nie mogła niczego zmienić.
Na biurku leżał stos formularzy. Sally zamierzała uporać się z nimi jeszcze
dziś. W przychodni panowała niczym nie zmącona cisza, ponieważ wszyscy
już wyszli, z wyjątkiem dyżurującej w pokoju zabiegowym pielęgniarki
Debbie. Przez uchylone okno z podjazdu dobiegł odgłos silnika furgonetki i
zgrzyt żwiru pod kotami. Sally przysunęła pierwszy formularz i zaczęła go
wypełniać.
Spokój popołudnia nagle zburzyło wściekłe kopnięcie w drzwi. Uderzyły o
ścianę z taką siłą, że drewno pękło, a z sufitu posypał się tynk.
Sally przez moment sądziła, że nastąpił jakiś wybuch, po czym zamarła,
bo w progu ujrzała Benjamina Pipera. Jego twarz pokrywał zaniedbany
zarost, lecz i tak było widać, że jest wściekły. Wyglądał jak szaleniec.
- Ty dziwko! - wrzasnął. - Gdzie, u diabła, jest moja żona? Porwałaś ją, ty
szmato! Pożałujesz tego! Moja rodzina nie potrzebuje doktorów! Bóg i
natura ją uleczą! Jesteście bandą zarozumiałych sukinsynów!
Tylko spokojnie, nie okazuj strachu... Sally wiedziała, że nie może wpaść
w popłoch. Piper niewątpliwie dowiedział się - może od teściowej - że Beth
zabrano do szpitala.
- Panie Piper, pańska żona jest bardzo chora. - Sally starała się nadać
głosowi normalne brzmienie. - Doznała poważnego urazu i obawialiśmy się,
że straci dziecko. -Przyglądała się twarzy mężczyzny, lecz nie odmalował się
na niej nawet cień wstydu. Przeciwnie, wyrażała tylko nienawiść. - Zona
potrzebuje opieki medycznej i odpoczynku. Doktor MacKay próbował
skontaktować się z panem, ale...
- Nie gadaj mi, czego Beth potrzebuje - warknął Piper. - To moja żona.
Lepiej wiem, czego jej trzeba!
Skoczył do przodu i Sally z przerażeniem zauważyła, że trzyma w dłoni
metalowy pręt. Zaczęła szaleńczo szukać stopą zainstalowanego w podłodze
przycisku do wzywania pomocy. Gdzie on jest, u licha? Nigdzie nie mogła
go wymacać. Zalała ją fala paniki.
Piper walnął prętem w biurko i kopnięciem odsunął je na bok. Już nic nie
oddzielało Sally od rozjuszonego mężczyzny. Wzięła więc głęboki oddech i
zaczęła krzyczeć, ile sił w płucach. Tylko w ten sposób mogła zaalarmować
Debbie.
- Możesz sobie wrzeszczeć  prychnął Piper - i tak nikt cię nie usłyszy. Tu
nikogo nie ma.
A więc nie wie o obecności Debbie, przemknęło Sally przez głowę. A
Piper zaczął powoli się zbliżać.
- Mam ciÄ™, laleczko - syknÄ…Å‚. - Teraz ja porwÄ™ ciebie. Przekonasz siÄ™, jak
to jest, gdy ktoÅ› wtyka nos w twoje sprawy. Zobaczymy, czy ci siÄ™ spodoba!
Poczuła odór brudnego ciała i nagle oprzytomniała. Chwyciła krzesło i z
całej siły cisnęła je w napastnika, po czym błyskawicznie rzuciła się w lewo.
Nie zdążyła jednak uciec. Piper złapał ją za łokieć i szarpnął w swoją stronę.
- Nie tak szybko, ślicznotko. To ci się nie uda.
O Boże, pomyślała z rozpaczą. Nie wierzę, że to naprawdę się dzieje.
Muszę się uspokoić, zaatakować go niespodziewanie.
Napastnik gwałtownie przyciągnął ją do siebie. Był tak blisko, że widziała
czerwone żyłki w jego nabiegłych krwią oczach, czuła ohydny, przesycony
zapachem alkoholu oddech. Usłyszała też, że gdzieś w głębi korytarza
Debbie przez telefon wzywa pomocy i poczuła ulgę, która dodała jej sił.
Zaciskając zęby, kopnęła mężczyznę w goleń. Ten zawył z bólu i
natychmiast otrzymał cios kolanem w krocze. Z jękiem osunął się na kolana,
przyciskając ręce do bolącego miejsca. Sally dała susa w stronę drzwi, lecz
Piper jakimś cudem zdołał złapać ją za nogę. Przewróciła się i uderzyła
głową o kant biurka.
Była na pół przytomna, gdy wlókł ją po podłodze. Zdołała jeszcze
usłyszeć krzyk Debbie, po czym wszystko wchłonęła ciemność. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • apsys.pev.pl