[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obronnej, zaś Turek wrzeszczał.
Nagle otworzyło się jakieś okno i ktoś zaczął wołać na całe gardło: Turcy! Turcy
przybili do brzegu! .
Otworzyło się drugie okno, potem następne i następne.
Do broni! Do broni! .
Bijcie w dzwony! .
Nie sposób nawet opisać powstałego zamętu głosów, nawoływań, rozkazów, złorze-
czeń.
Katarzy czmychnęli czym prędzej, to samo uczynili i nasi, gdy tymczasem miasto
budziło się dobywając broni, żeby się osłaniać przed lądowaniem muzułmanów.
A tamci dwaj, teraz trzej, znowu uciekali. U wejścia do Najświętszej Panny Maryi
rozdzielili siÄ™ i Turek zniknÄ…Å‚. Konrad i Gaddo zatrzymali siÄ™ dopiero wtedy, gdy brama
arcybiskupstwa zamknęła się za nimi.
Zdyszany, oparłszy się plecami o bramę Gaddo zapytał: Co ten Turek robił, space-
rujÄ…c nocÄ…? .
Zapytaj mnie o to pózniej wysapał Konrad. Teraz biegiem do łóżka, zanim
i tu się pobudzą, by odpierać napaść. Szybko! .
W jednej chwili wpadli do swej komnaty. Już i w siedzibie arcybiskupa zaczynała
siÄ™ wrzawa.
Natychmiast ktoś zaczął rozpaczliwie walić pięścią w drzwi, na szczęście w porę za-
mknięte.
Turcy! Turcy! .
Konrad w jednej chwili zrzucił z siebie ubranie i wciągnął nocną koszulę. Potem
otworzył.
Co tam? Co się dzieje? , zapytał doskonale udając zaspany głos.
Za drzwiami stał, trzęsąc się ze strachu, młody nowicjusz, tylko w rajtuzach i ko-
szuli trzymając w ręku latarnię.
Turcy, panowie! WylÄ…dowali w Porto Pisano! Najechali miasto! , wrzasnÄ…Å‚ i popÄ™-
dził co sił w nogach.
80
Konrad zamknął drzwi trzymając się za nos, by nie wybuchnąć śmiechem.
Arcybiskupstwo przemieniło się w rojowisko ludzi biegających w rozmaitych kie-
runkach. Wielu ratowało, co mogło lub co uważało za najpotrzebniejsze podczas uciecz-
ki: jeden sakwÄ™ z jedzeniem, drugi BibliÄ™, trzeci derkÄ™, a jeszcze inny wszystkie te rzeczy
razem. W powietrzu krzyżowały się sprzeczne rozkazy.
Uciekajmy w góry! .
Prośmy o azyl w Lucce! .
Nie ma ratunku! .
Do broni! Wszyscy sprawni mężczyzni do bram! .
Złóżmy ślubowanie! .
Nie było takiego zastępu w anielskiej hierarchii, którego by nie wzywano. Nie było
takiego świętego, oficjalnie wyniesionego na ołtarze czy uznanego świętym głosem
ludu, którego nie ogłuszyłyby w owej godzinie jęki, płacze, złorzeczenia lub wzywanie
na pomoc.
Akty strzeliste wytryskiwały tu i tam, ze wszech stron. Pod wszelkimi możliwymi
imionami wzywana była nieustannie sama Trójca Przenajświętsza.
Konrad i Gaddo, chichocząc z cicha, wśliznęli się do łoża, ale zaraz rozległ się dzwo-
neczek z biura arcybiskupa. Przybiegli tak jak stali. Witalis był w podobnym stroju.
Coś mi się wydaje, że wy dwaj maczaliście w tym wszystkim palce. Coś mi mówi, iż
jesteście w to nie wiem jak w jakiś sposób wmieszani , zgromił ich zaraz na wstę-
pie, mierząc w nich niezmiernie długim wskazującym palcem.
Oni zaś najpierw popatrzyli na siebie zakłopotani, a potem Konrad opowiedział po
kolei o wszystkim, co się wydarzyło.
Gdy skończył, arcybiskup wciąż surowo się weń wpatrywał.
Potem zaczął jakoś dziwnie wykrzywiać usta a brwi uniosły mu się w górę. On, tak
zwykle blady, zaróżowił się, potem poczerwieniał, wreszcie stał się fioletowy.
A na koniec wybuchnął niepowstrzymanym śmiechem, gwałtownym, krztuszącym,
hałaśliwym śmiechem, który wprawił w osłupienie obu obecnych.
Arcybiskup Witalis, obłożony interdyktem prymas Korsyki i Sardynii, śmiał się
od Bóg jeden wie ilu lat. Niepohamowanie, ze łzami w oczach śmiał się.
¬ ¬ ¬
Tymczasem zamieszanie w mieście osiągnęło szczyt. Dzwony, w które bito co sił
obudziły nawet śpiące ptaki, które wyfruwały z gniazd, konarów i gołębników, krążąc tu
i tam i, nie wiedząc dokąd lecieć, wydawały przenikliwe piski, potęgujące wrzaski, wo-
łania, płacz i złorzeczenia.
Nie było w Pizie nikogo, kto by nie wybiegł z jakąś bronią na ulicę, wydając roz-
kazy albo ich oczekując. Każda władza starała się, jak mogła zorganizować obronę: bur-
81
[ Pobierz całość w formacie PDF ]