[ Pobierz całość w formacie PDF ]
to tylko impulsy energii.
- No to co. Tak samo działa wideofon, telefon, telegraf czy telewizja. I to już od stu lat.
- A skąd masz pewność, że na Ziemię docierają prawdziwe listy?
- Stałaś się podejrzliwa - zauważył kpiąco.
- Możliwe - przyznała Ruth. Cóż mogła na to poradzić, że przenikał ją strach. Głęboki,
nieodparty strach przed podróżą, z której nie było powrotu. Chyba żeby, pomyślała, liczyć na ten
statek mający dotrzeć do Fomalhauta za osiemnaście lat.
Wzięła do ręki popołudniową gazetę i przeczytała ironiczny artykuł poświęcony lotowi
„Omphalosa". Statek mógł zabrać pięciuset pasażerów, lecz w tym rejsie na pokładzie będzie tylko
jeden człowiek - właściciel jednostki. Według dziennika, zasadniczym motywem jego postępowania
było pragnienie ucieczki przed wierzycielami.
Może i tak, pomyślała sobie Ruth. Tyle tylko, że on będzie mógł wrócić z Paszczy Wieloryba.
Nie wiedzieć czemu, zazdrościła temu człowiekowi. Gdyby tak można było zabrać się z nim
na Paszczę Wieloryba, poprosić go...
Jack powiedział cicho: - Jeśli się nie zdecydujesz, Ruth, pojadę sam. Nie mam zamiaru
siedzieć dłużej za pulpitem kontrolnym i czuć na karku podmuch gołębich skrzydeł.
Westchnęła ciężko. Przeszła do kuchni, z której korzystali wspólnie z Shortami, sąsiadami z
prawej, by poszukać resztek miesięcznego przydziału syntetycznej kawy.
Puszka była pusta. Zrezygnowana nastawiła wodę na herbatę. W tym czasie przez kuchnię
przewinęli się hałaśliwi Shortowie. Zalała wrzątkiem odrobinę proszku i wróciła do mieszkania.
Maż z dziećmi siedział w salonie przed telewizorem. Wszyscy w skupieniu oglądali wieczorny
program z Paszczy Wieloryba. Nowy świat przyciągał ich z nieodpartą siłą.
Chyba ma rację, pomyślała. Lecz w głębi duszy nadal odczuwała instynktowny niepokój. Nie
potrafiła określić jego przyczyny, a jednak uczucie to bez reszty zawładnęło jej świadomością.
Jeszcze raz przyszedł jej na myśl Rachmael ben Applebaum. Według gazet wyruszał w podróż
pozbawiony podstawowego wyposażenia anabiotycznego. Co prawda próbował je zdobyć, lecz
doznał porażki, co, sądząc z tonu prasowych komentarzy, niezmiernie ucieszyło ich autorów.
Człowiek ten był niewiele znaczącym pionkiem, nie miał kredytu ani oszczędności. Biedak,
pomyślała ze współczuciem. Będzie samotny i przytomny przez całe osiemnaście lat. Czy firma
produkująca sprzęt anabiotyczny nie mogłaby podarować mu brakujących elementów?
Głos z telewizora natarczywie wwiercał się w uszy.
- Pamiętajcie ludzie o Starej Matce Hubbard, Starej Kobiecie z Ziemi. Macie tak dużo dzieci.
Pomyślcie, co zrobić, by zapewnić im przyszłość.
Emigrować, bez entuzjazmu postanowiła Ruth. I to szybko.
V
Z ciemności wyłonił się ogromny kadłub. Malutki skrzydłowiec Rachmaela ben Applebauma
przywarł do niego z lekkim wstrząsem i natychmiast przystąpiły do akcji automatyczne urządzenia
śluzy. Słychać było, jak wewnętrzne grodzie zatrzymują się z trzaskiem, a zaraz potem pokrywa doku
odsunęła się na boki, wypuszczając w kosmos resztki powietrza. Skrzydłowiec został umieszczony na
stanowisku parkingowym, pokrywa wróciła na miejsce i do wnętrza śluzy na powrót zaczęło
napływać powietrze. Wreszcie na tablicy kontrolnej zapłonęło zielone światło. Wszystko w
porządku. Droga w głąb statku była wolna.
Opuścił ciasne wnętrze wynajętego skrzydłowca. Znajdował się na „Omphalosie", krążącym
wokół Marsa po stacjonarnej orbicie w odległości 0,003 jednostki astronomicznej. Zgodnie z tym, co
mu przekazał Dosker, nie włożył skafandra czy choćby maski tlenowej. Minął szereg grodzi
powietrznych, a za ostatnią czekał na niego pilot KANT-u z pistoletem laserowym w dłoni.
Dosker przyjrzał się mu uważnie i powiedział:
- Pomyślałem sobie, że możesz być duplikatem nasłanym przez Szlaki. Na szczęście badania
EEG i EKG wykluczają tę ewentualność. - Wyciągnął do Rachmaela rękę, wymienili uściski. - Więc
jednak zdecydowałeś się lecieć nawet bez sprzętu anabiotycznego. Myślisz, że po osiemnastu latach
będziesz jeszcze normalny? Ja bym chyba nie był. - Jego ciemną, ostro zarysowaną twarz
przepełniało współczucie. - Nie mogłeś kogoś namówić, żeby ci towarzyszył? Jeszcze jedna osoba
nie zrobi żadnej różnicy, zwłaszcza jeśli taka dziewczyna...
- I ciągle się z nią kłócić? - zaoponował Rachmael. - Przecież to mogłoby doprowadzić do
zbrodni. Zabieram ze sobą całą masę kaset edukacyjnych. Do czasu, gdy dotrę do Fomalhauta, będę
znać antyczną grekę, łacinę, rosyjski i włoski. Będę czytać średniowieczne teksty alchemiczne i
chińską klasykę z szóstego wieku, w oryginale oczywiście. - Uśmiechnął się pustym, lodowatym
uśmiechem; nie mógł nim zwieść Doskera, który dobrze wiedział, co to znaczy wyruszyć w
międzygwiezdny przelot bez anabiozy. Leciał kiedyś trzy lata do Proximy i to mu zupełnie
wystarczyło. Nie chciał ruszyć z powrotem, dopóki nie dostał odpowiedniego wyposażenia.
- Co mnie najbardziej złości - podjął po chwili Rachmael - to fakt, że Szlaki Hoffmana
zabrały się za czarny rynek. Kto by pomyślał, że wykupią cały towar pochodzący z nielegalnych
źródeł. - Wiedział jednak, że prawdziwa szansa została zaprzepaszczona wtedy w restauracji. Sprzęt
wartości pięciu tysięcy poscredów znajdował się w zasięgu ręki. Zmarnował okazję i teraz ponosi
tego skutki.
- Chcę, żebyś o czymś wiedział - wolno rzekł Dosker. - Otóż jeden z doświadczonych
agentów KANT-u uda się na tamtą | stronę, korzystając z usług normalnej placówki Telporu, jak
pierwszy z brzegu przeciętny Ziemianin. W zależności od rozwoju wypadków może się więc zdarzyć,
że w przyszłym tygodniu nawiążemy łączność z „Omphalosem"; wtedy jeszcze będziesz mógł
zawrócić. Może uda nam się zaoszczędzić twoje osiemnaście lat w jedną i - o czym zapewne teraz
nie myślisz - osiemnaście w drugą stronę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]