[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wiedziała tylko i ruszyła w dalszą drogę.
Pospieszył za nią. To dobrze, że jest tak pewna siebie,
ale chyba doznała szoku i nie jest w stanie myśleć ra
cjonalnie. Będzie musiał z nią jeszcze o tym pogadać.
- Masz te recepty na witaminy? - Przypomniał sobie
o nich, kiedy znalezli się już w samochodzie.
- Tak, ale mogę je wykupić innego dnia - rzuciła lek
ko. - Możemy teraz wracać na ranczo.
- Nie wygłupiaj się. To zajmie najwyżej parę minut.
Wyjechał z parkingu przed ośrodkiem zdrowia i ru
szył na główną ulicę Prosperino. Po chwili stanęli przed
aptekÄ….
- Jesteś pewna, że nie miałaś w rodzime żadnych
blizniąt? - spytał po raz drugi. Wcale tego nie chciał,
ale jego słowa zabrzmiały jak oskarżenie.
Lana zastygła na swoim miejscu.
- Mam wrażenie, że chcesz się ze mną pokłócić...
- Skąd takie przypuszczenia? - Zrobił obrażoną
minÄ™.
- Wystarczy na ciebie spojrzeć, żeby to zauważyć -
rzekła, patrząc mu w oczy. - Przyznaj się, jesteś zły z po
wodu tych blizniÄ…t, co?
- To nie byłoby zbyt racjonalne z mojej strony - od
parł wykrętnie.
Owszem, nie było to racjonalne, ale tak właśnie się
czuł. Ma pretensję do Lany o to, że spodziewa się dwojga
dzieci!
- Przecież wiesz, że tego nie zaplanowałam - powie
działa tak, jakby doskonale wiedziała, o czym myśli. -
Mimo to uważam bliznięta za prawdziwe szczęście. Dar
od Boga. - Spojrzała na niego, chcąc sprawdzić, czy nie
174 CARLA CASSIDY
zaprotestuje. - Nie przejmuj siÄ™, Chance. Nic siÄ™ nie
zmieniło. Nasz układ wciąż obowiązuje.
Chociaż te słowa nie zabrzmiały miło, to jednak cieszył
się, że Lana nie traci pewności siebie. Byłoby mu głupio,
gdyby musiał ją zostawić słabą i załamaną. Problem polegał
na tym, że wcale nie chciał jej zostawić. W każdym razie
nie teraz, kiedy wiedział, ile wyrzeczeń ją czeka.
Poczuł, że złość mu nagle przechodzi. Wcale nie
chciał się kłócić. Bał się tylko o Lanę i pragnął ją uspo
koić. Najchętniej wziąłby ją w ramiona i gładził delikat
nie po twarzy. A potem mogliby się kochać. Po paru no
cach celibatu czuł dziwne napięcie w całym ciele. Tak
jakby działo się z nim coś niedobrego. A przecież wcześ
niej zdarzały mu się znacznie dłuższe okresy seksualnej
wstrzemięzliwości i jakoś nie odbierał tego negatywnie.
Czyżby Lana rzuciła na niego jakiś czar?
Poprosił ją o recepty, a ona zaczęła ich szukać w to
rebce. Była naprawdę piękna w świetle słońca wpadają
cego przez przednią szybę. Za parę miesięcy zrobi się
bardziej okrągła, ale to nie zniszczy jej urody. Być może
będzie wtedy nawet bardziej pociągająca. Tylko on już
tego nie zobaczy.
Zapragnął być przy niej przez cały okres ciąży. Wcześ
niej wydawało mu się, że wcale nie będzie miał na to ochoty,
ale teraz uznał to za całkowicie naturalne. Przecież mężowie
zwykle towarzyszą żonom w tym okresie. Sęk w tym, że
on nigdy nie był takim zwyczajnym mężem...
- ProszÄ™.
- Co? - Spojrzał na świstki, które wyciągnęła w jego
stronę. - A tak, dzięki.
Wziął je do ręki, ale nie wysiadł. Jeszcze przez chwilę
myślał o tym, że mogliby siadywać na werandzie i za-
POWRÓT DO PROSPERINO 175
stanawiać się nad imionami dla dzieci. Albo pić kawę
i myśleć o ich przyszłości.
Lana odpięła swój pas.
- Wiesz co, lepiej sama pójdę.
Chciała mu zabrać recepty, ale ich nie puścił.
- Nie, nie, już biegnę - rzucił z roztargnieniem. -
Zaraz wracam.
Wyskoczył, jakby coś go goniło. Wiedział, że zacho
wuje się dziwnie, ale nie mógł się jeszcze otrząsnąć z szo
ku, jakim była dla niego wiadomość o blizniętach. Wy
kupił szybko receptę i wrócił do samochodu. Lana wy
ciągnęła rękę w jego stronę, ale włożył lekarstwa do
schowka w samochodzie.
- Posłuchaj, Lano. Przecież wcale nie musisz wyjeż
dżać z rancza - rzekł po namyśle. - Możemy zaczekać,
aż je sprzedamy.
- Ale też nie ma powodu, żebym tam zostawała -
powiedziała wypranym z emocji głosem.
- Nie chcę, żebyś mieszkała sama, kiedy się zle czu
jesz - argumentował. - Przynajmniej przez jakiś czas bę
dziesz miała opiekę.
- Naprawdę tak uważasz? - spytała zdziwiona.
- Oczywiście. - Skinął głową.
Przez chwilę milczała, ważąc w myślach decyzję.
- Dobrze, zostanę - powiedziała w końcu.
Chance zapalił silnik i wyjechał z parkingu. W dro
dze powrotnej milczeli. Cieszył się, że zgodziła się zostać,
ale w uszach wciąż dzwoniły mu jej słowa: Nic się nie
zmieniło. Nasz układ wciąż obowiązuje".
Czy to możliwe, by tak bardzo cieszyła się z tych
blizniąt? Najwyrazniej nie wątpiła, że sobie z nimi po
radzi. Ale czy na pewno? Czy wzięła pod uwagę wszy-
176 CARLA CASSIDY
stkie możliwości? I jak ma zamiar pracować, opiekując
się dwójką dzieci? Nawet wynajęcie niani będzie pewnie
dwa razy droższe...
Jednocześnie po raz pierwszy przyszło mu do głowy,
że żaden mężczyzna nie zainteresuje się rozwódką
[ Pobierz całość w formacie PDF ]