[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Czasem, rankiem jego twarz, która odbija się w łazienkowym lustrze, wydaje mu się
nieznajoma i nieprzydatna. Przypatruje się tej zmęczonej twarzy jak ktoś, kto na zjezdzie ab-
solwentów wyższej szkoły próbuje sobie przypomnieć nazwisko kumpla, niejasno związane-
go z tamtym pełnym rozczarowań okresem. Jakob nie lubi swojego ciała, co więcej, czuje, że
nie przynależy do tego ciała. Kiedyś, na początku musiała wydarzyć się jakaś pomyłka. Jego
mózg został umieszczony w niewłaściwej czaszce, a właściwe ciało Jakoba siedzi gdzieś na-
gie i bezwładne, albo może tańczy pod dyktando umysłu jakiegoś uzurpatora.
Naciąga swoją jankeską czapkę głębiej, czyta reklamy naklejone ponad siedzeniami.
Jedna z nich to komiks - propagująca świadomość o AIDS, odcinkowa saga o grupie nowo-
jorczyków. Ten akurat komiks jest w języku hiszpańskim, którego Jakob nie zna, ale widzi, że
bohaterowie znajdujÄ… siÄ™ na cmentarzu, najwidoczniej na pogrzebie swego przyjaciela Rafae-
la. Srebrne łzy kapią z oczu kobiety. Jakob zauważa, że ktoś dorysował jej na bluzce wydatne
sutki i krzywi się na niestosowność tego szczegółu.
Metro zatrzymuje siÄ™ na Columbus Circle i Jakob przypomina sobie to, co zawsze na
tej stacji - jak dziewięć lat temu Monty śmiało zeskoczył z peronu metra na tory, przeskoczył
przez szyny, wspiął się na drugi peron, pocałował śliczną dziewczynę w policzek i wrócił,
śmiejąc się szeroko - nie ze swojej bezczelności, do której się zresztą przyznawał, ale z szoku
dziewczyny stojącej z otwartymi z zaskoczenia ustami. Jakob nigdy nie zrozumiał, skąd się to
u Montgomerego bierze. Co wywołuje w nim taką dzikość i absolutną pogardę dla konse-
kwencji.
Jakob zastanawia się, co siedemnastoletni Monty zrobiłby z Mary D Annunzio. Praw-
dopodobnie niewiele. Chłopcy w jej wieku chyba jej nie bawią. Ma płaski biust, szorstki głos,
jest niedomyta, siedzi w klasie cicha i naburmuszona, chyba że ma właśnie pod ręką jedną ze
swoich krytycznych tyrad, które zazwyczaj są nawiedzone i nie związane z tematem. Wszy-
scy jej przyjaciele są starsi. Cytując LoBianco: obojnacka drużyna znarkotyzowanych po-
tworów , które wiecznie gromadzą się i siedzą w szkolnej kafeterii, pijąc kawę - w swoich
pogniecionych, czarnych ciuchach, przesiąkniętych papierosowym dymem, z rękoma pozna-
czonymi kolorowymi stemplami wejściowymi z ostatniego dubbingowego wieczoru. Jakob
nie wie, czy którykolwiek z tych młodych smutasów jest sparowany. Podejrzewa, że tego
chudego, wyglądającego jak David Bowie, może coś łączyć z Mary. Często zajęci są prowa-
dzonymi szeptem, głowa w głowę, debatami, które przyprawiają Jakoba o destrukcyjne po-
czucie samotności. Jakob widział kiedyś całą tę zgraję w Sheep Meadow, otaczali starego ra-
stamana grającego piosenki Scratch a Perry ego na gitarze akustycznej. Nikt nie zauważył Ja-
koba, więc minął ich szybko, nie przyglądając się nagiemu brzuchowi Mary, ale dobrze wi-
dząc koniec jej palca obrysowujący brzeg pępka.
Ja nie chcę być nauczycielem, myśli przybity Jakob, patrząc na pasażerów przeciska-
jących się do wyjścia z wagonu metra. Jezu, Czternasta Ulica! W ostatnim momencie prześli-
zguje się przez zatrzaskujące się drzwi i podąża za stadem przez bramkę i po schodach w gó-
rÄ™.
W ciągu piętnastu minut jego podziemnej podróży, powietrze na zewnątrz stało się
znacznie chłodniejsze. Chłód pomaga mu odzyskać trzezwość. Zanim dochodzi do budynku
Slattery ego, zaczyna padać śnieg, płatki spadają powoli migocząc w świetle latarni i topnieją
w zetknięciu z chodnikiem. Nie będzie się dobrze kleił, myśli Jakob jak uczniak.
Zgłasza się do portiera siedzącego w recepcji, za marmurowym blatem. Portier wyglą-
da jak wąskouste, rudowłose, obsypane piegami małe dziecko, ubrane w za duży uniform z
epoletami. Chwyta za słuchawkę wewnętrznego telefonu i dzwoni do apartamentu Slatte-
ry ego.
- Jakob jest tutaj. Nie wiem, zapytam. - Patrzy na Jakoba i pyta:
- Jakob jak?
- Ha - ha. Powiedz mu ha - ha.
Portier szczerzy się w uśmiechu i mówi do telefonu:
- Słyszał pan? To świetnie. - Odwiesza słuchawkę i pokazuje na windę. - Piąte piętro.
- Wiem.
Stara kobieta, biedna i przygarbiona stoi w kÄ…cie hallu przy lustrze, wpatrujÄ…c siÄ™ w
sztuczną, chińską roślinę doniczkową. Pielęgniarka czeka obok niej. Jakob idzie szybko do
windy i przyciska guzik.
- Chodz Charlotte - mówi pielęgniarka ze śpiewnym, karaibskim akcentem. Aapie Ja-
koba na ukradkowym spojrzeniu, rzuconym przez ramiÄ™ i mruga do niego.
- Chodz, dziewczynko.
- Muszę usiąść - zawodzi Charlotte.
- Jesteśmy teraz w hallu. Chodz. W mieszkaniu usiądziesz. Będziesz siedzieć godzi-
nami. Chodzmy.
Jakob tłumi kichnięcie i wtedy stara kobieta odwraca głowę w jego stronę.
- Louis? - woła, spoglądając w jego kierunku - Louis? Nie jestem Louis em, myśli Ja-
kob, grzebiąc w tylniej kieszeni w poszukiwaniu chusteczki. Charlotte opiera się bezwładnie
o ścianę, jej nogi rozjeżdżają się i kobieta osuwa się na podłogę.
- Nie mogę dalej iść. Gdzie jest Louis?
- To nie Louis - mówi do niej pielęgniarka i uśmiecha się do Jakoba.
Jakob nie chce się nigdy zestarzeć, nie chce być jak Charlotte - wygięty w łuk i bez-
radny, padający ze zmęczenia w kącie hallu pod lustrem.
- Mogę w czymś pomóc? - pyta wreszcie cały w strachu, że opiekunka powie tak.
- Jest pan miły - mówi pielęgniarka.
Jakob interpretuje to jako nie. Elektroniczny wskaznik nad drzwiami windy wyświetla
czwórkę. Jakob dotyka brzegu swojej jankeskiej czapki.
- Mówiłam ci, że ona jest niedobra - mówi Charlotte. - Mówiłam ci, Louis.
- To nie jest Louis. To nie jest twój syn. Chodz, podnieś się, bo przegapimy twoje ulu-
bione programy.
Jakob naciska guzik jeszcze dwa razy. Zazwyczaj przewraca oczami na widok ludzi,
którzy ponownie przyciskają guzik windy, próbując zmusić powolną maszynę do szybszego
działania, jak gdyby była krnąbrnym kelnerem: Dobrze, dobrze, ketchup, już przynoszę.
Znów dzga przycisk palcem.
- Ostrzegłam cię - mruczy Charlotte.
Wreszcie kabina nadjeżdża i Jakob wchodzi do środka. Teraz stoi przodem do Char-
lotte, nie może uniknąć widoku jej opuszczonej na piersi głowy, jej skurczonego ciała,
wstrzÄ…sanego przez ruchy ramion.
- Evie! - krzyczy starucha - Evie!
- Cicho, dziewczynko. Jestem tutaj. Chodz, podaj mi rękę.
Jakob przesuwa dłonią obok czujnika i otwiera zamykające się już drzwi.
- Przepraszam, czy jesteście panie pewne, że wszystko jest w porządku?
- Pewne. Jesteśmy pewne. wiczymy to co wieczór - mówi Evie, spoglądając przez
ramiÄ™.
- Louis?
Przez sekundę Jakob chciałby być Louis em, chciałby móc powiedzieć: Jestem tutaj,
mamo , przejść przez hall i pomóc starej kobiecie podnieść się na nogi. To byłoby bohater-
skie. Drzwi windy zasuwają się cicho i Jakob zamyka oczy. Wznosi się, pokonując piętra bu-
dynku. Wyobraża sobie wiadro wody wyciągane ze studni. Dopiero teraz zdaje sobie sprawę z
tego, jak bardzo jest zmęczony. Nie spał dobrze już od kilku tygodni. A Monty? Czy Monty w
ogóle może spać?
Apartament Slattery ego, stanowiący jego trofeum, składa się z pustych w większości
pokoi, jest dla Jakoba perfekcyjnym przykładem typu: Apartament Młodego Mężczyzny z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]