[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Atrus
westchnął głęboko, silniej niż kiedykolwiek uświadamiając sobie aurę opuszczenia i wspaniałości
tego miejsca.
Kiedy
wypływali ostatnim wąskim kanałem na otwarte morze, spojrzał w prawo, zaciekawiony wzburzoną
wodą w odległości ćwierci mili od nich. Nad wodą unosił się rodzaj mgiełki jakby tuman piachu
naniesionego przez wiatr która rzucała chwiejne cienie na pomarańczową powierzchnię morza.
Obłok zbliżał się, przyciągany być może powolnym przepływem łodzi przez pełną planktonu wodę.
Kiedy
mgiełka znalazła się w odległości pięćdziesięciu jardów od łodzi, Atrus wstał, wpatrując się w nią z
otwartymi ustami, potem spojrzał na Gehna. Ojciec najwyrazniej niczego nie zauważył.
- Co to jest? spytał chłopiec, zaintrygowany widokiem migotliwych drobin w obłoku.
Gehn
spojrzał w tamtą stronę.
- A, one& To rodzaj ważek. %7ływią się drobnymi owadami, które żyją w planktonie.
Atrus
skinął głową, potem odwrócił się, patrząc, jak chmura owadów szybuje tuż za rufą łodzi. Właśnie
miał odwrócić wzrok, kiedy nagle woda pod chmurą zafalowała gwałtownie i z odmętów wyłonił się
długi, cienki pysk. Po chwili woda pod ważkami zawrzała i ławica jaskrawo ubarwionych ryb
rozpoczęła ucztę.
83
Po
upływie niespełna trzydziestu sekund chmura znikła, a powierzchnia wody ponownie się wygładziła.
- A te? spytał Atrus niemal szeptem.
- Ryby odparł Gehn z niechęcią. Tu, za wyspami, woda jest znacznie głębsza. Zazwyczaj żyją na
głębinach, ale od czasu do czasu wyłaniają się, żeby się posilić.
- Rozumiem powiedział cicho Atrus, odczuwając nagły niepokój wobec spokojnej wody; w
przejrzystych, świecących głębinach dostrzegł teraz obecność większych, przelotnych cieni.
Zaniepokojony,
odwrócił wzrok, próbując się skupić na czymś innym.
Książki& Ojciec wspominał, że mieli znalezć jakieś książki. Ale przecież Gehn miał ich mnóstwo;
dlaczego potrzebował nowych?
- Kiedy dopłyniemy na miejsce? zapytał.
-
Niedługo odparł cierpliwie Gehn, miarowo poruszając wiosłami. Atrus odnosił wrażenie, że
ojciec dysponuje niewyczerpanym zasobem sił.
Chłopiec skinął głową, przez chwilę bawił się plecakiem, potem znowu spojrzał
na ojca.
Gehn
obserwował go spod półprzymkniętych powiek.
- Co takiego, Atrusie?
Atrus
przełknął i podzielił się z ojcem myślami.
- Te książki& Co jest w nich takiego wyjątkowego? Nie rozumiem.
Twarz Gehna była pusta, pozbawiona wyrazu.
- Wszystko w swoich czasie. Teraz chcę tylko, żebyś je dla mnie znalazł.
Atrus
drzemał przez pewien czas, a potem ocknął się gwałtownie, zdziwiony tym, że wciąż płyną łodzią.
Ziewnął, zatoczył głową, żeby rozruszać szyję, po czym spojrzał na ojca.
- A więc wreszcie się obudziłeś powiedział Gehn z wymuszonym uśmiechem. Spójrz za siebie. O
mały włos tego nie przeoczyłeś.
Atrus
wstał, odwrócił się i ujrzał wznoszące się nad nim miasto, które zdawało się wypełniać cały
horyzont. Starodawne budowle pięły się, warstwa za warstwą, ku potężnemu sklepieniu groty.
84
Tuż przed nim wznosił się łuk, większy niż wszystkie, które widział dotychczas.
W porównaniu z architekturą D ni, którą Atrus widział wcześniej, łuk wydawał się niezgrabny.
Składał się z nie ozdobionych bloków, ale każdy z nich miał rozmiary dużej posiadłości. Całość
budowli składała się z dziesięciu bloków, a w olbrzymim wejściu mogła się zmieścić nawet
największa z wysp.
-
Auk Keratha oznajmił z dumą Gehn, wpatrując się w budowlę.
- Kerath& - szepnął Atrus, którego sama wzmianka imienia bohatera przyprawiła o dreszcz.
- Wszyscy królowie D ni przepływali pod tym łukiem mówił Gehn. Wysyłano ich do krain
południowych, gdzie pobierali nauki w sztuce rządzenia, a potem, po upływie roku, wracali tutaj na
koronacjÄ™ nad zatokÄ…, przed Domem WÅ‚adcy.
Ceremonię oglądał milion obywateli, a pózniej urządzano ucztę, która trwała miesiąc.
A
jednak
łuk nazwano imieniem Keratha myślał Atrus. Ponieważ był
najpotężniejszy ze wszystkich.
Kiedy powoli przepływali pod łukiem, Atrus mógł zaobserwować, że kamień był
pokryty plamami i wgłębieniami. Piach i wiatr postarzyły go, lecz nie tak jak skały na pustyni, ale jak
skórę, która stała się napięta i sucha.
Ten
łuk stoi tu od niezliczonych tysiącleci mówił do siebie, przypominając sobie historię Keratha, który
wrócił do D ni na grzbiecie wielkiej jaszczurki. Teraz Atrus musiał oczywiście zweryfikować obraz,
jaki wytworzył się w jego umyśle: Kerath nie wracał przez pustynię, ale przez to wielkie, rozległe
morze, a jaszczurka spoczywała być może bezpiecznie na pokładzie łodzi.
Ta
myśl sprawiła, że zmarszczył czoło i w skupieniu zaczął się zastanawiać, jak wiele innych rzeczy
wyobraził sobie błędnie. Na przykład Tre Merktree, Miejsce Zatrutej Wody, czy nadal istniało?
Odwrócił się do ojca, ale zanim zdążył zapytać, Gehn odezwał się znowu:
- Ten pierwszy raz musisz się trzymać blisko mnie, Atrusie. Nie wolno ci się oddalać. Dzisiaj
musimy ograniczyć poszukiwania do jednej części miasta.
Gehn
wskazał na prawo, na część miasta niedaleko zatoki.
- Tam zaczniemy szukać, w dzielnicy J Taeri. Przy odrobinie szczęścia znajdziemy to, czego
szukamy, w bibliotece publicznej.
Atrus
skinął głową, po czym przeszedł na dziób, patrząc, jak miasto wyłania się powoli spod łuku. Na
wprost nich masywne ściany z popękanego białego marmuru okalały zatokę trzema warstwami
przypominajÄ…cymi olbrzymie stopnie.
85
Od
frontu,
naprzeciwko
łuku, stało niegdyś kilka potężnych posągów, każdy kilkakrotnie większy od człowieka, teraz jednak
pozostały tylko dwa, a nawet one były popękane i obtłuczone. Reszta, strącono z cokołów, leżała
teraz w kawałkach na marmurowych płytach albo na samym dnie zatoki; strzaskane kończyny
wielkości filarów wystawały ponad lśniącą powierzchnię.
Za
posągami, w głębi wielkiego, okazałego placu, stała budowla przypominająca olbrzymią świątynię z
portykami piętnaście białych kamiennych filarów, podtrzymujących to, co zostało z masywnej
kopuły. Wokół świątyni wznosiło się miasto, warstwa za warstwą ulic i budynków, zadaszonych
wiaduktów i delikatnych łuków, a nie było dwóch identycznych poziomów.
Z oddali miasto wyglądało jak bezkształtna masa kamienia, jednak oglądane z bliska ujawniało
zdumiewającą misterność i różnorodność. Nawet kolor strzaskanych budowli nie był jednakowy:
najniższe warstwy miały barwę szarą lub czerwonobrązową, a wyższe czarną z czerwonymi żyłkami,
podobnie jak posiadłości na wyspach i wewnętrzna brama.
Z bliska można też było dostrzec zakres zniszczeń stolicy D ni. Gdziekolwiek Atrus spojrzał, widział
ślady ruiny i upadku. Nie było budowli, która w jakimś stopniu nie uległaby zniszczeniu.
Opuścił wzrok i spojrzał w lśniącą wodę. Głęboko, tak głęboko, że sprawiały wrażenie raczej cieni
niż przedmiotów, leżały resztki wielkiej floty barek kupieckich, która kiedyś tutaj kotwiczyła.
- Czy ludzi zabiło trzęsienie ziemi? spytał Atrus.
Gehn
zignorował pytanie. W skupieniu sterował łodzią. Wreszcie zakotwiczył
łódz obok jednego z wielkich kamiennych filarów, który podpierał molo. Z pomostu zwieszała się
drabinka sznurowa.
Spojrzał na Atrusa, po czym dał mu znak, żeby wspiął się po drabince, a sam przytrzymał ją od dołu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]