[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dopływ ciepłego powietrza, zauważyła Kerra. Jedynym ustępstwem Arkadii wobec
żywiołów była peleryna i muzealnie wyglądające nakrycie głowy. Trzymając jedną
Strona 105
John Jackson Miller - błędny rycerz.txt
ręką lejce, Sithanka sprawiała wrażenie, jakby cieszyła się po prostu rześkim
dniem.
Kerra wypuściła z rąk makro lornetkę, przez co Rusher omal się nie wywrócił.
Kobieta była teraz całkiem blisko. Kerra próbowała przetrzeć zaparowaną osłonę
twarzy, ale bez efektu.
- Jak ten Krevaaki ją nazwał? Sukcesorka, tak? Co to takiego?
- Wdowa - wyjaśnił Rusher. - Starsza kobieta, która dziedziczy po zmarłym mężu
jego majątek, na przykład posiadłości.
- Nie wyglÄ…da mi na wdowÄ™.
- Masz rację. Nie sądzę, żebym przeżył zejście na ląd w jej towarzystwie -
stwierdził Rusher, pocierając otulone rękawicami dłonie. - Ale nie byłaby to zła
śmierć.
- Proszę cię - jęknęła Kerra. - Skończ z tą dziecinadą.
Lodowy jaszczur zatrzymał się przed nimi, rozcapierzając szeroko palce stóp,
żeby zwiększyć przyczepność na lodzie. Górująca nad nimi Arkadia szarpnęła za
wodze. Kiedy odwróciła się na grzbiecie stworzenia, Kerra dostrzegła długi,
ozdobny kij, który miała przypięty na plecach.
- Przepraszam za te warunki - odezwała się, a para z jej ust zamieniała się w
śnieg. - Nasze hangary są jeszcze zbyt małe, żeby przyjmować statki takie jak
wasz. - Nachyliła się i poklepała sapiące stworzenie po pysku. - A poza tym
tylko latem mogę pojezdzić na beralyksie.
To jest lato? Kerra wpatrywała się w Sithankę. Kobieta miała dwadzieścia pięć,
góra trzydzieści lat i wyglądała wyjątkowo zdrowo. Po raz pierwszy wśród
spotkanych tu Sithów Kerra zobaczyła malunki na jej twarzy - srebrzyste paski,
które otaczały oszronione policzki i dopełniały wizerunku wojowniczej królowej.
Tak, jej wygląd robił wrażenie.
Arkadia wydawała się równie zaintrygowana jak oni. Popatrzyła na Kerrę i
uśmiechnęła się znacząco.
- Powiedziałam bez broni", Jedi.
- Słucham? - Kerra spojrzała w dół i zobaczyła laskę Rushera, którą wciąż
trzymała w lewej dłoni. - Ach, o to chodzi - powiedziała i wzięła ją w obie
ręce. - W porządku. - Złamała laskę na kolanie i rzuciła obie części Rusherowi,
który spiorunował ją wzrokiem i cisnął połówki na lód.
Arkadia w końcu zwróciła na niego uwagę.
- To jest Kerra Holt z Republiki, z którą rozmawiałam wcześniej. A pan jest
kim?
- Jarrow Rusher z Brygady Rushera. - Zasalutował. - To mój statek zmusiliście
do lądowania. Gorliwość".
- Gorliwość" - powtórzyła Arkadia. - Tak jak okręt admirała Morvisa?
- Właśnie - potwierdził Rusher, wyraznie pod wrażeniem.
- Wie pan, że jego wyczyny podczas pierwszej bitwy o Omonoth to było oszustwo?
- Kobieta mówiła bardzo rzeczowo.
- Najwyrazniej wie pani coÅ›, czego ja nie wiem.
- Zapewne.
Sięgającymi do pół uda butami kobieta trąciła gada, który zaczął okrążać
stojącą na mrozie parę. Kerra w tym czasie przyglądała się
Rusherowi. Brygadier kompletnie oniemiał. Arkadia podważyła zasługi jednego z
jego bohaterów historycznych i zrobiła to w sposób wybitnie autorytatywny.
Muszę się poduczyć, żebym też mogła tak robić, pomyślała Kerra.
- Postanowiła nas tu pani ściągnąć - przypomniał Rusher. - Co mogę dla pani
zrobić?
- Pytanie brzmi: co ja mogę zrobić dla was? - odparła Arkadia, zatrzymując
beralyksa. - Tak jak mówiłam, chcę wam pomóc. Kiedy was znalezliśmy,
opuszczaliście właśnie Byllurę. O ile wiem, macie na pokładzie uchodzców.
Kerra przyglądała się kobiecie, która właśnie zsiadała z wierzchowca. Jedi
sięgała Arkadii tylko do brody.
- Uchodzcy nie mieli nic wspólnego z tym konfliktem - wyjaśniła Kerra. - My
tylko tamtędy przelatywaliśmy.
- Wiem - odparła Arkadia, wydłubując lód z oczu beralyksa. - Sami nam o tym
powiedzieliście. I wiem też, co się stało w Daimanacie. Z arxeum, do którego
zmierzali uchodzcy - dodała.
Rusher popatrzył na Kerrę, zdziwiony. Nie wspominali w transmisjach o tym,
skąd się wzięli ich pasażerowie.
- Jestem gotowa pomóc waszym uczniom - ciągnęła Arkadia, nie patrząc na nich -
i zaspokoić potrzeby pańskiego statku, brygadierze. Ale ja też czegoś od was
potrzebuję. - Nagle odwróciła się w ich stronę. - Macie u siebie jednego
uchodzcę z Byllury - powiedziała, przewiercając Kerrę wzrokiem. - W tej chwili
chcę tylko jednej rzeczy... zobaczyć się z Quillanem.
Strona 106
John Jackson Miller - błędny rycerz.txt
Kerra zesztywniała.
- SÅ‚ucham?
- Nie igraj ze mną, Kerro Holt - ostrzegła Arkadia, spoglądając na nią. -
Wiem, że na pokładzie waszego statku przebywa Lord Quillan z Byllury. Jestem
gotowa udzielić wam pomocy, ale pod warunkiem, że przyprowadzicie chłopca.
Rusher zrobił krok w kierunku rampy, ale Kerra złapała go za rękę.
- Chwileczkę - powiedziała. Przyjrzała się Arkadii i machnęła ręką. -
Posłuchaj, czymkolwiek był ten chłopak... już tym nie jest. Widziałam, co
zrobiliście ze statkami Diarchii. Wiem, że on był waszym rywalem. Ale teraz nie
stanowi już żadnego zagrożenia. - Zastanawiała się, co też jej przyszło do
głowy, żeby występować w obronie Sitha. Ale ta żałosna istota pod strażą wcale
go nie przypominała. Już nie. - Nie musisz go zabijać.
Arkadia popatrzyła na Kerrę. Jej twarz nie zdradzała żadnych emocji. Po chwili
lodowatego milczenia nagle wybuchła śmiechem.
- Zabijać go? Oczywiście, że go nie zabiję! - zapewniła, uśmiechając się
szeroko. - Jestem jego siostrÄ….
Daleka od wykończenia cytadela Arkadii położona była wewnątrz kilku
połączonych ze sobą lodowych kalder. Zawartość podziemnych zbiorników dawno
wyparowała, więc budowniczowie wznieśli po prostu rzędy lodowych filarów, które
obłożono warstwą transpastali. W efekcie powstała olbrzymia hermetyczna komora,
znacznie większa, niż mogłoby się wydawać z zewnątrz, i wystarczająco
przestronna, by pomieścić całe miasto. Jak ślimak ukryty w skorupie, pomyślała
Kerra.
Calimondretta, jak nazwała ją Arkadia, była równie pełna życia jak
powierzchnia planety martwa. Wysiadając z kabiny gąsienicowego pojazdu, który
przysłała po nich Arkadia, Kerra obejrzała wielkie atrium. Setki robotników
przemierzały sztuczne podłoże, zastawione stertami zapasów. Ponieważ statki
Arkadii zmuszone były parkować na zewnątrz, Hala Patriotów służyła jako ogromny
magazyn. Kilka ramp prowadziło z głównego poziomu w dół, do wydrążonych w
lodowcu korytarzy.
Gwiazdy świeciły przez transpastalowy sufit; noc zapadła po raz drugi w ciągu
czterech godzin. Syned był całkowitym przeciwieństwem Darkknell, gdzie dni i
noce ciągnęły się w nieskończoność. W środku było jasno dzięki długim rurom
wmontowanym w lodowe ściany. Przepływał przez nie spieniony błękitny płyn,
dający ciepłe światło.
- To nasza siła napędowa - objaśniła Arkadia, oddając beralyksa pod opiekę
nieufnego zielonoskórego tresera. - Senedańskie algi. - Jak wyjaśniła, ukryte
pod lodową pokrywą morza były pełne tych roślin, które czerpały energię ze
zródeł termicznych. Całe sektory Calimondretty przeznaczono na uprawę i
przetwarzanie alg, które zapewniały zarówno paliwo, jak i żywność dla całej
osady. - Wykorzystujemy każdą cząsteczkę. Nic się nie marnuje.
Kerra popatrzyła na swój parujący oddech.
- Mimo wszystko nie jest tu za ciepło.
- Ale z ciebie nudziara - powiedział Rusher, wysiadając z pojazdu. - Nie
obwiniaj kogoś, kto mieszka w domu z lodu, że nie włącza ogrzewania.
On przynajmniej miał swój płaszcz, zauważyła Kerra. Jej nie raczył znalezć
czegoś cieplejszego do ubrania, ani też nie odzywał się przez całą drogę tutaj.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]