[ Pobierz całość w formacie PDF ]
było. Mógłbym tu zostać, wypić kilka kieliszków, urżnąć się i nie miałbym z tamtym nic wspólnego. Tyle
tylko, że na kutrze jest mój pistolet. Ale poza moją starą nikt nie wie, że to jest mój pistolet. Kupiłem go
na Kubie, kiedy sprzedawałem tamte. Nikt nie wie, że go wtedy kupiłem. Mógłbym tu teraz zostać i nie
byłbym w to wmieszany. Ale co one będą, do cholery, jadły? Skąd wezmę pieniądze, żeby utrzymać
Marię i dziewczyny? Nie mam kutra, nie mam gotówki, nie mam wykształcenia.
Jaką pracę może dostać facet bez ręki? Mam tylko jedno własne cojones do sprzedania.
Wystarczyłoby, żebym tu został, wypił jeszcze z pięć kieliszków i byłoby po wszystkim.
Byłoby za pózno. Mógłbym machnąć na wszystko ręką, niech tam.
Nalej mi powiedział do Freddy ego.
Już się robi.
Mógłbym sprzedać dom, mieszkalibyśmy w jakiejś wynajętej dziurze, dopóki nie dostanę pracy.
Jakiej pracy? Nie dostanę żadnej pracy. Mógłbym teraz pójść do banku i puścić farbę, i co bym z tego
miał? Podziękowaliby mi. A jakże. Jedna banda kubańskich rządowych fagasów strzelała do mnie, jak
jechałem z ładunkiem wódki, chociaż wcale nie musieli, a inna banda amerykańskich rządowych łobuzów
zabrała mi kuter. Teraz mogę najwyżej przejeść własny dom i zamiast nagrody usłyszeć parę grzecznych
słów. Dziękuję, ale nie chcę. Niech to diabli, nie mam wyboru.
Chciał powiedzieć Freddy emu, bo chciał, żeby ktoś wiedział, co robi. Ale nie mógł
mu powiedzieć, bo Freddy by na to nie poszedł. Freddy dobrze teraz zarabiał. W dzień było w barze
pustawo, ale wieczorem goście schodzili się i siedzieli do drugiej. Freddy nie miał noża na gardle. Tak,
Freddy by na to nie poszedł. Muszę to zrobić sam pomyślał. Z tym biednym fajtłapą Albertem.
Chryste, dzisiaj na molo wyglądał, jakby był jeszcze głodniejszy.
Niektórzy Conchowie prędzej zdechną z głodu, niż co ukradną. W mieście nie braknie teraz takich, co
im kiszki marsza grają. Ale ruszyć się nie ruszą. Wolą co dzień po trochu zdychać z głodu. Zaczęli to
zdychanie, kiedy się urodzili. Przynajmniej niektórzy.
Słuchaj, Freddy powiedział. Wezmę dwie butelki.
Co ci dać?
Baccardi.
Dobrze.
Zakorkuj, Freddy. Wiesz, że wynająłem kuter, żeby przewiezć Kubańczyków na tamtą stronę?
Tak, mówiłeś.
Nie wiem, kiedy będą chcieli jechać. Może dziś wieczorem. Nie dali znać.
Kuter jest gotowy do drogi. Jeżeli wypłyniesz dzisiaj, będziesz miał dobrą noc.
Mówili coś, że może pojadą po południu na ryby.
Masz na pokładzie cały sprzęt, chyba że go pelikany ukradły.
Jest, widziałem.
No, to życzę ci dobrej drogi powiedział Freddy.
Dziękuję. Nalej mi jeszcze.
Co?
Whisky.
Myślałem, że pijesz baccardi.
Baccardi wypijÄ™, jak siÄ™ zrobi zimno w nocy.
Będziesz cały czas płynął z wiatrem powiedział Freddy. Sam chętnie wyszedłbym dzisiaj na
morze.
Tak, noc powinna być ładna. Możesz mi jeszcze nalać?
Wszedł wysoki turysta z żoną.
Kogo ja widzę? Mój wyśniony, wymarzony! zawołała kobieta siadając na stołku tuż obok
Harry ego.
Spojrzał na nią, wstał.
Wrócę niedługo, Freddy powiedział. Idę na pokład, bo może ci moi faceci będą chcieli
pojechać na ryby.
Niech pan zostanie poprosiła kobieta. No, niechże pan zostanie.
Ale pani jest śmieszna powiedział Harry i wyszedł.
Na ulicy zobaczył Ryszarda Gordona, który szedł do okazałej rezydencji zimowej Bradleyów.
Ryszard Gordon miał nadzieję, że pani Bradley będzie sama w domu. Tak, będzie sama. Pani Bradley
kolekcjonowała pisarzy, podobnie jak kolekcjonowała ich książki, ale Ryszard Gordon jeszcze o tym nie
wiedział. Jego żona wracała do domu brzegiem morza. Nie spotkała Johna MacWalseya. Może będzie
przechodził koło ich domu.
ROZDZIAA X
Harry zastał Alberta na pokładzie, benzyna była już zatankowana.
Zapuszczę silniki i sprawdzę, jak z tymi dwoma cylindrami powiedział Harry.
Schowałeś prowiant?
Tak.
To przygotuj przynętę.
Chcesz dużą przynętę?
Owszem, dużą. Na tarpony.
Albert krajał na rufie przynętę, a Harry był przy sterze, rozgrzewał silniki, gdy nagle usłyszał huk
przypominający wybuch w rurze wydechowej. Spojrzał w głąb ulicy i zobaczył
mężczyznę wypadającego z banku. Mężczyzna trzymał w ręce rewolwer, biegł. Po sekundzie zniknął z
pola widzenia. Potem ukazali się w drzwiach dwaj inni, ze skórzanymi teczkami i rewolwerami w
rękach, i pobiegli za tym pierwszym. Harry spojrzał na Alberta, który wciąż był zajęty
przygotowywaniem przynęty. Czwarty mężczyzna, ten najwyższy, wypadł z drzwi trzymając przed sobą
pistolet maszynowy; zaczął się wycofywać, jednocześnie rozległo się przerazliwe wycie syreny
alarmowej wewnątrz banku i Harry zobaczył, jak podskakuje lufa pistoletu, i usłyszał bang, bang, bang
[ Pobierz całość w formacie PDF ]