[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wylewa do Pawtomacku trujące odpady. Właśnie próbowałem je zdobyć, kiedy napadnięto na mnie
i zniszczono mój aparat fotograficzny.
 To ty posłuchaj, chłopie  powiedział Neilson.  Otrzymaliśmy telefon, że znajdujesz się
nielegalnie na terenie przetwórni. Na dodatek napadłeś na jednego z pracowników i wepchnąłeś go
do jakiegoś kwasu. A wczoraj zawracałeś głowę zmianowemu, Natowi Archerowi.
Charles znów oparł się wygodnie, uświadomił sobie, że będzie musiał przejść przez całe po-
stępowanie, jakie przewidywał Neilson. Zapewne chciano ponad wszelką wątpliwość ustalić jego
tożsamość. Rozdrażnienie znów wzięło górę nad chwilowym poczuciem ulgi. Niemniej pogodził się
z myślą, że powędruje na posterunek.
Zatrzymali się w pewnej odległości od wejścia do przetwórni. Frank nacisnął trzy razy klakson.
Po chwili aluminiowe drzwi otworzyły się i pojawił się w nich Nat Archer. Za nim podążał jeden
z niższych napastników z nogą zakutaną po kolana w bandaże.
Frank przecisnął się zza kierownicy, okrążył samochód i otworzył Charlesowi drzwiczki.
 Wysiadaj!  rzucił krótko.
309
Charles usłuchał. Ziemię pokrywało mniej więcej półtora cala świeżego śniegu, na którym się
pośliznął. Miejsce, w które trafił pałką Neilson, bolało bardziej, gdy stał.
Nat Archer i jego towarzysze dobrnęli do samochodu policyjnego.
 To ten człowiek?  spytał Neilson, wkładając do ust płatek gumy do żucia.
Archer spojrzał na Charlesa i powiedział:
 Zgadza siÄ™, to on.
 I co, zamierzacie wnosić oskarżenie?  spytał Neilson, głośno żując gumę.
Archer bez słowa zawrócił do przetwórni.
Neilson, nie przestając obracać gumy w ustach, okrążył samochód i wsiadł do środka.
Zdezorientowany Charles obrócił się ku Brezowi, który stał naprzeciw niego, odsłaniając dziąsła
w bezzębnym uśmiechu. Biegnąca przez policzek blizna sprawiała, że był to nieco krzywy uśmie-
szek.
Zupełnie niespodziewanie Brezowski wymierzył mu potężny cios w brzuch. W ostatniej chwili
Charlesowi udało się zasłonić łokciem, ale i tak zgiął się wpół z bólu i osunął na zimną ziemię,
próbując odzyskać oddech. Brezo stał nad nim spodziewając się dalszego ciągu, ponieważ jednak
przeciwnik się nie podnosił, kopnął mu w twarz trochę śniegu i utykając lekko odszedł.
310
Charles podniósł się na czworaki. Na chwilę ból odebrał mu zdolność myślenia. Usłyszał, że
drzwiczki samochodu otwierają się i poczuł, że ktoś ciągnie go za ramię. Przytrzymując się za bok,
dał się zaprowadzić do wozu patrolowego. Gdy tylko znalazł się w środku, pozwolił głowie opaść
do tyłu na oparcie.
Czuł, jak samochód rusza z poślizgiem, lecz nic go to nie obchodziło. Nie otwierał oczu. Samo
oddychanie sprawiało mu wielki ból. Wkrótce potem samochód stanął i drzwiczki się otworzyły.
Charles podniósł powieki i napotkał spojrzenie Franka Neilsona.
 Spadaj, frajerze. Powinieneś się cieszyć, że wywinąłeś się tak łatwo.  Chwycił go i wy-
ciągnął z samochodu. Charles poczuł zawrót głowy. Neilson zamknął tylne drzwiczki i usiadł za
kierownicą. Otworzył boczne okienko.  Lepiej trzymaj się z dala od przetwórni. Po mieście roz-
niosło się błyskawicznie, że chcesz narobić kłopotów. Coś ci powiem. Jak się nie odczepisz, napytasz
sobie więcej biedy, niż ci się śniło. Miasto żyje z przetwórni i jeśli będziesz starał się to zmienić, my,
stróże prawa, nie możemy za nic ręczyć. Ani za twoje bezpieczeństwo, ani twojej rodziny. Przemyśl
to sobie.
Frank zasunął okienko i ruszył z miejsca, zostawiając go na krawężniku, pogrążonego po kostki
w zimnej breji. Pinto stał dwadzieścia stóp dalej, przykryty całunem śniegu. Mimo bólu Charles
311
czuł, jak wzbiera w nim zimna furia. Przeciwności stanowiły dla niego zawsze potężny bodziec do
działania.
Cathryn i Gina sprzątały kuchnię, gdy usłyszały wjeżdżające na podjazd auto. Cathryn podbiegła
do okna i odciągnęła kraciastą zasłonkę. %7łarliwie pragnęła, by był to Charles; nie miała od niego
wiadomości od chwili, gdy opuścił szpital. Nikt nie odpowiadał na jej telefony do laboratorium. Wie-
działa, że musi mu powiedzieć o wniosku złożonym w sądzie. Nie mogła dopuścić, by dowiedział
się o tym dopiero rano po doręczeniu postanowienia.
Wpatrując się w światła nadjeżdżającego auta złapała się na tym, że szepcze:
 Charles, żebyś to był ty, proszę.
Samochód wziął ostatni zakręt i minął okno. Cathryn odetchnęła: był to pinto. Odwróciła się
i wyjęła z dłoni zaskoczonej Giny ścierkę do naczyń.
 To Charles, mamo. Mogłabyś przejść do innego pokoju? Chciałabym chwilę porozmawiać
z nim sama.
Gina usiłowała zaprotestować, Cathryn przyłożyła jednak matce palec do warg, uciszając ją de-
likatnie.
 To ważne.
312
 Poradzisz sobie?
 Oczywiście  powiedziała Cathryn, popychając Ginę ku drzwiom.
Usłyszała trzaśniecie drzwiczek samochodu. Podeszła do drzwi. Otworzyła je, gdy Charles
wszedł po schodkach. Zanim jeszcze wyraznie dostrzegła jego twarz, doleciała ją woń, jaką rozta-
czał: stęchły odór kojarzący się z zalegającymi w szafę w lecie wilgotnymi ręcznikami. Gdy wszedł
w światło lampy, zobaczyła jego rozbity, opuchnięty nos. Na górnej wardze widać było grudkę za-
krzepłej krwi, a cała twarz osobliwie poczerniała.
Kurtkę miał całą w plamach, a spodnie rozdarte na prawym kolanie. Najbardziej jednak niepo-
kojący był wyraz jego twarzy, na której malowały się napięcie i z trudem hamowany gniew.
 Charles?  Wiedziała, że stało się coś strasznego. Zamartwiała się o niego całe popołudnie
i okazało się, że nie bez racji.
 Na razie nie mów nic  powiedział, unikając jej dotknięcia. Zdjąwszy płaszcz, skierował się
do telefonu i zaczął nerwowo przerzucać kartki w notesie z numerami. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • apsys.pev.pl