[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Weszliśmy do podziemnego miasta, gdzie jedyne oświetlenie zapewniały promienie
słoneczne odbijane przez kolejne zwierciadła. Na przodzie, w rytm bębnów, maszerowała
kompania uzbrojonych po zęby Hruntingów, następnie Shnorri z dwoma wodzami i kilkoma
syndykami, potem znowu wojownicy. Za nimi postępowali Hvaednir, Jimmon i reszta wodzów,
dalej admirał Diodis z grupą marynarzy i tak dalej. Jimmon szedł po jednej stronie Hvaednira, ja po
drugiej. Hvaednir wystroił się w najbardziej okropny strój, jaki można było znalezć w garderobie
Hruntingów. Miał na sobie złoty hełm ze skrzydłami, białą, przetykaną złotą nicią płócienną tunikę
oblamowaną futrem i wysadzany klejnotami miecz. Wyglądał niczym jakiś bóg Pierwszego Planu.
Zadowoleni z pierwszego dobrego posiłku od początku oblężenia, pełni entuzjazmu
Iriańczycy pozdrawiali nas gorąco. Odbijające się w zamkniętym pomieszczeniu dzwięki
wywoływały niemal wrażenie bólu w uszach. Cały czas wypatrywałem okazji do wymknięcia się i
ostrzeżenia syndyków przed Hvaednirem, lecz bezskutecznie.
Parada zakończyła się przed Salą Gildii, którą wypełniali urzędnicy gildii i większość
kupców. Przez trzy godziny wysłuchiwałem przemówień i tłumaczyłem z novariańskiego na
shvenski, i w drugą stronę. Jimmon przemawiał najdłużej, Hvaednir najkrócej. Wszystkie mowy
były stekiem wytartych frazesów: Zmiertelne niebezpieczeństwo... wspaniali sojusznicy...
krwiożerczy barbarzyńcy...nieśmiertelna ojczyzna... dzielni wojownicy... godzina potrzeby...
szlachetni przodkowie... nieustraszeni bohaterowie... okrutni wrogowie... wieczna przyjazń...
nieśmiertelna wdzięczność... i tak dalej w tym stylu.
Gdy wreszcie cała ta gadanina skończyła się, publiczność powstała wiwatując. Następnie
syndykowie, admirał Diodis, generał Segovian, Hvaednir, Shnorri i ja weszliśmy do jednej z
mniejszych sal na kolację. Tak wiele wygłaszano podczas niej komplementów na temat Hvaednira,
że zamiast jeść musiałem niemal cały czas tłumaczyć.
Hvaednir jadł i pił bez umiaru, głównie jednak pił. Na początku zachowywał się przy stole
zgodnie z prymitywnymi obyczajami stepu, lecz Shnorri tak długo szturchał go w bok, aż wreszcie
książę zaczął naśladować maniery Novarian.
***
Gdy uczta dobiegła kresu, Hvaednir odchrząknął, podniósł się i przemówił:
- Wasze Ekscelencje! W imieniu mego kuzyna, księcia Shnorriego, i mym własnym chcę,
ehm... z serca podziękować za wspaniałe przyjęcie i za wszystkie zaszczyty, którymi nas
obdarzono dziÅ› rano.
Teraz musimy jednak wrócić do problemów życia codziennego. Wasz posłaniec, czcigodny
Zdim, pokonał śmiertelne niebezpieczeństwa, by dotrzeć do głównego obozu Hruntingów i
przekonać nas, byśmy wysłali armię na tę wyprawę. Zdim zaczął podróż z pisemną ofertą
rekompensaty, lecz dokumenty zabrali mu jaskiniowcy z Ellornas. Jednak zapamiętał warunki i po
zwyczajowych targach osiągnęliśmy ustne porozumienie.
Gdy dotarliśmy do Kyamos, wysłaliśmy Zdima, by przekradł się do miasta, uzyskał
potwierdzenie umowy na papierze i wrócił z waszymi podpisami. Brak szczęścia sprawił, że
ponownie stracił dokumenty i mało brakowało, by stracił również głowę.
Jednak nie wszystko przepadło. - Hvaednir wyciągnął z wyszywanej tuniki obydwa, choć
trochę podniszczone egzemplarze umowy, którą spisaliśmy w obozie w nocy przed bitwą. -
Znalezliśmy je w obozie ludożerców. Jestem pewny, że uznając zasługi dzielnych wojowników
Hruntingów dla uratowania waszego miasta, nie będziecie się sprzeciwiali podpisaniu umowy
teraz, by zgodnie z nią zapłacić nam naszą należność.
Uśmiech, który na ogół gościł na krągłej twarzy Jimmona, nagle się rozpłynął.
- Hm. Oczywiście, szlachetny panie, nikt nawet nie śmiałby pomyśleć o powstrzymaniu się
od sprawiedliwego wynagrodzenia naszych bohaterskich zbawców. Lecz czy mógłbym zobaczyć,
jakie były warunki umowy?
Hvaednir wręczył jeden egzemplarz Jimmonowi. Drugi dał Shnorriemu, mówiąc:
- Przeczytaj to na głos, kuzynie, gdyż lepiej mówisz tym językiem i czytasz z większą
biegłością niż ja.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]