[ Pobierz całość w formacie PDF ]
musiałam darować sobie wszystko, co mogło trącić jakimikolwiek wyrzutami z powodu jego odejścia,
a także to, co wiązało się z osobą Olka. Opowiadałam mu więc jakieś mało znaczące kłamstwa o mo-
ich nowo odkrytych pasjach: hafcie krzyżykowym i rzezbie w szarym mydle. Tylko takie bzdety przy-
szły mi na myśl, inaczej nie miałabym kompletnie o czym mówić. Kiedy doszłam do kulinarnego sza-
leństwa, którym zaraziła mnie ciotka Matylda, przez moment odniosłam wrażenie, że Fryderyk się po-
ruszył. Celowo poszerzyłam więc temat kulinariów, ale już nic takiego się nie wydarzyło.
- Magdaleno - teściowa weszła cicho do pokoju - pielęgniarka mówiła, żeby go długo nie mę-
czyć. Przysiądę ja teraz przy nim na chwilę i pójdziemy.
- Dobrze, mamo - powiedziałam, wstając. - Do zobaczenia, Fryderyku. Byłabym zapomniała -
szepnęłam, pochylając się nad nim - ciotka Matylda przesyła ci pozdrowienia.
Uścisnęłam jego chłodną dłoń. Tym razem byłabym nawet skłonna przysiąc, że Fryderyk zarea-
gował! Wyraznie poczułam, jak jego dłoń zaciska się na mojej ręce...
Wyszłam jednak, o niczym nie mówiąc teściowej, by w razie omyłki nie budzić w niej fałszy-
wej nadziei. Podczas gdy ona pozostawała w środku, postanowiłam zadzwonić do jego kancelarii. Nie
wyglądało na to, by mógł prędko zająć się pracą.
R
L
T
- Dzień dobry, pani Bożeno, tu Magdalena Gomorowa - przedstawiłam się sekretarce.
- Pani Magdaleno! - dał się słyszeć mocno uradowany głos. - Jak dobrze, że pani dzwoni, ja już
kompletnie nie wiem, co się dzieje, co mam robić...
- Proszę posłuchać - przerwałam jej - nie bardzo mogę teraz mówić, jestem w szpitalu. Fryderyk
miał wypadek i pewnie nieprędko wróci.
- Ale... jak? Co się stało?
- Naprawdę, nie mogę się teraz rozgadywać, zresztą w tej chwili to najmniej istotne. Niechże
pani nie płacze! Pani Bożeno, niech pani uważnie słucha - starałam się zapanować nad roztrzęsioną
sekretarką - wszystkie sprawy, nad którymi aktualnie pracuje mój mąż proszę przekazać panu mecena-
sowi Jabłowi. Proszę powiedzieć mu, jaka jest sytuacja. Musi pani zrobić to jak najszybciej, niech pani
zajmie się też cofnięciem wszystkich pełnomocnictw. Zrozumiała pani?
- Tak - chlipnęła do słuchawki pani Bożenka. - Jeśli zaś chodzi o panią... Proszę zamknąć kan-
celarię do odwołania. Pani nadal jest tam zatrudniona. Dopóki Fryderyk nie wróci, będę wysyłała pen-
sjÄ™ na pani konto.
- Dzię... kuję! Dziękuję pani! - wyartykułowała zmienionym głosem.
- I niech się pani trzyma jakoś, do widzenia - zakończyłam szybko i wyłączyłam komórkę.
- Lekarz powiedział - nagle za moimi plecami pojawiła się teściowa - że jego stan jest stabilny.
%7łe teraz trzeba tylko modlić się i czekać...
Przez całą drogę powrotną ściśle trzymała się wytycznych lekarza i przesuwała z cichym szele-
stem paciorki różańca na palcach. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, zapłaciłam za taksówkę i wysiadłam
razem z teściową pod domem Wasylków. Postanowiłam pójść dalej na piechotę, ścieżką koło studni.
Na myśl o tym, co sobie postanowiłam, mój układ trawienny podjął intensywną pracę przerobową.
Wiedziałam, że tym razem to zrobię. Jeśli się już na coś uparłam, nie było przebacz.
Spokojnym, ale raznym krokiem doszłam do miejsca, z którego widać już było studnię. Stanę-
łam jakieś trzy metry od cembrowiny i w sekundę obmyśliłam taktykę działania: nie będę ani biec, ani
się skradać, podejdę po prostu i zajrzę do środka. Rozejrzałam się dookoła, w pobliżu nie było nikogo.
Przeżegnałam się i ruszyłam przed siebie.
Nie dając sobie czasu na najmniejsze nawet wahanie, oparłam dłonie o kamienny brzeg i pochy-
liłam się w dół. Spodziewałam się absolutnie wszystkiego: upiora, topielca, samego diabła nawet, tylko
nie tego, co zobaczyłam. Studnia była zasypana! Zaledwie jakieś pół metra poniżej krawędzi spokojnie
rosła sobie trawa. To niemożliwe! - gderałam sama do siebie. - Przecież tu była woda! Jak byłam
ostatni raz u ciotki, to była!
Zbiegłam szybko w dół i jak szogun wpadłam do domu.
- Co... Co się stało? Coś z Fryderykiem? - zapytała przestraszona Matylda.
R
L
T
- Nie, ciociu, nic. To znaczy nieprzytomny jest nadal, ale jego życiu nic nie zagraża. Będzie do-
brze.
- A skąd ty to możesz wiedzieć, dziecko? - spytała z powagą.
- Nie wiem, ale myślę, że stamtąd, skąd wiedziałam, że miał wypadek.
- Oby. Oby tak było - westchnęła Matylda, wstając od stołu.
- Ale ja co innego chciałam - przytrzymałam ją za rękę. - Usiądz jeszcze na chwilę. Dlaczego
studnia jest zasypana? Kto to zrobił?
- Zaglądałaś do studni???
- Zaglądałam.
- Ojciec twój zasypał, niedługo przed tą... chorobą.
- Ale dlaczego?
- A, tam! To długa i durnowata historia. Musisz to teraz wiedzieć? Natychmiast? - zniecierpli-
wiła się ciotka. - Gołąbki mi się przypalą.
- MuszÄ™ ciociu, teraz, natychmiast!
- A wiesz ty co, dziecko? - Matylda spojrzała na mnie z niesmakiem. - Ja to już przyzwyczajona
powinnam być. W tej rodzinie już niejednemu ta studnia na umysł rzucała się. I twojemu dziadkowi, i
ojcu i teraz tobie. Przekleństwo to jakieś, czy co? Najpierw twój dziadek, a mój ojciec opowiadał, że
go studnia woła po nocach. Wtenczas świętego Antoniego przy niej postawił. Pózniej, jak ty już za
mąż wyszłaś, ojca twojego wołać zaczęła. Ino, że jemu ciągle kazała ciebie do Rąpałek sprowadzać.
No to i któregoś razu Edward się zebrał i pojechał. Ja jemu mówiłam, odradzałam, bo co niby miał to-
bie powiedzieć? Co? %7łe studnia z tobą pogawędzić życzy sobie? Ale on się uparł.
To wtedy było, co widział się z tobą ostatni raz, przed Bożym Narodzeniem, w dziewięćdziesią-
tym drugim. No i pózniej, to już wiesz. Normalny do domu nie wrócił. Jeszcze jak do Glinianek auto-
busem dojechał, to z Antkiem Meleszką wódkę razem w barze pili. Potem poszedł do domu przez las i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]