[ Pobierz całość w formacie PDF ]
można mieć ich dosyć. Prawda, Lester? - zapytał, patrząc ironicznie na Harry'ego.
- Rzeczywiście - odrzekł Harry.
Reszta jej dworu stała przed nimi, tworząc mały krąg.
- A dokąd pani wyjechała na odpoczynek, droga pani?
Na wieÅ› czy nad morze?
To nieuniknione pytanie sformułował oczywiście lord Ruthven. Uśmiechnął się przy
tym do Lucindy zachęcająco, a ona wyczuła w tym uśmiechu lekką złośliwość.
- Na wieś - odparła łaskawie, a potem podkuszona przez jakiegoś diabła, działającego,
tego była pewna, w związku z czujną obecnością Harry'ego, dodała: - Moja pasierbica i ja
towarzyszyłyśmy lady Hallows, która złożyła wizytę w Lester Hall.
Ruthven otworzył szeroko oczy.
- W Lester Hall? - powtórzył i powoli przeniósł wzrok na twarz Harry'ego, a potem
uniósł brwi. - Zauważyłem, mój drogi, że przez tydzień nie było cię w stolicy. Chciałeś
odzyskać siły po szaleństwach miejskiego życia?
- Oczywiście - odparł Harry ze zwykłym u siebie spokojem. - A poza tym
towarzyszyłem mojej ciotce i jej gościom podczas tej wizyty.
- Ach tak, oczywiście - zgodził się Ruthven, a potem zwrócił się do Lucindy: - Czy
Harry pokazał pani grotę nad jeziorem?
- W istocie. A także gloriettę na wzgórzu. Widoki były urocze.
- Widoki? - Lord Ruthven wyglądał na oszołomionego. - Ach tak, widoki.
Harry zacisnął zęby, ale nic nie powiedział. Jedynie jego spojrzenie obiecywało
zemstę, na zignorowanie czego mógł sobie pozwolić jedynie Ruthven, jeden z jego
najstarszych przyjaciół.
Ku uldze Lucindy zagrano walca. Posypały się liczne propozycje od dżentelmenów,
jednak Lucinda nie chciała tańczyć z nikim prócz Harry'ego, który dojrzał jej zapraszające
spojrzenie i ujÄ…Å‚ jÄ… pod ramiÄ™.
- Ufam, moja droga, że ten walc będzie mój - powiedział.
Wirowali, patrząc sobie w oczy, w doskonałym porozumieniu bez słów. Sala balowa
była zatłoczona, lecz Lucinda czuła się całkiem bezpieczna w ramionach Harry'ego,
wiedziała, że gdyby jej coś zagrażało, wystarczyłoby przysunąć się bliżej, a on by ją ochronił.
Walc zakończył się zbyt szybko. Lucinda z ociąganiem odsunęła się i wzięła
Harry'ego pod ramię, a on odprowadził ją do jej dworu. Zanim jednak ją zostawił, szepnął jej
do ucha:
- Jeżeli nie chcesz tańczyć, to po prostu powiedz, że jesteś zmęczona.
Lucinda była mu bardzo wdzięczna za tę radę. Wymówka została przyjęta ze
zrozumieniem, a w miarę upływu czasu zaczęła podejrzewać, że jej wierni dworzanie również
nie bardzo mają ochotę tańczyć w tak zatłoczonej sali.
Harry przez cały wieczór nie odstępował Lucindy na krok. Tkwi! u jej boku
nieruchomy i milczący. Lucinda powitała walca przed kolacją z pewną ulgą. Zatańczyła go z
Harrym, a gdy się skończył, Harry poprowadził ją do sali, w której podawano posiłek. Zanim
się zdążyła zorientować, siedziała z nim przy dwuosobowym stoliku zasłoniętym dwiema
palmami w donicach. Przed sobą miała kieliszek szampana i talerz pełen przysmaków. Harry
siedział w swobodnej pozie.
- Czy zauważyłaś - zapytał, kosztując homara - perukę lady Waldron?
Lucinda zaśmiała się cicho.
- Omal jej nie spadła. - Lucinda upiła łyk szampana, oczy jej błyszczały. - Pan Anstey
musiał ją złapać i umieścić na właściwym miejscu.
Ku zachwytowi Lucindy Harry spędził z nią całe pół godziny, bawiąc ją rozmową.
Opowiadał anegdotki, sypał powiedzonkami, od czasu do czasu robił ironiczne uwagi o
innych uczestnikach balu. Po raz pierwszy miała go dla siebie w takim nastroju i cieszyła się
tym.
Dopiero gdy po kolacji odprowadził ją do sali balowej, zastanowiła się, co
spowodowało ten jego dobry nastrój. Czy też, co sprawiło, że tak ją czarował.
W sali balowej konwersacja toczyła się pod dyktando Harry'ego, nie zbaczając ani na
jotę z drogi poprawności. Po jakimś czasie Lucinda stłumiła ziewanie i zwróciła się do
Harry'ego:
- Robi się tutaj bardzo gorąco, nieprawdaż?
- Rzeczywiście - powiedział Harry - czas iść do domu.
Gdy zaczął się rozglądać, szukając Em i Heather, Lucinda pozwoliła sobie na ciche
prychnięcie. Chciała, żeby wyszedł z nią na taras. Zobaczyła z daleka Em pogrążoną w
rozmowie z jakąś dostojną wdową, a także Heather gawędzącą z przyjaciółmi.
- Ach... - powiedziała - może wytrzymam jeszcze z pół godzinki, jeżeli dostanę
szklankÄ™ wody.
Pan Satterly natychmiast ofiarował się z pomocą i zniknął w tłumie.
Harry popatrzył na Lucindę pytająco.
- JesteÅ› pewna?
- Najzupełniej - odrzekła ze słabym uśmiechem.
W dalszym ciągu jego zachowanie cechowała uparta poprawność, co - jak
uświadomiła sobie Lucinda, gdy tłum zmalał i zaczęła zdawać sobie sprawę z ciekawskich
spojrzeń rzucanych w ich stronę - nie było w jego wypadku równoznaczne z ostrożnością.
Ta obserwacja spowodowała, że się zasępiła.
Jej zasępienie pogłębiło się, gdy jechali już do domu powozem Em. Ze swego miejsca
Lucinda przyglądała się twarzy Harry'ego oświetlonej światłem księżyca i nagłymi błyskami
latarni ulicznych.
Siedział z zamkniętymi oczami. Rysy jego twarzy cechowało nie tyle odprężenie, ile
brak wyrazu. Usta, zaciśnięte, tworzyły prostą kreskę. Była to twarz człowieka, który ze
swoimi emocjami zdradza siÄ™ bardzo rzadko.
Lucinda poczuła ukłucie w sercu.
Eleganckie towarzystwo było środowiskiem Harry'ego. Znał wszystkie niuanse
zachowań w tym środowisku, wiedział, jak zinterpretowany zostanie każdy gest. W
zatłoczonych salach balowych był u siebie. Podobnie jak w Lester Hall, także tutaj
kontrolował sytuację.
Lucinda poruszyła się na siedzeniu i, podparłszy głowę dłonią, zaczęła przyglądać się
uśpionym domom za oknem powozu.
Nie czując na sobie jej wzroku, Harry otworzył oczy. Przyjrzał się jej profilowi,
dobrze widocznemu w świetle księżyca. Na jego ustach pojawił się leciutki uśmieszek.
W tym samym czasie w mieszkaniu Mortimera Babbacombe'a przy Great Portland
Street odbywało się pewne spotkanie.
- No jak, dowiedziałeś się czegoś? - zapytał Joliffe wchodzącego do pokoju Brawna i
zmierzył go groznym spojrzeniem.
Brawn był zbyt młody, by zwrócić na nie uwagę. Zajmując krzesło przy stole, wokół
którego siedzieli już Joliffe, Mortimer i Scrugthorpe, uśmiechnął się szeroko.
- Tak, dowiedziałem się coś niecoś. Rozmawiałem z pokojówką. Powiedziała mi to i
owo, zanim ten stajenny z żółtymi włosami kazał jej iść...
- Do kroćset, mów! - ryknął na niego Joliffe. - Co, u diabła, się wydarzyło?
Brawn spojrzał na niego nie tyle przestraszony, co zdziwiony.
- No, ta dama pojechała wtedy na wieś, tak jak pan planował. Okazuje się, że trafiła
nie do tego domu, co trzeba, to znaczy trafiła do Ixster Hall. A następnego dnia pojechali tam
za nią wszyscy. Pokojówka mówi, że myślała, że to było zaplanowane.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]