[ Pobierz całość w formacie PDF ]
grunt pod nogami. Niemal ze złością dodał: Jest pan pewien, że chce przez to
przechodzić?
Tak odparł głucho Terry.
~ -Dobrze więc rzekł Forrest pełen złych przeczuć i otworzył drzwi samochodu.
Jak najszybsze zidentyfikowanie Brendy Watlow leżało w interesie ich wszystkich.
Carling był w zasadzie jednym z najbliższych krewnych. A jeśli Brenda Watlow
została okaleczona, Forrest nie chciał, by oglądała ją jej córka.
Wydawało mu się, że robi się coraz zimniej, gdy stał tam, patrząc, jak detektyw
sierżant Steven Long rozcina plastykowy worek. Ukazały się blade członki. Brenda
nadal miała na sobie pielęgniarski fartuch, tyle że mocno podciągnięty. Forrest
rzucił okiem na Carlinga. Terry sam był blady jak trup. Policjant spojrzał w
dół. Przez całą drogę tutaj przygotowywał się na ujrzenie czegoś strasznego.
Czegoś przerażającego. W jakimś stopniu spodziewał się, że tym razem chirurg"
posunie się dalej. Lewisham przygotował go na to. Ale nawet on nie był w stanie
spokojnie patrzeć na krew, która usztywniła ubranie kobiety. Forrest powstrzymał
nadchodzące mdłości, skupiając całą uwagę na Terrym, który patrzył w twarz
Brendy.
To ona powiedział chrapliwie. To mamuśka. Zacisnął pięści. Co ten
sukinsyn jej zrobił? Co on...?
Ostrzegałem pana. Forrest sam był zbyt oszołomiony, by silić się na
współczucie dla tego człowieka.
Carling był tu z wyboru. On zaś musiał się tu znalezć z racji wykonywanego
zawodu. Opanował się jednak w porę, by dodać:
Przykro mi, panie Carling. Jest mi ogromnie przykro. Wolałbym, żeby pan tego
nie widział. Nie wiedziałem, że to będzie tak... Nie potrafił znalezć
odpowiednich słów. ...tak okrutne.
Złapcie go rzucił Carling przez zaciśnięte zęby. Dorwijcie tego
sukinsyna, zanim ja to zrobię.
Podniósł płachtę u wyjścia z namiotu i odszedł w chwili, gdy na drodze pojawił
się czarny mercedes Karys Harper.
177
Forrest poczuł ogarniające go ciepło, gdy patrzył, jak Karys toruje sobie drogę
wśród grupy dziennikarzy i zbliża się do niego. Uśmiechnęła się szybko i
niepewnie, przytrzymując jego spojrzenie nieco dłużej niż zwykle.
Co masz dla mnie tym razem, Davidzie?
Kolejne zwłoki, oczywiście. Położył jej dłoń na ramieniu. Ale ściągamy
właśnie kogoś na przesłuchanie. Chyba go mamy.
Dzięki Bogu rzekła Karys. Kto to?
Były salowy przejawiający niezwykłe zainteresowanie skalpelami.
A co na to nasz przyjaciel, psychiatra sądowy? rzuciła lekko Karys, czując
dobrze znany, nieprzyjemny ucisk w piersi. Za nic na świecie nie wymówiłaby
nazwiska Barneya Lewishama.
Forrest skrzywił się. Jeszcze o niczym nie wie. Muszę do niego zadzwonić.
A zatem do roboty, czy tak?
Szybkim spojrzeniem obrzuciła pulchną sylwetkę Brendy Watlow i naciągnęła
chirurgiczne rękawiczki.
Czy wiesz, kto to jest? spytała.
Tak. Zidentyfikował ją jej zięć.
O?
Był u niej w domu. Pojechaliśmy tam sprawdzić, dlaczego nie pojawiła się w
pracy.
Naprawdę? To brzmi, jakbyś miał co do niej trafne przeczucie. Opuściła wzrok
na blady kształt, nadal do połowy okryty żółtą, plastykową torbą.
Nazywa się Brenda Watlow objaśnił Forest. Była instru-mentariuszką w
Królewskim.
Karys poderwała się. Ja ją znam rzekła. Blok numer cztery, mam rację?
Tak. Więc ty i ona...? zaczął Forest. Jego ciekawość została już jednak
trochę uśpiona poczuciem bezpieczeństwa, jakie dawało mu nieuchronne
aresztowanie.
Karys pośpieszyła z wyjaśnieniem. Była instrumentariuszką, gdy jeszcze
studiowaliśmy medycynę.
Chciała powiedzieć coś więcej, ale zmieniła zdanie i zajęła się ciałem.
178
Tym razem to operacja jamy brzusznej oznajmiła beznamiętnie.
Czy ty nigdy...?
Nie dała mu dokończyć pytania. Wiem, o co chcesz zapytać, Da-vidzie rzekła.
Jej skryte za wielkimi okularami oczy były szeroko otwarte i przepełnione bólem.
I odpowiedz brzmi: owszem. Ja czuję. Czuję się okropnie, myśląc, co jedna
istota ludzka jest zdolna uczynić drugiej. I nie śmiem nawet rozmyślać o
cierpieniu, jakie ofiary musiały znosić tuż przed śmiercią. Zresztą to nie moje
zadanie. Moje współczucie nikomu nie pomoże. Ulegając mu, traciłabym tylko czas.
i zdolność trzezwego osądu. Nie mogę pozwolić sobie na zbyt wiele ludzkich
odruchów. Uśmiechnęła się. To spędziłoby mi sen z powiek. A i tak nie sypiam
najlepiej.
Tak osobiste wyznanie mogłoby go zachęcić do zwierzeń, ale nie byli sami.
Cokolwiek by jej nie powiedział, jakkolwiek cicho, zostałoby to usłyszane przez
co najmniej czterech innych policjantów.
Jak zwykle jej badanie było pobieżne, ale metodyczne. Po niecałych dziesięciu
minutach wyprostowała się.
Niemal ta sama metoda działania rzekła z westchnieniem choć nie do końca.
Nie widzę śladów ogłuszenia. %7ładnego uderzenia w głowę wyjaśniła. Została od
razu uduszona. Paskiem. W tym przypadku wygląda na to, że morderca posłużył się
paskiem od jej fartucha. Zdejmę go w kostnicy i zobaczymy, czy krewni zdołają go
rozpoznać. Nie umarła zbyt dawno powiedziała. Prawdopodobnie nie upłynęła
jeszcze nawet doba. Szybko ją znalezliśmy. A co do tego spuściła wzrok na
poprzeczną ranę tuż nad pachwiną i brzydkie, czarne szwy mogę się tylko
domyślać, jakich to makabrycznych sztuczek dokonał wewnątrz morderca. Powiem ci
więcej po sekcji. Nie chcę jej tu rozgrzebywać.
Czy możemy ją już zabrać?
Karys przytaknęła i dwóch policjantów pomogło jej zapiąć zwłoki w czarnym worku.
Forrest zaczekał, aż zabiorą ciało, zanim podjął temat poruszony wcześniej przez
Karys.
Powiedziałaś, że ją znałaś.
Tak.
Dziwny zbieg okoliczności, nieprawdaż?
179
Niezupełnie odrzekła Karys, wiodąc wzrokiem za ponurą procesją
funkcjonariuszy ładujących ciało do czarnego vana z kostnicy.
Jakby tak o tym pomyśleć, to niemal wszyscy tutejsi lekarze studiowali w
Królewskiej Akademii Medycznej. Siostra Watlow była instru-mentariuszką. Wszyscy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]