[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Indian i nielicznymi faktoriami Kompanii Zatoki Hudsona
witała nas pustka dziewiczej przyrody. Co prawda rzecz
działa się przed siedmiu laty, lecz i obecnie pierwszy dzień
wędrówki nie doprowadził nas do żadnej farmy białego
osadnika. A dalej? Bardziej na zachód?
Karol zagadnięty w tej sprawie uspokoił mnie.
 Możesz się nie lękać. Nie powstały tu jeszcze ani
wielkie miasta, ani małe osady. Drogi należą do rzadkości, a
na podgórzu i w głębi Gór Skalistych nie dokonały się żadne
zmiany. Nawet resztki bizonów krążą gdzieś na północy.
Nie widziałem ich, lecz opowiadali mi o tym traperzy
powracajÄ…cy znad Athabaski.
 Lecz tamte obszary nie należą do Czarnych Stóp 
zauważyłem.
 A nie należą  przyznał.  Ci Indianie zmienili się w
przykładnych kowbojów i wypasają stada domowego bydła
na swych równinach.
Wiedziałem o tym. Już przed siedmiu laty, wobec stale
malejącej ilości bizonów, starszyzna Czarnych Stóp, po
długich dyskusjach i licznych sprzeciwach, zdecydowała się
na zakup pewnej liczby bydła domowego. Karol i ja  w
wyniku niezwykłego zbiegu okoliczności  w poważnym
stopniu przyczyniliśmy się do realizacji tego zamierzenia,
chociaż nie bardzo mogłem sobie wyobrazić Indian jako
pastuchów. Wiedziałem jednak, że hodowla bydła może
uchronić Czarne Stopy przed nędzą i głodem. Nie chroniły
ich bowiem skromne fundusze płacone członkom plemienia
w zamian za odebrane tereny łowieckie. Pocieszała mnie
myśl o nie oznaczonych ściśle granicach rezerwatu,
zwłaszcza wśród obszarów górskich i o łatwości ich
umyślnego lub przypadkowego przekraczania. To dawało
czerwonoskórym szansę docierania na obszary bardziej
zasobne w łowną zwierzynę aż do czasu, kiedy zagęszczenie
osiedli białych uniemożliwi im organizowanie takich
wypraw.
Tak oto wyglądała sytuacja plemienia, jakie zamie-
rzaliśmy w najbliższym czasie odwiedzić. W tej chwili
przebywaliśmy co najmniej o setkę mil od najbliższej wioski
czerwonoskórych, a o kilka setek od najbliższego skupiska
bladych twarzy. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy w
porze południa dostrzegłem w dali ruchomy, czarny punkt
poruszający się po linii prostopadłej do kierunku naszej
jazdy.
 Popatrz  podałem Karolowi lornetkę.
 Dwa konie  poinformował.  Trudno coś więcej
stwierdzić, chyba tylko tyle, że nie są to Indianie. Ani
czerwone kurty. Widać by było dokładnie.
Mówiąc o czerwonych kurtach Karol miał na myśli
kanadyjską Konną Policję, noszącą takie właśnie mundury.
 Jedziemy naprzeciw?  zagadnÄ…Å‚em.
 Nie widzÄ™ powodu do zmiany drogi.
Decyzja była słuszna, jako że w tym jedynie kierunku
posuwając się mogliśmy trafić na wodę. Jechaliśmy od
wielu godzin suchą równiną, a nasze skórzane wory
napełnione nad Rzeką Mleczną były już w połowie puste.
Do tego słońce piekło nieznośnie, a nad całą prerią unosiła
się jakby nikła mgiełka  nieomylna oznaka długotrwałej
pogody i upałów.
Karol znał miejsce, w którym istniało  jak twierdził 
spore, nigdy nie wysychające jeziorko. Nad nim mieliśmy
pobyć dwa, trzy dni, aby odpocząć i zapolować na któregoś
z przedstawicieli płowej rodziny sarn, jeleni czy antylop.
Ruchomy punkt rósł nam w oczach. Już teraz mogłem
stwierdzić, że był nim samotny jezdziec z jucznym koniem.
Posuwał się wolniej od nas i my właśnie przecięliśmy jemu
drogę. Karol zeskoczył na ziemię.
 Poczekamy  oświadczył w odpowiedzi na mą
zdziwioną minę.  Samotny wędrowiec, może potrzebuje
pomocy?
Przyznałem mu rację. Zsiadłem, zarzuciłem wierz-
chowcowi linkę na szyję, a drugi koniec okręciłem wokół
palika wbitego w ziemię. Taki palik zawsze woziłem w
jukach. Drobiazg, lecz nieodzowny podczas podróży po
bezleśnej prerii. Odkryłem mały dołek, spocząłem na jego
zboczu i półleżąc, półsiedząc znowu sięgnąłem po lornetkę.
Karol uprzedził mnie.
 Posuwa siÄ™ nadal w naszym kierunku  mruknÄ…Å‚
odrywając szkła od oczu.  Chyba nas jeszcze nie widzi.
Ciekawe, jak się zachowa, gdy dostrzeże konie?
Wokół nas rozciągała się preria lekko falista, usiana
miniaturowymi pagórkami i dolinkami. Dlatego nieznany
wędrowiec od czasu do czasu znikał nam z oczu, aby po
chwili ukazać się na szczycie kolejnego pagórka. Nie
liczyłem, ile przebył w ten sposób dolin i wzgórz; na
którymś tam zatrzymał się.
 Zauważył nas  powiedziałem.  Co teraz uczyni?
 Aatwo odgadnąć. Będzie się namyślał bardzo długo.
Trzeba go zachęcić.
 Po co?
 Bo każdy napotkany na bezludziu wędrowiec jest
zródłem nowych wiadomości. Niekiedy zbytecznych, nie-
kiedy bardzo przydatnych.
Zdjął kapelusz i pomachał nim w powietrzu. Raz, drugi,
trzeci.
 Nabrał odwagi  stwierdził podchodząc do konia. 
Wyciągnij broń, Janie.
 Dla obrony przed nowymi wiadomościami?  ro-
ześmiałem się. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • apsys.pev.pl