[ Pobierz całość w formacie PDF ]
poprosił o zwolnienie z pracy, by mógł odprowadzić ich na stację, o ile, rzecz jasna, w
szpitalu nie wydarzy siÄ™ nic nieprzewidzianego.
Nic takiego się nie stało, poszedł więc do swojego mieszkania, gdzie goście czekali już
gotowi do drogi.
Benedikte popatrzyła na niego badawczo.
- Wyglądasz jak chmura gradowa, Christofferze. Czy coś się stało?
116
Zacisnął usta, nie chciał bowiem nikogo obwiniać, ale pomyślał sobie, że rozmawia przecież
z Benedikte, swÄ… starszÄ… siostrÄ… .
- Miałaś rację - wybuchnął. - Skończyłem z Lise - Merete. Nagle stanęła mi kością w gardle.
A teraz nie wiem, jak mam jej to powiedzieć.
Benedikte przyłożyła ręce do jego skroni.
- Wszystko będzie dobrze, Christofferze.
Skoncentrowała się, gładząc go po głowie, by zlikwidować swój własny wpływ. Miał już teraz
oczy otwarte, dalej sprawy powinny przybrać naturalny obrót.
Jednocześnie zatarła myśli o Marit z Grodziska, które mu wpoiła. Kiedy Lise - Merete
wypadła z gry, nie były już potrzebne. Z miłością nigdy nie należy eksperymentować.
Powinna narodzić się sama, nie jako produkt czarów i magii czy też woli kogoś obcego.
Christoffer obiecał Marit małżeństwo. Być może zbyt pospiesznie. Ale Benedikte miała
nadzieję, że sam stwierdzi wreszcie, czego chce, kiedy już ta nieszczęsna Lise - Merete
przestanie się dla niego liczyć.
- Dlaczego tak robisz? - zaśmiał się Christoffer niepewnie.
- Dziękuję za miłe dni - odparła Benedikte, opuszczając dłonie. - Twoją zasługą jest, że
spotkałam Sandera.
- Wszystko między wami w porządku? - spytał po cichu.
- Myślę, że będzie dobrze. Mamy przed sobą kilka przeszkód do pokonania, ale kiedy chce
się czegoś naprawdę, wszystko jest możliwe.
- Masz rację - zgodził się z nią Christoffer i zwrócił się do małego Andre, który próbował
unieść ciężką walizę. - Wez te parę groszy, kup sobie za to słodyczy. To od pewnego miłego
pana ze szpitala, który prosił, bym ci je przekazał.
Benedikte, zmrużywszy oczy, popatrzyła na Christoffera.
- To będzie spora torba cukierków! Chyba lepiej, żebym to ja zaopiekowała się twoimi
pieniędzmi, Andre, to za duża suma, byś mógł nosić ją przy sobie.
Andre trochę protestował, Benedikte dała mu więc jedną monetę i obiecała, że będzie mógł
za nią kupić coś w sklepie z karmelkami.
- Co to za miły pan? - dopytywał się chłopiec.
- Niedługo go spotkasz. Kiedy tylko wyzdrowieje. On ciebie zna.
117
- Marco? - pytał Andre, szeroko otwierając oczy.
- Nie, nie Marco. Chodz, musimy już iść. Pociąg nie czeka na spóznialskich!
Lise - Merete Gustavsen wpadła w straszliwy gniew. Ze złości rozbolał ją brzuch. Jak ten
Christoffer śmiał odejść od niej w taki sposób? I nie wracał, kiedy ona go wołała? Wystawił
ją na pośmiewisko!
Ale jeszcze się przekona, że Lise - Merete nie wolno tak upokarzać!
Stała przy oknie w domu swoich rodziców i wyglądała na ulicę. Nagle drgnęła. Przecież to
nadchodzi Christoffer? Z przeprosinami?
Nie, towarzyszy mu ta jego krewna ze swym bękartem. Z walizką, najwyrazniej zmierzają na
stację. Przecież tak się spieszył do szpitala, a teraz idzie na dworzec!
Dosyć tego! Nie będzie dłużej tolerować takiego traktowania. Narzuciła płaszcz. Teraz da
mu co nieco do myślenia, wytresuje go batem, niech się wreszcie nauczy.
Lise - Merete czekała przed domem, w którym mieszkał Christoffer. Tak, tak, da mu niezłą
nauczkÄ™.
Musiała czekać dość długo. Trochę zmarzła, głównie w nogi, bo założyła eleganckie cienkie
trzewiczki, chciała pokazać, jakie ma zgrabne stopy.
Nareszcie wracał!
Zatrzymał się zdziwiony.
- Lise - Merete? Stoisz tutaj?
- Nie, pływam w Atlantyku - odrzekła ostro. - Jak można zadawać takie głupie pytania?
- Czy masz do mnie jakÄ…Å› sprawÄ™?
Wyglądał na zgnębionego, na pewno dręczą go wyrzuty sumienia, pomyślała.
- Widziałam, że szedłeś na stację, a wcześniej twierdziłeś, że musisz być w szpitalu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]