[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jeszcze dwaj inni kreślarze: dziewczyna, równie niedoświadczona jak ona, i młody
mężczyzna, nie pochodzący z Mark. No i oczywiście szef, którego widywała zazwyczaj
tylko wtedy, gdy spieszył korytarzem do swojego gabinetu. Maya spostrzegła z dumą, że
obok dwóch pozostałych nazwisk na tabliczce na drzwiach pojawiło się także jej własne.
Wzmocniło to nieco jej zachwianą wiarę w siebie i pomogło nabrać dystansu do
demonstrowanej wobec niej nieprzychylnej postawy mieszkańców miasteczka.
Po kilku dniach pobytu w Mark spotkała wreszcie na ulicy swą dawną najbliższą
przyjaciółkę, pchającą wózek z dzieckiem.
- Lill! - zawołała Maya.
23
Dziewczyna odwróciła się od razu; gdy jednak ujrzała Mayę, sprawiała przez moment
wrażenie, jakby chciała iść dalej, ale w końcu się zatrzymała.
Maya podbiegła do niej.
- Cześć, Lill. Jak to fajnie spotkać cię znowu. Wyszłaś za mąż?
- Tak - potwierdziła przyjaciółka z niezbyt serdecznym uśmiechem. - Słyszałam, że
znowu jesteś w mieście. Ty rzeczywiście niczego się nie boisz!
Uśmiech Mai zgasł natychmiast.
- A czego miałabym się bać?
- No, chyba sama wiesz najlepiej. Popatrz, to mój synek...
Maya nie miała czasu, żeby zachwycać się dzieckiem.
- Jaki słodki! Lill, powiedz mi, dlaczego wszyscy są tacy wrodzy wobec mnie? Co ja
takiego zrobiłam?
Lill pchnęła wózek do przodu i odchodząc rzekła:
- Już ci mówiłam: sama powinnaś najlepiej wiedzieć.
I poszła. Oddalała się z wysoko podniesioną głową nie odwróciwszy się ani razu.
Cała ta tajemnicza pogarda, z jaką Maya spotykała się niemal wszędzie, dręczyła ją
niesłychanie. Nie mogła spać po nocach, przewracała się z boku na bok, daremnie
szukając jakiegoś wyjaśnienia.
Do pracy przychodziła często z zaczerwienionymi oczami, ponieważ w puste wieczorne
godziny, rozpaczliwie opuszczona i samotna, płakała. Jedynie pracownia stanowiła dla
niej prawdziwą oazę - tu traktowano ją życzliwie i zupełnie normalnie. Z czasem doszło
do tego, że gdy wracała do domu, kuliła się i chowała głowę w ramionach, jakby w
oczekiwaniu napaści. Przerwa na obiad, którą spędzała na skwerze przed budynkiem,
budziła w niej przestrach i przerażenie. Jej koledzy szli na obiad do domów, które mieli w
pobliżu. Ona zaś, mieszkając poza Mark, musiała zabierać ze sobą kanapki i po prostu
jeść je na dworze. Na szczęście na razie było jeszcze ciepło.
Oczywiście nie wszyscy ludzie z miasteczka ją znali. Większość przechodziła obok, nie
patrząc w jej kierunku. Ale ci, których znała wcześniej, odwracali głowy i szybko szli
dalej.
Ich zachowanie było całkowicie niezrozumiałe i bezgranicznie bolało.
24
Pewnego dnia, gdy siedziała na swej ławce i usiłowała zjeść na sucho kanapkę, która
rosła jej w ustach, usłyszała czyjś głos.
- Ojej, czy to przypadkiem nie Maya przez Y?
Podniosła wzrok. Przed nią stał jej towarzysz podróży z pociągu. Starała się szybko
przełknąć to, co miała w ustach, bo przecież z pełną buzią nie wygląda się specjalnie
nęcąco. A Maya tak bardzo chciała wyglądać ładnie.
Wreszcie wyczarowała na swej twarzy nieco wymuszony uśmiech.
- Cześć! Jak tam twoja ręka?
- Dobrze, dziękuję. Mogę usiąść?
- Jasne! Chyba nie poczęstuję cię kanapką, bo nie jest zbyt smaczna.
- Masz teraz przerwÄ™ na obiad?
- Tak.
- Jak długą?
- Pół godziny.
- To chodz ze mną do restauracji po drugiej stronie ulicy. Całkiem niezle tam gotują.
- Obawiam się, że mnie na to nie stać. Nim dostanę moją pierwszą pensję, zmuszona
jestem się głodzić.
Simon uśmiechnął się trochę bezradnie.
- Nawet do głowy mi nie przyszło, że ty miałabyś płacić. Uratowałaś mi życie. Uważasz,
że to nie jest warte zaproszenia na obiad?
- Wobec tego dziękuję za zaproszenie, chętnie pójdę - powiedziała z wdzięcznością.
Czuła się cudownie, idąc u jego boku przez ulicę. Wiedziała, że ją lubi, i to poprawiało jej
samopoczucie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]