[ Pobierz całość w formacie PDF ]

naturalne ciążenie. Jeżeli ktoś wyjrzał przez iluminator statku lecącego w przestworzach,
odnosił wrażenie, że to wszechświat przemieszcza się obok niego, nie on pośród gwiazd.
Kapitanowie statków lecących w atmosferze rzadko jednak włączali generatory
antygrawitacyjnych pól. Po pierwsze, korzystanie z nich było zbyt kosztowne, a po drugie,
masa planety zakłócała działanie inercyjnych tłumików. Nick odczuwał drobne różnice
prędkości i momentu, co oznaczało, że znajdował się wciąż jeszcze blisko planety. Od czasu
do czasu żołądek podchodził mu do gardła, więc statek na pewno nie był duży.
Postanowił się rozejrzeć. Wprawdzie wciąż jeszcze czuł się trochę oszołomiony, ale
rozumiał, że musi potrwać, zanim powróci do pełnej przytomności. Otworzył oczy.
Leżał na pokładzie mostka statku. Powoli i ostrożnie zmienił położenie ciała, żeby lepiej
widzieć.
W pobliżu nie było nikogo. Nick odwrócił się jeszcze trochę i dopiero wtedy uświadomił
sobie, że ma na przegubach i kostkach ogłuszające kajdanki. Kiedy się poruszał, czuł
mrowienie, bo przez jego ciało przepływał ładunek elektryczny o niewielkim natężeniu.
Rozejrzał się po mostku. Leżał zwrócony nogami w stronę dziobu. Kiedy wyciągnął szyję
 przy okazji w jego mózgu eksplodował granat jonowy  mógł zobaczyć samą sterownię.
Była niewielka, przeznaczona tylko dla pilota i astrogatora. Fotele miały wysokie oparcia,
więc nie widział siedzących na nich osób, ale wywnioskował, że oba są zajęte.
Odprężył się i osunął na płyty pokładu, ale nawet to przypłacił nudnościami i bólem
głowy. Sądząc po szerokości i układzie odchodzących od mostka korytarzy, znajdował się na
pokładzie lekkiego frachtowca albo transportowca. Na pewno nie leciał jednostką wojskową,
bo mostek był od dawna niesprzątany. Klony od urodzenia zaprogramowano do
utrzymywania porządku, a wojskowi, obojętne, Imperium czy Republiki, tradycyjnie
utrzymywali pokład w nieskazitelnej czystości.
Na ile Nick mógł się zorientować, ten statek wyglądał wręcz niechlujnie. Na ścianach
widniały tłuste odciski palców istot wielu ras, a pokład pokrywała warstwa błota z wielu
planet. Na pewno takie samo błoto było pod nim. Co więcej, w powietrzu unosił się dziwny
zapach. Nie przypominał odoru niemytych ciał różnych form życia. Był po prostu... dziwny.
To wszystko było interesujące, ale właściwie niewiele wyjaśniało. Nick doszedł do
wniosku, że skoro nie może sam uwolnić się z kajdanków, przynajmniej powinien dać znać
porywaczom, że oprzytomniał.
 Hej!  wrzasnÄ…Å‚.
Fotel pilota częściowo się obrócił i wstała z niego koszmarna istota. Miała niemal dwa
metry wzrostu i szarą, chropowatą skórę, a z bezwłosej głowy zwisało siedem czy osiem
długich, cienkich warkoczy. Istota była ubrana w krótką kasztanowatą tunikę i takiego
samego koloru buty. Wyglądała paskudnie; Nick nie zdziwiłby się, gdyby urwała mu rękę i
zatłukła go nią na śmierć. A może nawet urwałaby własną rękę, by zatłuc nią Nicka.
Kiedy minął początkowy wstrząs i Korunnai zaczął myśleć logicznie, rozpoznał w istocie
Weequaya. Niewiele wiedział o istotach tej rasy, poza tym, że to okrutni wojownicy. Podobno
służyli jako najemnicy obu stronom walczącym podczas Wojen Klonów, a po ich
zakończeniu wielu z nich zostało łowcami nagród, egzekutorami Czarnego Słońca,
przemytnikami albo zwykłymi zabójcami.
Raczej nie mogę się spodziewać litości po tym potworze, pomyślał Rostu.
Weequay kucnął obok niego. Na pomarszczonej twarzy istoty nie malowały się żadne
emocje, ale czarne oczy błyszczały jak guziki.
 Eee... czy mogę dostać coś do picia?  zapytał Korunnai.
Weequay nie odpowiedział; gadatliwość chyba nie leżała w charakterze istot jego rasy.
Chwycił Nicka i szarpnięciem postawił na nogi. Korunnai poczuł w głowie następną
eksplozję bólu. Zmagał się ze sobą, usiłując nie zwymiotować, ale wreszcie przypomniał
sobie, że to nie jego statek, i puścił widowiskowego pawia. Wymiociny rozbryzgnęły się po
pokładzie, a część wylądowała na butach Weequaya.
Obca istota spojrzała w dół z obrzydzeniem.
 Moje... buty!  warknęła chrapliwie, jakby słowa wydobywały się z trudem z jej gardła.
Spiorunowała spojrzeniem Nicka, który mógł tylko przepraszająco się uśmiechnąć i
niepewnie wzruszyć ramionami. Weequay wzmocnił uścisk prawej ręki na przodzie jego
koszuli, a palce lewej zacisnął w pięść wielkości i twardości asteroidy. Uniósł rękę na
wysokość głowy i wziął rozmach...
 Mok! Przestań!
Wymierzona w nos Nicka zabójcza pięść jakby się zawahała.
 Puść go!
Nick uświadomił sobie, że rozkaz wydał człowiek. Poczuł, że Mok go puszcza. Zachwiał
się i osunął na płyty pokładu.
 Doprowadz się do porządku  polecił mężczyzna.  I wezwij tu jakiegoś robota, żeby
posprzątał ten bałagan.  Odwrócił się na fotelu astrogatora, dzięki czemu Nick mógł mu się
lepiej przyjrzeć.
Rostu już wcześniej się zorientował, że znajduje się na pokładzie statku przemytników, a
wygląd mężczyzny tylko go upewnił w tym przekonaniu. Astrogator był niski i krępy, a jego
twarz szpeciła co najmniej od tygodnia niegolona broda. Miał także nie całkiem zagojoną
bliznę na lewym policzku, przez co wyglądał, jakby zawsze szczerzył zęby w złośliwym
uśmiechu. Różowa tkanka blizny kontrastowała z ciemnym brązem opalenizny jego twarzy.
Mężczyzna miał na sobie spodnie, zle dopasowaną bluzę i kamizelkę z naszytymi
kieszeniami, a z kabury pod lewą pachą wystawała kolba małego blastera typu E-9. Krótko
mówiąc, kompan Weequaya wyglądał, jakby właśnie zszedł z planu tandetnego
holowideogramu o gwiezdnych piratach.
 Musisz wybaczyć Mokowi  powiedział zdumiewająco miłym głosem.  Jest bardzo
dumny ze swoich butów.
Z jednego z korytarzy wyjechał robot typu MSE-6, który zaczął szybko wsysać
pozostałości ostatniego posiłku Nicka. Astrogator wyszczerzył jeszcze szerzej zęby w
uśmiechu.
 Witaj na pokładzie  Długodystansowca  powiedział.
Kilka minut pózniej wrócił Weequay, który w tym czasie zdążył doprowadzić buty do
poprzedniej świetności. Ponownie obrzucił Nicka chmurnym spojrzeniem.
 Powinniśmy wyrzucić go w przestworza  wychrypiał, z wyraznym wysiłkiem
wypowiadając każde słowo.
 Nie traćmy z oczu naszego głównego celu  odparł jego towarzysz.  Pamiętaj, że
major Rostu przedstawia bardzo dużą wartość. To dezerter, który zabił wysoko postawionego
funkcjonariusza Imperium.
Nick stracił nadzieję. Przebywał od tak dawna na najniższych poziomach, gdzie jego
życiu i wolności groziło ze wszystkich stron wiele niebezpieczeństw, że niemal zdążył
zapomnieć o wysokiej nagrodzie wyznaczonej za jego głowę przez Imperium. Przez [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • apsys.pev.pl