[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zniszczył je, wysadzając w powietrze urządzenia zasilające, ale zamierzał tam powrócić,
kiedy upora się z trudniejszym zadaniem. Nie zauważony przez nikogo, od kilku godzin
przedzierał się przez najdziksze ostępy, zmierzając w kierunku ogromnej świątyni.
W pobliżu płonęło kilka drzew, wysyłając ku niebu kłęby siwego cuchnącego dymu. Z
oddali dolatywały odgłosy blasterowych strzałów, a od czasu do czasu także buczenie
świetlnych mieczy. Imperialny komandos nie przestawał się czołgać, starając się zachowywać
jak najciszej. Nie mógł ryzykować, że przypadkowy odgłos ujawni miejsce, w którym się
znajduje.
Szkoleni przez Skywalkera uczniowie Jedi opuścili w popłochu wielką świątynię i
rozbiegli się po dżungli, żeby toczyć pojedynki z wojownikami mistrza Brakissa. Pozostawili
obiekt bez ochrony, ułatwiając mu pracę.
Skradając się w stronę prastarej budowli, wciąż jeszcze otoczonej przez gęstą dżunglę,
Orvak dostrzegł na omszałych ze starości kamiennych blokach całkiem świeże czarne smugi,
osmalone miejsca, w które trafiły laserowe strzały i protonowe ładunki wybuchowe, zrzucane
z powietrza przez pilotów bombowców typu TIE. Wszędobylskie pędy winorośli, jeszcze
niedawno oplatające boki kamiennej piramidy, pod wpływem płomieni sczerniały, poskręcały
się i zeschły. Oderwały się od kamiennych bloków i spoczęły jedne na drugich u stóp
zigguratu. Jeden ładunek wybuchowy, który eksplodował szczególnie blisko świątyni,
zniszczył wrota hangaru, wskutek czego obronna flota Skywalkera nie mogła poderwać się do
lotu.
Orvak z radością pomyślał, że wreszcie gigantyczna budowla, która przetrwała w
niemal nie naruszonym kształcie całe tysiąclecia, została nadwerężona. Uszkodzenia nie były
jednak zbyt duże. Musi zatem dokończyć dzieła zniszczenia.
Poruszając się bardzo ostrożnie i raz po raz kryjąc w zaroślach osłoniętą hełmem
głowę, imperialny sabotażysta pełznął dalej. Szarpał pędy dzikiej winorośli i wyrywał z
korzeniami paprocie, aż w końcu znalazł się na skraju dżungli, dochodzącej niemal do samej
tylnej ściany wielkiej budowli.
Po niebie nie przestawały śmigać myśliwce typu TIE, podobne do złowieszczych
drapieżnych ptaków. Orvak popatrzył w górę. W skrytości ducha życzył pilotom powodzenia.
Z boku wielkiej piramidy zobaczył przestronny dziedziniec, zapewne niedawno
wybrukowany albo tylko oczyszczony z porastających go krzaków i chwastów. Przeciwległy
koniec placu przylegał do murów kamiennej budowli, w których dostrzegł mroczny prostokąt
drzwi. Wyobrażając sobie, jakie ćwiczenia musieli wykonywać tu uczniowie Jedi, Orvak
ostrożnie stanął na skraju dziedzińca.
Przekonał się, że między kamieniami i płytami zaczęły na nowo wyrastać pierwsze
chwasty. Niewątpliwie po kilku następnych miesiącach od chwili, kiedy zniszczy świątynię,
dżungla triumfalnie powróci, żeby upomnieć się o to, co jej odebrano. Pomyślał, że dopiero to
będzie oznaczało ostateczny koniec akademii Jedi. Miał nadzieję, że do tego czasu zdąży
wrócić na pokład Akademii Ciemnej Strony. Może nawet zostanie awansowany na oficera i
obejmie służbę na którymś gwiezdnym niszczycielu... Wszystko zależało od tego, czy
pomyślnie wykona drugą część zadania.
Kiedy strzelanina się nasiliła, a w dżungli niedaleko świątyni eksplodowało kilka
bomb protonowych, Orvak zdecydował się rozpocząć akcję. Nisko pochylony, przebiegł
przez wybrukowany kamieniami dziedziniec. Zdążał ku ciemnemu otworowi drzwi
wiodących do zagadkowej świątyni Rebeliantów.
Kiedy znalazł się na progu, na chwilę przystanął. Cieszył się, że aparatura hełmu
przefiltruje wszystkie trujące wyziewy, jakie mogły wydostawać się z wnętrza. Któż mógł
wiedzieć, jakie straszliwe pułapki pozakładali czarownicy Jedi?
Posłużył się umieszczonymi w hełmie czujnikami, aby stwierdzić, w jakich miejscach
mogły zostać ukryte owe urządzenia. %7ładnych jednak nie odnalazł... Nie zdziwił się,
ponieważ atak oddziałów Akademii Ciemnej Strony nastąpił tak nieoczekiwanie, że z
pewnością rycerze Jedi nie mieli czasu przygotować się do obrony.
Poprawił pakunek na plecach i wszedł do wielkiej świątyni Massassów. Mimo iż nie
znał rozkładu pomieszczeń, pobiegł korytarzem. Mijał komnaty mieszkalne, wielkie jadalnie,
ale nie zauważył niczego ciekawego, co warto byłoby wysadzić w powietrze.
Dotarł do szybu turbowindy i zjechał na najniższy poziom, na którym mieścił się
zamknięty hangar z lądowiskiem. Liczył na to, że może właśnie tam wykorzysta najlepiej
pozostałe ładunki wybuchowe. Spodziewał się, że ich eksplozje zniszczą całą flotę
rebelianckich gwiezdnych statków. Kiedy jednak wyskoczył z kabiny turbowindy, niemal nie
mógł uwierzyć własnym oczom. Mimo półmroku panującego w wielkim pomieszczeniu,
zorientował się, że na płycie lądowiska znajduje się tylko jeden mały statek. Zwrócił uwagę
na dziwne opływowe kształty i kadłub, pokryty lśniącym pancerzem. Nie zauważył niczego
więcej. %7ładnej floty gwiezdnych statków, żadnych silnych systemów uzbrojenia. Parsknął
pogardliwie, nie umiejąc ukryć rozczarowania.
Nagle w hangarze rozjęczały się sygnały alarmowe. Czerwone mrugające światła
poraziły oczy imperialnego dywersanta. W jego kierunku, przerazliwie gwiżdżąc i piszcząc,
zaczął sunąć niewielki baryłkowaty robot. Z końcówki spawalniczej, wystającej z
cylindrycznego korpusu automatu, tryskały snopy błękitnych wyładowań elektrycznych.
Ogarnięty paniką Orvak wpadł do kabiny turbowindy i przycisnął guzik kontrolny,
aby zamknąć drzwi klatki. Czy możliwe, by podstępni rycerze Jedi wykorzystali do obrony
hangaru cały zastęp androidów-morderców? Zmiercionośnych, silnie uzbrojonych automatów,
słynących z tego, że nigdy, przenigdy nie chybiały?
Zanim skrzydła drzwi się zamknęły, a klatka zaczęła sunąć na wyższe poziomy,
przerażony sabotażysta po raz ostatni rzucił okiem na płytę lądowiska. Uświadomił sobie, że
napastnik był tylko samotnym astronawigacyjnym robotem, który tocząc się po metalowych
płytach, wydawał standardowe alarmowe dzwięki, jakie konstruktorzy zapisali w pamięci
jego komputera. Wszystko wskazywało na to, że w hangarze nie przebywał nikt, kto mógłby
je usłyszeć.
Komandor Orvak, wyraznie odprężony, nerwowo zachichotał. Samotny
astronawigacyjny robot! Zawsze zdumiewał się, ilekroć widział najzwyklejsze automaty,
mające o sobie zbyt wysokie mniemanie. Natychmiast przestał się bać, że może wpaść w
pułapkę.
Tak czy inaczej, musiał znalezć inne miejsce, które nadawałoby się do jego celu.
Mające większe znaczenie.
W końcu znalazł to, czego szukał. Na najwyższym poziomie ogromnej piramidy.
Wjechał turbowindąna samą górę, a potem wyszedł z kabiny. Trzymając blaster
gotowy do strzału, aby móc trafić każdego, kto wyłoniłby się z mrocznego kąta, imperialny
komandos ostrożnie wkroczył do wielkiej komnaty audiencyjnej.
Jej ściany wyłożono polerowanymi płytami i ozdobiono różnobarwnymi kamykami.
W przeciwległym krańcu wznosiło się podwyższenie. Orvak wyobraził sobie, że to właśnie
stamtąd instruktorzy Rebeliantów wygłaszali przemówienia do uczniów. Prawdopodobnie na
tym samym podwyższeniu dekorowali jedni drugich medalami za zwycięstwa, odniesione w
trakcie walk przeciwko prawowitym władcom galaktyki. Możliwe też, że właśnie tam
odprawiali swoje ohydne czary.
Tak - pomyślał. - To miejsce nadaje się doskonale.
Zrzucił z barków plecak i przystąpił do wykonania zadania. Poruszał się szybko,
czując przyspieszone uderzenia serca. Cieszył się na myśl o tym, że niedługo zakończy akcję,
w której stracił życie jego towarzysz, Dareb. Zciągnął z głowy czarny hełm, żeby lepiej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]