[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dobrze jego twarzy i nie chciałaby widzieć, ponieważ gdyby tylko się pod jakimś pretekstem spróbował
zbliżyć - czyby ją zjednać, sprowokować, czy też włączyć w spisek - wpadłaby we wściekłość.
- Teraz - zaczyna powoli Maurice - wolałabyś zapewne, żebym się nigdy nie ożenił z Teresą. Nie
powinnaś tak sądzić. Cokolwiek się dzieje, może być...
Paulina mu przerywa.
- Mylisz się, Maurice. W tej chwili myślę tylko o tym, że gdybym mogła cię zabić, tobym to praw-
dopodobnie zrobiła. Takiej reakcji nigdy nie zrozumiesz, ale to także tylko twój problem.
Maurice wpatruje siÄ™ w niÄ… zdumiony.
- Uważałem cię zawsze za kobietę zrównoważoną, Paulino. Nie rozwiewaj moich iluzji. Dziękuję
za papier.
Odwraca siÄ™ i wychodzi.
Krajobraz jest teraz spopielony. Po drugiej stronie wzgórza niewidoczny kombajn dzień po dniu
młóci pszenicę. Traktory ryczą wzdłuż drogi dojazdowej koło World's End, ciągnąc przyczepy naładowane
ziarnem. Na szosach sznury pojazdów wloką się w procesji za jakimś samotnym kombajnem czy trakto-
rem. Monstrualne ślepia rolniczych maszyn do póznej nocy omiatają pola ostrymi światłami. To pora roku,
kiedy staje się jasne, że wieś to nie piękne widoki, ale przedsiębiorstwo przemysłowe. Autokary wożące
grupy turystów do Stratfordu muszą ciągnąć się w kolejce za kombajnem, który zajmuje większą część
drogi, samochody z przyczepami kempingowymi i wypożyczane kempingowe domy na kółkach muszą
siedzieć na ogonie traktora, czekając, aż ten zjedzie w prawo na wyznaczone pole.
Paulina spotyka Chaundy'ego na trakcie. Zatrzymują auta, żeby uciąć sobie ustawową pogawędkę.
- GorÄ…cy czas dla pana - zaczyna Paulina.
- Następny będzie ten kawałek - oznajmia Chaundy. Patrzą na więdnącą w upale pszenicę. - Ta
cholerna pogoda może jeszcze wytrzyma kilka tygodni - dodaje.
R
L
T
- Dobre zbiory? - pyta Paulina. Chaundy wzrusza ramionami.
- Wszystko spalone, nie? - Jego zrzędliwy ton sugeruje, że to czyjaś umyślna robota - może rządu, a
może kogoś z Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, a niewykluczone, że sama Paulina maczała w tym
palce. Z trzaskiem włącza znowu motor peugeota, okropny, zgrzytliwy odgłos, dający do zrozumienia, że
pogawędka skończona. Chaundy patrzy na Paulinę z wyrazem twarzy człowieka, który czuje, że chyba o
czymś zapomniał.
- U pani wszystko okay? - pyta niedbale, gdy wóz rusza.
- Zwietnie - odpowiada Paulina. - Znakomicie. Wymaganiom honoru stało się zadość.
Takie rytualne tańce są jak najbardziej na miejscu" - myśli Paulina już we wsi, gdy przesuwa się
wzdłuż półek sklepu Mace'a, próbując sobie przypomnieć, po co tu przyjechała. Chaundy nic dla niej nie
znaczy, a ona jeszcze mniej znaczy dla Chaundy'ego. Wymagane jest tylko wzajemne uznanie i okazanie,
że nie są sobie wrodzy. Psy także tak robią.
Zwietnie, oznajmiasz, niezależnie od stanu twojego umysłu czy samopoczucia fizycznego. Przy-
zwoitość wymaga właśnie tego, a nie tego, by się ujawniać i mówić, że jesteś zbankrutowany, że oskarżono
cię za obrazę albo że jesteś nieuleczalnie chory.
Cóż, panie Chaundy, właściwie jestem w głębokiej rozpaczy, ponieważ myślę, że moja córka goto-
wa jest znosić kolejną niewierność swego męża. Mężczyzny, którego przypadkiem sama jej przedstawiłam.
A mój mąż miał podobne skłonności, tak że jestem czymś w rodzaju znawcy uczuć, jakie taka sytuacja za
sobÄ… pociÄ…ga.
Nie, nie. Zwietnie. Znakomicie.
Aha, przecier pomidorowy, po to przyszłam. I owoce. I mleko.
Dzwoni do Hugha, ale odpowiada tylko automatyczna sekretarka. Nie ma go także w sklepie. Mar-
gery wita ją z konspiracyjną serdecznością.
- Powinien zaraz wrócić, pani Carter. Powiem mu, że pani telefonowała. Jest... no cóż, tak napraw-
dę, mówiąc między nami, to nie ten sam człowiek. Zupełnie zgubiony. Spotkał go prawdziwy cios. Cho-
ciaż nie można się oprzeć uczuciu... - Urywa, delikatnie nie dopowiadając. - Będą mu bardzo potrzebni
przyjaciele, pani Carter. - Kryje się za tym kolejne niedopowiedzenie, co daje Paulinie powód do niespo-
kojnych myśli.
Mniej więcej po godzinie dzwoni Hugh.
- Czy znasz jakiÅ› hymn?
- Hmm... - zastanawia się Paulina. Walcz w słusznej walce - myśli. - Nie, to śpiewa się na ślu-
bach". - Nie jestem w tej dziedzinie zbyt mocna. Czy koniecznie potrzebny ci hymn? Nie wystarczy, żeby
ktoś grał na organach?
- To dobry pomysł - ożywia się Hugh. - Bach. Na organach zawsze gra się Bacha, prawda? Powiem
im, żeby tak było. Ale jeszcze musi być przemówienie. - Głos mu się znowu łamie. - Ktoś musi powiedzieć
kilka słów o Elaine. Myślę, że mógłby to zrobić jej brat. Zwykle mówi ksiądz, oczywiście. Ale...
R
L
T
Ale w tym wypadku co on może powiedzieć? Paulina przypomina sobie wspaniałe komunały wy-
głaszane przez duchownych na pogrzebach jej rodziców - sumiennych, mających najlepsze intencje księży;
nigdy nie widzieli tych, których chowają, a troszczą się tylko o to, by zapewnić uroczystości gładką, ładnie
opakowanÄ… oprawÄ™.
- Zrezygnuj z przemówienia, powiedz, że mowy też nie chcesz. Zamiast tego przeczytaj coś. Prze-
czytaj wiersz. Czy Elaine lubiła kiedyś poezję?
Milczenie. Paulina czuje, że Hugh szpera w jakiejś dawnej nie do wyobrażenia przeszłości, kiedy
Elaine była w pełni kobietą.
- Rzeczywiście - przypomina sobie Hugh - kiedyś pojechaliśmy na wakacje do Francji. Pewnego
wieczoru spacerowaliśmy wzdłuż plaży, a ona recytowała Keatsa. Coś, czego nauczyła się na pamięć w
szkole: Poro mgieł bujna i nabrzmiała plonem"*.
- No, to masz jak znalazł - mówi Paulina. - Przeczytaj to.
- Mógłbym, tak myślisz? - W głosie Hugha słychać ożywienie. - A ty przyjedziesz w środę, tak? -
pyta jeszcze.
- Oczywiście.
* Początek Ody do jesieni Johna Keatsa - przeł. Zofia Kierszys (przyp. tłum.).
Dni zdają się teraz posuwać cal po calu. Jest sobota, a po niej niedziela. W niedzielę wieczorem
niebo zasnuwa się chmurami, powietrze gęstnieje. Mówi się o deszczu. Ale teraz, w poniedziałek, słońce
wyjrzało znowu, jak zawsze.
To dzień, w którym Maurice ma się udać do Londynu, żeby wrócić w środę, przed wyjazdem Pau-
liny. Do tej pory Paulina zamierzała go unikać, ale podczas śniadania musi pójść do sąsiedniego domu,
gdyż listonosz dołączył do poczty, którą wsunął jej przez drzwi, kopertę do Maurice'a. Może list jest waż-
ny, a może nie, ale przyzwoitość nakazuje wręczyć mu go, nim wyjedzie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]